Ambitny plan Szłapy, aby opowiadając historię o superbohaterze, uniknąć charakterystycznej dla gatunku action comics sztampy,  został spełniony o tyle, że w Blerze to, czy Kraków zostanie uratowany, a łotr (o ile o takiej postaci w ogóle można mówić) pokonany to kwestie drugorzędne. Na pierwszy plan wysuwa się postać głównego bohatera. Jego heroiczne wyczyny i moralne wątpliwości, jakie nim targają, pokazane są w tonie demitologizującym figurę superherosa. A mówiąc prościej – Szłapa pokazuje, że obdarzony nadludzkimi umiejętnościami człowiek nie potrafiłby „naprawić” świata, bo rzeczywistość jest nieco bardziej skomplikowana niż czarno-białe realia kolorowych zeszytów, ukazujących się w każdą środę.

Bler nie jest dziełem nowatorskim – wszak temat, który autor wziął na swój warsztat został już lepiej lub gorzej przemielony dziesiątki, jeśli nie setki razy za Oceanem. Ciekawy jest natomiast rodzimy kontekst, w jakim Szłapa umieszcza swego bohatera. Próba odmalowania polskiej rzeczywistości w superbohaterskiej konwencji udała się znakomicie.
To nie wilqowe Opole służące kolejnym dowcipom, to nie Warszawa z Białego Orła, będąca kopią Metropolis czy marvelowskiego Nowego Jorku – to kraj bijących dzieci ojców, będących bohaterami leadów „Super-Expressu” i nieuczciwych deweloperów, których może dosięgnąć tylko karzące ramię mściciela z czerwonym B na klacie. „Polskość” Blera, która nie ogranicza się jedynie do tych motywów, jest dla mnie zdecydowanie najciekawszych z elementów tej serii.

Ostatni wyczyn
- jako finał historii - jest więcej niż satysfakcjonujący. Wszystkie wątki zostały domknięte, co nie znaczy, że poznaliśmy odpowiedzi na nurtujące nas pytania. Szłapie udało się uniknąć rozczarowującego efektu Lostów, a jednocześnie bardzo ładnie zwiódł oczekiwania, jakie miałem po drugim tomie. To Szłapie-scenarzyście się akurat udało, czego nie można powiedzieć o innych aspektach opowieści. Trzeba oddać autorowi, że ma wyobraźnię do fajnych scen. Nieźle trzyma w napięciu. Generalnie – ma niezłe pomysły.

Ale nie umie poprowadzić akcji. Nie potrafi odpowiednio rozłożyć akcentów fabularnych, przez co wydaje się, że żaden z wątków nie zostaje odpowiednio pogłębiony. Podobnie bywa z postaciami. Czasami niepotrzebnie się powtarza. Fabuła jest niemiło rozczłonkowana i sprawia wrażenie chaotycznej. Brakuje solidnej fabularnej ramy. Wydaje mi się, że Szłapie-rysownikowi przydałby się jakiś doświadczony scenarzysta, który pomógłby pewne rzeczy wychwycić i poprawić.

A co do oprawy graficznej - nigdy nie ukrywałem, że od Szłapy „rysowanego” wolę jego bardziej „malarskie” wcielenie. Posługując się ołówkiem, krakowski rysownik jest tylko jednym z wielu solidnych wyrobników, którego kreska może się podobać lub nie. W wersji uzbrojonej w farby – Szłapa gra w wyższej lidze. To grzech, że taki warsztat, poparty sporym przecież komiksowym doświadczeniem i studiami na ASP (w tym przypadku jak najbardziej przydatnymi), nie jest w pełni wykorzystywany. Wielka szkoda.

W trzecim tomie Blera kreska staje się bardziej uproszczona. Szłapa poświęca realizm na rzecz impresyjności, a kontury stały się jeszcze bardziej wyraziste, co dla mnie jest dobrym wyborem. Szkoda tylko, że po albumie widać pewien pośpiech. Twórcę goniły terminy, co momentami odbija się na jakości rysunków. Niektórym kadrom brakuje dokładności, inne należałoby nieco dopieścić, aby sprawiały należyte wrażenie (choćby finał), chciałoby się także urozmaicić dość klasyczne kadrowanie. Osobna pochwała należy się za świetną kolorystykę. Żywą, a jednocześnie podkreślającą niewesoły przecież nastrój opowieści.

Między wielce obiecującym (i z perspektywy czasu – chyba najlepszym) pierwszym tomem a straszącym konstruktowym potworem z kabli tomem drugim lokuje się Ostatni wyczyn. Daleki od rozczarowania, ale mający swoje wady. Z pewnością interesujący, ale czy zapisze się na stałe w  komiksowych annałach?

Bler: Ostatni wyczyn
rysunek i scenariusz: Rafał Szłapa
Blik Studio, 10/2012