Łukasz Ziomek: Fuck for Forest, a więc porno i ekologia. Mocny, intrygujący temat. Powiedziałeś, że zaczęło się od  przeczytania krótkiej notki w prasie, ale o czym tak naprawdę chciałeś zrobić ten film? O rozdźwięku pomiędzy ideą a rzeczywistością, o grupie nieco zagubionych, poranionych ludzi, czy o wszystkim tym po części? Jaki był plan?

Michał Marczak: Na pewno o wszystkim po części. Ale to właśnie podoba mi się w dokumencie i to odróżnia go od fabuły, że na początku wcale nie musisz wiedzieć o czym robisz film. Masz wolność. Nie musisz wcale wiedzieć dokąd zmierzasz, dokąd cię to zaprowadzi. Możesz próbować. A ja czułem, że nie ma prostych odpowiedzi na pytania, które można zadać konfrontując się z takim tematem. Czy ci ludzie robią to, by spełnić swoje seksualne fantazje? Czy wierzą w swoją ideę? Czy walczą z systemem? Nie miałem pojęcia, jakie są ich motywacje, więc nie wiedziałem, o czym do końca będzie ten film. Taki był punkt wyjścia. Byłem po prostu ciekawy, dokąd mnie to zabierze.

Pytam, ponieważ po obejrzeniu Fuck For Forest miałem silne wrażenie – a umocniło się ono jeszcze, gdy posłuchałem Twoich wypowiedzi – że traktujesz ekologiczne idee swoich bohaterów trochę z przymrużeniem oka.

Cóż, chciałem być jak najbardziej fair wobec nich. Myślę, że bardzo łatwo byłoby ich zniszczyć, skompromitować, podobnie jak łatwo byłoby wystawić im laurkę i zrobić reklamę. Chciałem uniknąć takich skrajności. Są bowiem momenty, przebłyski, kiedy nie sposób odmówić im racji – gdy mówią o potrzebie wyzwolenia seksualności człowieka Zachodu, szacunku dla przyrody, natury, bycia szczerym ze sobą i z otaczającym nas światem. No ale z drugiej strony nie ma co ukrywać, że są to jednak tylko przebłyski. To nie są ludzie, którzy są w stu procentach oddani swojej idei czy swoim ideom. Działają trochę bez przygotowania, wiedzy.
Gdy im się nie udaje, to rezygnują. Za chwilę próbują od nowa. Być może za dużo w nich słomianego zapału? Nie wiem. Pewnie tak. Może wokół mają też zbyt dużo różnych rzeczy, które po prostu ich rozpraszają. No, ale oni po prostu tacy są. Nie wydaje mi się natomiast, by film był jakoś bardzo krytyczny wobec tej ich postawy, tego ich sposobu funkcjonowania. To, że im się nie udaje, nie oznacza, że w tej chwilowej porażce nie znajdzie się dla nich nic dobrego, bo w szerszej perspektywie może okazać się, że jest tam więcej plusów niż minusów – dla nich samych, ale i dla sprawy, o którą walczą.  Poza tym taki właśnie jest ich styl życia. Oni podchodzą do tego właśnie w taki, a nie inny sposób. Starałem się uchwycić tę ich prawdę. Bez idealizowania. Chciałem, aby był to film o nich, a nie o tym, kim ja bym chciał, żeby oni byli.

No tak, tylko wydaje mi się, że chcąc uniknąć idealizowania, skłoniłeś się jednak bardziej w kierunku ironii.

Nie do końca. W jednej z ostatnich scen pada przecież stwierdzenie, że oni się nie poddają, że będą walczyć dalej, że obmyślają nowy plan ratowania świata...



Ale właśnie to „ratowanie świata” brzmi ironiczne. Opisując czyjeś działanie tak górnolotnie i na tak dużym poziomie uogólnienia, nie sposób nie dostrzec w tym sporego dystansu, przymrużenia oka, ironii. Pokazujesz ich jako ludzi uwikłanych w trudne relacje rodzinne, w trudne relacje z otaczającą ich rzeczywistością i jeszcze trudniejsze z samym sobą. Zranionych, szukających swojego miejsca, swojej tożsamości. Ekscentrycznych marzycieli, a nie aktywistów z prawdziwego zdarzenia.

