Na nowym albumie zespołu z Minessoty znajdziemy jedenaście kompozycji trwających w sumie niespełna 45 minut. Już po jego pierwszym przesłuchaniu jasne jest, że tym razem muzycy postawili na nieco spokojniejsze granie, zwracając się w stronę harmonijnych, głównie akustycznych utworów o nieco bardziej piosenkowym charakterze. Ich trzon stanowią gitarowe zagrywki, delikatnie pulsujący bas, nieco wytłumione bębny… Do tego bardzo dużo fortepianu, którego brzmienie nadaje tym utworom niezwykłej mocy. Choć jednym ze znaków rozpoznawczych Low zawsze były wspólne wokalizy Alana i jego żony, tym razem to głos Mimi wysunięty jest na pierwszy plan.

 

Sama muzyka, choć brzmiąca nieco inaczej niż na poprzednim albumie, nie straciła nic ze swojego charakteru.
Low to nadal piękne, melodyjne, melancholijne utwory, jak choćby otwierający całość „Plastic Cup”, delikatny, minimalistyczny „Amethyst (jeden z najlepszych na płycie) czy rytmiczny i chwytliwy „Clarence White” W dodatku wokalizy Mimi chwilami nadają tej muzyce soulowego klimatu (np. „Holy Ghost”) Choć na płycie królują akustyczne brzmienia, zespół nie odwraca się do końca od brzmień brudnych, przesterowanych, które znaleźć możemy w transowej końcówce „On My Own”. Zaraz po niej jakby dla kontrastu wybrzmiewa ballada „To Our Knees”, która wyciszając ten zgiełk, jest też pięknym zwieńczeniem całości. 


Jak mówi sam Alan Sparhawk, nowa płyta jest m.in. o intymności, narkotykowych wojnach, walce klas i miłości.. Choć każdy z tych tematów może być wybuchowy, to w połączeniu z muzyką Low tworzy płytę, którą można się po raz kolejny naprawdę zachwycić. 


Low – The Invisible Way
Sub Pop 2013