Z dyskusji, jakie toczą tuzy polskiej krytyki filmowej można by wysnuć wniosek, że głównym problemem adaptacji powieści J. R. R. Tolkiena są technikalia. W gruncie rzeczy zaś kwestia odbioru 48 klatek na sekundę (jakkolwiek sporna – po obejrzeniu obu wersji widać wyraźnie, że nowa technologia sprzyja percepcji bardziej dynamicznych ujęć, choć niszczy tradycyjną, kinową iluzję ruchu, czyniąc go nieco irytującym zwłaszcza w scenach o wolniejszym tempie akcji) nie zaprząta uwagi podczas seansu w sposób odrywający od samej opowieści. Należałoby to poczytywać za sukces twórców Hobbita, zważywszy, że Peter Jackson jest jednym z niewielu reżyserów, którzy efektów specjalnych (również 3D, w czym wielka zasługa studia Weta Digital) używają świadomie, integrując walor atrakcji z narracyjnym ich uzasadnieniem.
Tego rodzaju rozważania są zresztą dla krytyka gruntem niebezpiecznym, ponieważ komentowanie upadku trzynastu krasnoludów w trójwymiarową otchłań jaskiń Gór Mglistych za pomocą technologii Times New Roman mogłoby się skończyć spektakularną klęską, porównywalną ze słynnym zawołaniem pewnego komentatora sportowego: „szkoda, że państwo tego nie widzą”…
Równie absurdalny wydaje się pomysł moralnego sądu nad komercyjną motywacją autorów filmowej trylogii Hobbita. Od paru tygodni w polskich mediach można było usłyszeć, że rozciągnięcie krótkiej powiastki dla dzieci do rozmiarów wielogodzinnego heroic fantasy w stylu Władcy Pierścieni to niegodziwość i naciąganie widzów na rozrywkę, której wcale nie potrzebują. Co do drugiego argumentu – jak zwykle ostatnie słowo należy do Box Office, lecz wydaje się, że także narracyjna spójność pierwszej części kinowego Hobbita pozostaje sprawą otwartą.
Niestety, zanim przygoda wypełznie z hobbiciej nory, Jackson czyni szereg nieuzasadnionych i wzajemnie się wykluczających gestów narracyjnych.
Wyjątkowo leniwie zatem upływają pierwsze minuty filmu. Krasnoludy pochłaniają kolejne potrawy, Gandalf raczy się fajkowym zielem, a Bilbo załamuje się rozmiarem spustoszeń w hobbiciej spiżarni. Wszystko to zaś może nużyć, zwłaszcza jeśli widz pozbawiony jest przyjemności wspominania lektury dzieciństwa. Stosowne tempo narzuca filmowi dopiero pieśń, którą ni z tego, ni z owego intonuje jeden z krasnoludów (bodaj najbardziej udana melodia Howarda Shore na tej ścieżce dźwiękowej) – reminiscencja grozy przeszłości, a zarazem obietnica zemsty na grabieżcy. Tak u Jacksona przedstawiają się narodziny opowieści z ducha muzyki.
Późniejszy rozwój akcji najdobitniej świadczy zaś na korzyść decyzji o rozparcelowaniu materiału literackiego na trzy osobne scenariusze. Książka Tolkiena, choć nie imponuje rozmiarami, składa się z wyjątkowo soczystej tkanki literatury przygodowej, a Peter Jackson po prostu przejął tolkienowską poetykę permanentnego ratunku w ostatniej chwili (Gandalf ex machina, czyli „z deszczu pod rynnę”). Wystarczyło podsycić akcję paroma cliffhangerami, dolać trochę batalistycznej oliwy, by dwie pieczenie – wierną adaptację i spektakl atrakcji – upiec na jednym ogniu.
Petera Jacksona wierność Mistrzowi wykracza zresztą poza czynienie zadość literze skromnej opowieści o „pewnej dziurze w ziemi”. W pobocznych, dodanych do adaptacji Hobbita motywach fabularnych i wizualnych, reżyser sięga do słynnych ilustracji Johna Howe oraz Alana Lee (wszyscy trzej współpracowali przy filmie), a nawet tolkienowskich apokryfów. W istocie wysnute z domysłów wiernego fana dygresje (jak absolutnie urzekający wątek Radagasta Burego, leśnego mędrca-ekologa, lekarza chorych jeży i miłośnika halucynogennych grzybów), choć nie posuwają akcji do przodu, są najsmaczniejszymi kąskami tego dania.
