Wyobraźmy sobie. Soderbergh umiera. Złotą Palmę zdobywa Farhadi, ale krytyka pisze, że w Behind the Candelabra zmarły reżyser dał mistrzowski popis narracji balansującej między artyzmem a inteligentną rozrywką. Zapowiedziane przy kręceniu Panaceum zakończenie kariery nazwane zostaje mrocznym proroctwem. U Gutka wychodzą sety na DVD: Seks, kłamstwa…, Schizopolis i Bańka. Ale Ocean’s Eleven, Twelve i Thirteen nie są już tylko kinem dla heretyków jedzących popcorn – to porządnie wydane przez Hollywood pieniądze. Gdy z LA wychodzi kolejna szmira, Soderbergh powraca do życia dzięki recenzentom, w erudycyjnych wspominkach o porządnym mainstreamie. Case closed.
Zostaje zamknięta sprawa problematyczna, podobna do tej w Tajne przez poufne. Tam bohaterowie powiązani najbłahszymi relacjami tłuką się, szantażują, romansują, włamują i mordują, a agenci FBI próbują odnaleźć w ich zachowaniu choćby poszlakę kryminalnej organizacji. Która nie istnieje. Soderbergh jak diabeł tasmański z Looney Toons kręci się chaotycznie wokół ciągle innych gatunków, tematów, odbiorców, sposobów kręcenia, a krytyka szuka sposobu na powiązanie tych wszystkich filmów z jedną osobą. Na razie z dowodów mają tylko nazwisko. Gdzie szukają?
(I)
Panaceum. Główna bohaterka jest ofiarą nie tyle swojej choroby psychicznej, co leków mających jej pomóc. Na skutek ubocznych działań kolejnego z podawanych psychotropów trafia do więzienia oskarżona o morderstwo męża. Film krąży wokół wyjściowego poczucia winy, które okazuje się najbardziej względne.
Bezsprzeczną ofiarą pozostaje wyłącznie nieboszczyk. Soderbergh testuje pojemność thrillera, a cywilizacyjny kontekst jest tylko wygodnym tłem do szarżowania z kolejnymi zwrotami akcji. Związek widza z bohaterem to obserwacja obiektu laboratoryjnego, który radzi sobie z kolejnymi testami naukowców.
Panaceum gubi i podejmuje tropy tożsamości bohaterów jak
Mission Impossible próbowało to zrobić, przerzucając się idealnie mimetycznymi maskami. Soderbergh buduje maski z funkcji społecznych, rodziny, bazowych odruchów ludzkich i z prawdopodobieństwa błędu. Buduje maskę z konwencji.
(II) Kino gatunku z nietradycyjnych składników próbował stworzyć w Haywire. Eksperyment z podmienieniem Angeliny Jolie na zawodową bokserkę większości się nie spodobał. Statyczne ujęcia scen walki, sekwencje ruchów oddane w długich scenach nie były w stanie przykuć uwagi widza. Zbliżenie do faktycznego obrazu nikogo nie zainteresowało. Jak kręcić bijatyki, to w taki sposób, jakbyśmy chcieli to widzieć. Inaczej lepiej akcji nie obiecywać.
(III) Tak jak w trzech perfekcyjnych Oceansach, z wiecznie podjadającym Bradem Pittem. Soderbergh pokazuje więc, że dobrze wie, czego chce widownia. I potrafi podać to wszystko na jednym talerzu: gwiazdy, suspensy, humor, rozrywka, bez zbędnych zwężeń powieki.
(IV) Ale to Schizopolis lubimy najbardziej. Prawdopodobnie takimi filmami Soderbergh przebiłby się do jednolitej publiczności i zasłużył na retrospektywy na festiwalach filmowych. Zmienni bohaterowie, skrawki historii, dziwne dialogi, ruchome ploty zachowują dynamikę wciągających historii Scorsese. Mikstura humoru, polotu i inteligencji jest imponująca i dlatego tak trudno odżałować Soderberghowi późniejsze wybory.
(V) Jest jeszcze np. Bańka, w której niezawodny motyw lalki pomaga nadaniu kryminalnej zagadce atmosfery trochę jak z Miasteczka Twin Peaks. A to Traffic czy Erin Brokovich pokochała Ameryka i używa jako punkt przyłożenia miarki.
Kolejne filmy Soderbergha mówią więc pośrednio o tym, jak postrzegamy reżyserskie obowiązki – spodziewamy się spójnej filmografii z kilkoma leitmotivami rozwijanymi konsekwentnie, lecz w umiarkowanym tempie. Zbyt szybkie tematyczne przeskoki i zmiany paradygmatów skutecznie zapewniają krytykom twórczą konstypację, a widzów przyprawiają o nieprzyjemne zawroty głowy. Niemniej, Soderbergh nie jest hydrą-poliglotą niespotykaną w dziejach filmu. Jawi się raczej jako niewyczulony na wielkie idee kontynuator pomysłów Roberta Wise'a. Rzućmy więc okiem na spis wybranych dzieł tego ostatniego:
1.Dzień, w którym stanęła Ziemia, 1951, s-f
2.Między linami ringu, 1956, dramat sportowy
3.Dramat w głębinach, 1958, film o łodzi podwodnej
4.West Side Story, 1961, musical
5.Nawiedzony dom, 1963, horror
Już 5 powyższych filmów wygląda imponująco na tle monochromatycznych reżyserów spod znaku Bergmana. I tu warto być może zaproponować niezobowiązujący podział na dwie kategorie filmowych twórców: tych, którzy mówią jednym językiem i podatnych na neologizmy poliglotów szukających swojego prywatnego esperanto.
Trudniej jest być pretensjonalnym, kiedy pracuje się naprawdę szybko, mówi reżyser, z czym na pewno zgodziłby się Taz. Soderbergh jest zawodowcem. Podchodzi do procesu pragmatycznie. Czas na realizację filmu jest nieprzekraczalny, błędy są dozwolone, film ma zarobić pieniądze. Większość negatywów wystawionych przez niego współczesnym filmom odnosi się do warunków produkcji, relacji zawodowych i wymagań rynku. To nie Haneke komentujący w wywiadach intelektualne doliny społeczeństwa. Ale Soderbergh ma też talent. Trochę zresztą przez tę Palmę z 1989 głowa Europy jest przymusem skręcana w stronę oceanu, na kolejne i niekoniecznie wygodne działania filmowe Stevena.
Próba wyważenia filmów Soderbergha w masowej świadomości widza to patowe wymienianie argumentów, jak w tekście Nosowskiej. Zbyt czysty dla brudnych, a dla czystych za brudny. Prawda to, do najschludniejszych jego warsztat nie należy, ale nie, żeby ktoś się o narzędzia przewracał. Taka osobowość środka świetnie uwydatnia cechy innych, tych brudnych i tych czystych. Soderbergh swoim gatunkowym tańcem maniaka odsłania ułomność widza i krytyka – brak elastyczności.