Bo oni nie są aktywistami z prawdziwego zdarzenia. Jak już wspomniałem – czasami im się udaje, czasami nie. To też pokazuje, że pomaganie we współczesnym świecie wcale nie jest takie łatwe. Czasami świat po prostu nie chce tej pomocy, nie rozumie intencji. Czasami różnice kulturowe są po prostu zbyt duże. Akurat to przedsięwzięcie przedstawione w filmie, a więc wyprawa do Ameryki Południowej, by wykupić ziemię i oddać ją tubylcom w formie rezerwatu, skończyło się fiaskiem. Poza tym fakt, że starałem się unikać jakichś łatwych rozstrzygnięć i jednoznacznych ocen, nie oznacza, że dążyłem do jakiegoś absolutnie czystego obiektywizmu. Nie mam nic przeciwko temu, by w niewielkim stopniu moja perspektywa była w tym filmie wyczuwalna. Spojrzenie ironiczne jest mi w ogóle bliskie. Z przymrużeniem oka patrzę na wiele rzeczy w życiu. I nawet jeśli jest to zauważalne w moim filmie, to nie sądzę, aby odbierało widzowi możliwość zajęcia w sprawie odmiennego stanowiska. Jako autor, reżyser tego filmu nie chciałem się gdzieś chować. Chciałem zaznaczyć swoją obecność, swoją perspektywę, swój punkt widzenia, ale jednocześnie zrobić to na tyle dyskretnie, by nie narzucać niczego widzowi. Każdy może z przedstawionej przeze mnie historii wyciągnąć swoje wnioski, każdy może zobaczyć w niej coś innego. W końcu w kinie dokumentalnym zawsze ogląda się dwie rzeczy: przedstawianych bohaterów i punkt widzenia reżysera.

Sceną, z którą trudno było mi się pogodzić i którą trudno było mi zrozumieć, było zakończenie spotkania z mieszkańcami amazońskich wiosek, do których przybyli członkowie Fuck For Forest. Nie potrafiłem pojąć, dlaczego tak łatwo zrezygnowali. Dlaczego tak łatwo się poddali i nie próbowali przekonać tubylców do swoich przyjaznych zamiarów, do tego że przybyli, by im pomóc...

Podczas tego spotkania atmosfera była naprawdę bardzo gorąca. Nie wiem dlaczego spotkali się z całkowitym brakiem zrozumienia, ale później po prostu nie było już czasu na jakiekolwiek dodatkowe wyjaśnienia, bo musieliśmy bardzo szybko stamtąd uciekać. Nie zdążyłem nawet tego nagrać, bo zrobiło się naprawdę niebezpiecznie. Grożono nam łopatami i bronią...

To faktycznie wiele wyjaśnia. Dużo było takich sytuacji?

Podczas podróży w różnych miejscach zdarzały się drobne nieporozumienia, jakieś chwilowe konflikty z napotkanymi po drodze ludźmi. Wiadomo: nagość i dość ekscentryczny sposób bycia nie wszystkim się podobają – niezależnie od położenia geograficznego.

Co było dla Ciebie największym wyzwaniem podczas realizacji tego filmu?  

Najtrudniejsze było chyba to, że oni w ogóle nie funkcjonują według jakiegokolwiek planu. Trzeba było się uzbroić w cierpliwość. Wyjeżdżając do nich na zdjęcia, nie wiedziałem, czy jadę na dzień czy na tydzień, a później, wyruszając z nimi na przykład do miasta, było podobnie. Mogła to być wyprawa na kilka godzin, cały dzień albo i dwie doby. Musiałem mieć mnóstwo baterii i zawsze być super przygotowanym. Nigdy nie wiedziałem, co mnie tak naprawdę danego dnia czeka. Nie wiedziałem, na jak długo wyjeżdżamy do Amazonii. Wylądowaliśmy w Manaus w Brazylii, a skończyliśmy w Peru, po drodze zahaczając o Kolumbię. To uczy pokory. Filmowiec lubi przecież kontrolować rzeczywistość; jest tak nawet w przypadku dokumentalistów, którzy często proszą bohaterów, aby coś powtórzyli, ponownie aranżują sytuacje. Ja nie miałem tego komfortu, co na początku było bardzo denerwujące, ale z perspektywy czasu wydaje mi się, że stanowi jednak o sile tego filmu.