O Poliptyku:

Podobnie jak bohater też „poszukuję osób z krwi i ciała”. Gdy znajdę, stawiam krzyżyk, jako juror głosuję na kogoś takiego. Mam już dość przeżuwania i wypluwania papieru. Tacy ludzie jak Wołoszyn przywracają zapał do czytania wierszy. „To już nie kwestia smaku”, w gruncie rzeczy idzie o godność.
Karol Maliszewski

To jest bardzo dobrze napisana i jeszcze lepiej zatytułowana książka. Świadom swego eklektyzmu Wołoszyn poszukuje formuły, która spoiłaby w całość rozłażący się świat. Świat jeszcze piękny, a już trochę żałosny, coraz mniej prawdziwy, nie dość zmysłowy, który nie potrzebował nawet wojny, żeby się znów rozlecieć. W poróżewiczowskim wierszu „Scalony” pisze: „Poszukuję osób z krwi i ciała. / Niech nakarmią mój dotyk i napoją węch, / niech nauczą mnie prawdziwych imion i uwolnią język, / niech oddzielą fikcję od rzeczywistości”. Wypada życzyć poecie, aby jego poszukiwania zostały w dwóch trzecich uwieńczone sukcesem.
Jacek Podsiadło

Czy warto opuścić nieco senną Arkadię, by poczuć się jak „ryba w łodzi”? Palimpsesty w miejskich zaułkach, odcienie szpitalnej bieli, migawki z ekranu („Czy leci z nami pilot? Kto ma w ręku pilota, ten rządzi kanałem”). Czułość i sarkazm, bardzo sobie bliskie. Podobno czyta się po to, aby się dowiedzieć, co będzie dalej. U Wołoszyna mamy swoiste błyskotliwe à rebours – jeśli „Poliptyk” jest odpowiedzią, to jak brzmi pytanie?
Wojciech Roszkowski

ZAPRASZAMY NA SPOTKANIE Z GRZEGORZEM WOŁOSZYNEM - 21 lutego 2013 r. o godz. 19.00 do Śródmiejskiego Ośrodka Kultury w Krakowie (ul.
Mikołajska 2)



Grzegorz Wołoszyn
Urodzony w 1978 r. w Nisku, od kilkunastu lat mieszka w Krakowie. Nauczyciel języka polskiego, instruktor teatralny, animator kultury. Debiutował w 2005 roku arkuszem Zawsze Słowo (Nagroda Główna w konkursie w ramach I Spotkań Krakowskich Pedagogów - Poetów). Drukował w prasie literackiej i kulturalnej. Redaktor serwisu Poezja Polska oraz Poeci Po Godzinach.

Tomik Poliptyk otrzymał nagrodę główną w V Ogólnopolskim Konkursie na Autorską Książkę Literacką Świdnica 2012.




Grzegorz Wołoszyn, Poliptyk
grafiki i projekt okładki: Rafał Marchut





Głową sięgam ponad stół


i widzę babcię stawiającą babki
z białego piasku. Piasek jest miękki
i pachnie spichlerzem, gdzie dziadek
trzyma pod kluczem wonne tajemnice.

Babcia unosi wodę i zamienia piasek
w glinę, wypełnia ją jagodami i lepi
śmieszne ludziki o wielkich brzuchach.
Patrzę z rozdziawioną buzią, jak ludziki

pływają we wrzątku, a babcia ratuje
wielką łyżką ich błyszczące ciałka i polewa
słodkim masłem. Kiedy siedzimy przy stole
i po naszych brodach spływa lepki sok,

czuję, jak z każdym kęsem staję się
glinianym ludkiem, wypełniam jagodami
i słyszę przesypujący się we mnie biały piasek.
Mój język sztywnieje, robi się czarny.

Kiedy próbuję go wypluć, wszyscy się ze mnie śmieją.















Nawiedzenie


Jak się czujesz?
Mam gości: brat z synem.
Czuję się jak ryba
w łodzi. Przesiąkłem tranem
z portfeli rekinów
i teraz
kropla
po kropli
spływam.

Mam w sobie głębokie pokłady
pełne zepsutej mrzonki. Nowe wizje
sukcesu!
Same orły – obrosłe w pióra
reszki. Gracz, pozer, miniak.

Minorowy rober: szlam w piki, sześć
stóp błota, gnilnej gliny i flauta
woli. Boli mnie kręgosłup. Oliwer
wyciąga rączkę z prezentem –
Lwa pluszowa!

Lew – coś we mnie
szepcze.




















Benedictus, qui venit


Poradzę sobie – pan Marian
ściąga spodnie i zdejmuje pieluchę
pełną skrzepów. Biorę ciepłe
zawiniątko jak ranne zwierzę.

Gdyby pana Mariana wyniesiono
na ołtarze, trzymałbym teraz
sancti strages, a każdy fragment
przesiąkniętego poliestru
spocząłby w kryształowym
relikwiarzu. Zamiast kadzidła

czarny worek
i języki ognia.

Włożyć świeżą pieluchę, umyć
ręce panu Marianowi, umyć
ręce sobie. Insulina i wieczerza.
Zadbać o krew,
zadbać o ciało.

Nie winić.























Katedra pod ostatecznym wezwaniem

Z pewnością nadchodzą czasy szczęśliwej niewiedzy. 
Andrzej Sosnowski
Areały ekstazy, kubiki rozkoszy!
Różowe wtajemniczenia,
lepkie rytuały, przymiarki
do życia niepokalanego
myśleniem.

O, święta świadomości! A jednak cię kręci!

Patrzysz na precyzyjnie zadawane
ciosy i chłoniesz tekstylną
bezczelność, dyktat multipleksu,
ślinisz niewidzialną dłoń utkaną z długu.

Parady szlauf na schodach ruchomych
jak piasek. To bardzo wciąga:
kajdanki z futerkiem, lateksowe zabawki,
śnieżne ścieżki i cały ten stuff. Dopalasz
papierosa i czujesz się jak ofiara
zakazanej reklamy, molestowany
nieletni. A przecież chciałeś tylko dorobić
do tego historię. M jak miłość albo Marlboro.

Kody kreskowe kasują produkty, taksują
embriony. Coś się rodzi
bez bólu, podąża szeroką, brukowaną aleją,
szuka drogi do raju.

Tam jak zwykle: permanentne promocje,
owoce w atrakcyjnej cenie.



ilustracje: Rafał Marchut