_Cień pod blokiem Mirona Białoszewskiego_ to już druga, po _Oprócz marzeń warto mieć papierosy_, książka pisarza. Objętościowo niewielka, mieści w sobie prawie trzydzieści zasadniczo odrębnych tekstów. Każdy z nich to mały literacki obrazek, niestety niezbyt kolorowy. Całość jest opowieścią o szarym życiu ludzi, których nikt nie rozumie. Albo mieli kiepskie dzieciństwo (nie żeby tam jakaś przemoc w rodzinie, ale wesoło nie było), albo codziennie chodzą do obrzydliwie nudnej pracy, a jeśli mają bliskich, to raczej nie potrafią dojść z nimi do porozumienia. Owszem, sporo w tym ich winy, choć z drugiej strony może i zasługi. Nie potrafią przystosować się do bezsensownej egzystencji, nie chcą wykonywać codziennie tych samych rutynowych czynności. Najczęściej budują więc swoje wewnętrzne azyle, takie alternatywne, prywatne światy. Problem polega jednak na tym, że to przyczynia się do jeszcze większego osamotnienia. I niech ktoś powie, że to nieważne i niewarte opisania. A jakże! Oczywiście, że warte a poza tym niesamowicie prawdziwe, takie prosto z życia. Szkoda tylko, że historie te są najczęściej mało przekonujące. Albo może inaczej: opowiedziane niezbyt ciekawie.
Kwestia gustu, prawda, ale mnie jakoś trudno było zaspokoić swój literacki apetyt, kiedy czytałam o tym, jak to nie można w pełni cieszyć się seksem, gdy trzeba brać tabletki na depresję.

Wśród literackich miniaturek można odnaleźć teksty, w których autor zdaje się kreślić własny portret. Wyróżnia je pierwszoosobowa narracja i typ bohatera. To zazwyczaj pisarz, czyli według Strachoty człowiek, który ma bogatszą wyobraźnię niż zwykły śmiertelnik, odznacza się wyjątkową wrażliwością, a ze strasznymi mieszczanami ma tyle wspólnego, że musi mieszkać wraz z nimi na tym samym blokowisku. Jednym słowem jest inny i cierpi z tego powodu, choć czasem wydaje się, że taka sytuacja całkowicie mu odpowiada. I tu zaczynają się problemy Strachoty, bo trzeba uczciwie stwierdzić, że ten wątek jest całkowicie nieudany. Bo cóż innego powiedzieć, po przeczytaniu takiego oto sztampowego dialogu:
_– Czy z tobą jest coś nie tak? I nie chcę słyszeć haseł, że jesteś pisarzem, że w związku z tym masz prawo nie ułożyć sobie życia, albo że potrafisz się zachwycać płytami chodnikowymi czy spękanym asfaltem…
- No, potrafię. No, wiadomo. No._
Kilkanaście stron dalej czytelnik będzie w równie mało oryginalny i zarazem nachalny sposób zapewniany, że pisarz to jednostka nieprzeciętna: _(…) widzisz te obrazy, na przykład te dziwne gotyckie wieże wyrastające obok sklepu spożywczego. Czy inne rzeczy, których na pewno nie widzi twoja żona. Ona ma w sobie to coś, co nazywają względną równowagą, to coś, czego nawet się nie zauważa i nie nazywa zdrowiem psychicznym._

Druga książka Strachoty jest bardzo nierówna. Pośród stron z dość toporną prozą można znaleźć kilka prawdziwych perełek, jak chociażby _Schemat poruszania się po posiłku_. W przypadku tego tekstu autor w pełni zaprezentował swoje umiejętności: opisał proste, zwyczajne czynności tak, że niejako przy okazji udało mu się uchwycić skomplikowane relacje pomiędzy członkami rodziny. Krótkie zdania, brak niepotrzebnych słów, całość dopracowana w najdrobniejszych szczegółach. Jeśli Strachota ma zamiar przygotować następną książkę, to oby była cała tej klasy, co _Schemat…._

_Cień pod blokiem Mirona Białoszewskiego_. Pisarz na patrona swojej prozy wybrał prawdziwego mistrza. Niestety na razie może pochwalić się szumami i sporą ilością zlepów. Jakie będą ciągi (dalsze)? Pozostaje tylko czekać na kolejną propozycję.



_Cień pod blokiem Mirona Białoszewskiego_
Juliusz Strachota
Ha!art 2009










« powrót