Niezwykła podróż jest filmem zdecydowanie bardziej śmiałym (a jednocześnie nieco mniej mrocznym) od patetycznego Władcy Pierścieni. I chociaż Rubaszny Peter Jackson posiłkuje się dość koszarowym dowcipem (obskurne trolle…), to Peter Jackson Bystry znakomicie wyczuwa, że tylko odpowiednia porcja komizmu (czy po prostu uśmiechu) może uczynić jego epicką wizję bardziej strawną. W tym sensie zbawienną funkcję odgrywa Martin Freeman (kapitalny w roli Bilba aktor, znany z brytyjskiej odsłony serialu The Office, jest w świecie elfów i goblinów trochę z „innej bajki”), który wiele rezonerskich przemówień Mędrców Śródziemia równoważy angielskim poczuciem humoru. Nieodmiennie zachwycająca jest kreacja Andy’ego Serkisa – czyli Golluma.
Podobnie odczytać można obecność w Hobbicie motywów zbliżających stylistykę fantastyki do pozaekranowej rzeczywistości. Zaskakująco zgrabnie (i współcześnie!) wypadają na tle Dzikich Krain motywy rasowych utarczek, wegetarianizmu (skojarzonego z elfami, rzecz jasna) czy przynoszącego błogi relaks dymu fajkowego ziela.
Ostatecznie również główny konflikt opisany jest za pomocą dalece mniej banalnych kategorii niż to było w przypadku Władcy Pierścieni: walka dobra ze złem pozostaje tylko w tle sporu o zagrabione skarby, a chciwość krasnoludów jako główny motor ich działania czyni z nich postaci bardziej „ludzkie” od pomnikowych herosów z Trylogii. Pochwała owej chciwości oraz afirmacja ojczyzny jako nadrzędnej wartości stawia Hobbita w szeregu komercyjnych przebojów kasowych mijającego roku, reprezentujących podobne, konserwatywne podejście do ideologii (Mroczny Rycerz powstaje, Skyfall).
Gdyby Hobbit Jacksona dał się ponieść dynamice przygody tak jak Bilbo Baggins, bohater powieści Tolkiena, film wyglądałby zapewne o wiele lepiej. Oglądanie się za siebie, reminiscencje Trylogii i tonacja nostalgii z pewnością szkodzą świeżości i lekkiej, baśniowej poetyce Niezwykłej podróży. Mimo że słyszy się w związku z podziałem Hobbita na partie same przekleństwa, można wiązać pewne nadzieje z kolejnymi odsłonami. W tej nadziei utwierdza przynajmniej końcowa scena pierwszej części – trudno bowiem o bardziej wymowne mrugnięcie okiem do widza niż to, które wysłane zostaje spod smoczej powieki.
Hobbit: Niezwykła podróż (The Hobbit: An Unexpected Journey)
reżyseria: Peter Jackson
scenariusz: Guillermo del Toro, Fran Walsh, Philippa Boyens
zdjęcia: Andrew Lesnie
muzyka: Howard Shore
obsada: Ian McKellen, Martin Freeman, Richard Armitage, James Nesbitt, Cate Blanchett, Sylvester McCoy, Ian Holm, Christopher Lee, Hugo Weaving, Elijah Wood, Andy Serkis, Barry Humphries, Mark Hadlow, William Kircher, Stephen Hunter, Graham McTavish, John Callen, Ken Stott, Jed Brophy, Dean O'Gorman, Aidan Turner, Peter Hambleton, Adam Brown, Conan Stevens, Mikael Persbrandt, Lee Pace, Jeffrey Thomas, Bret McKenzie, Ryan Gage i inni
kraj: USA
rok: 2012
czas trwania: 170 min
premiera: 14 grudnia 2012 r. (USA), Warner, 28 grudnia 2012 r. (Polska) Forum Film