Z każdym kolejnym albumem można i trzeba mówić o nieustannym progresie autora pod względem grafiki. Kleszcz idzie do przodu, ale robi to w coraz wolniejszym tempie. O ile pomiędzy pierwszym a drugim tomem Kamienia można mówić nawet o skoku, tak teraz twórca ogranicza się jedynie do małych kroków, wręcz podwórkowych tip-topów.

Niestety, jeśli porównać czwarty zeszyt do premierowego, to musiałbym podtrzymać wszystkie moje zarzuty co do kreski Tomka. Artysta wciąż czuje niezrozumiałą dla mnie awersję do komiksowej bieli – jego kadry są zbyt ciemne, przytłaczające, pozbawione przestrzeni, a tym samym energii. Nie rozumiem, skąd ta miłość do odcieni szarości, które (jak praktyka pokazuje) nijak nie sprawdzają się w komiksie akcji. I jeszcze te czarne marginesy!


Dalej: dysonansowy zgrzyt pomiędzy wygenerowanymi komputerowo tłami i rysowanymi postaciami – wygląda to po prostu fatalnie.
Wystarczy spojrzeć na pierwszą stronę, na której ręcznie rysowana piramida gryzie się z paskudnymi chmurkami zrobiony chyba w paincie. Zresztą te chmurki będą powracały przez cały album i nie przestaną mnie dręczyć nawet w moich najgorszych komiksowych koszmarach. Strona dalej: splasz z lądującym statkiem kosmicznym – to samo. Kleszcz powinien być konsekwentny, gdy decyduje się na pewną estetykę. Pomijam już, jak to wygląda (a wygląda okropnie), ale również świadczy o nim jako o artyście – można pomyśleć, że skoro wkleja te chmurki, to nie potrafi ich narysować. Tłumaczeń, że przecież w amerykańskim mainstreamie łączy się czysto komputerowe efekty z mniej lub bardziej analogową kreską nie przyjmuję – choćby dlatego, że robią to profesjonaliści. A i tak źle to tam wygląda.

To nie koniec mojej litanii – jak na komiks sensacyjny strasznie mało w Kamieniu czystej, nieskrępowanej i efektownej akcji. W fabule przeważają dialogi, a już prawdziwym szczytem jest wywód Marduka pomieszczony na jednej stronie, który dla rytmu opowieści powinien być rozbity na mniejsze części i odpowiednio zilustrowany. To nie jedyny tego typu błąd Kleszcza – kompozycja wciąż kuleje. A jak już trafią się jakieś sceny walki, to brakuje im dynamizmu. Bardzo trafnie ocenę takich momentów ujął w swojej recenzji Jakub Jankowski – niektóre sceny „nie chcą odpalić”.


Jeśli ktoś pytałby mnie o zdanie, co Kleszcz powinien dalej robić, odpowiedziałbym w ten sposób: jak najszybciej skończyć Kamień przeznaczenia, odpocząć trochę (bo jak przypuszczam harówa nad serią był ciężka), złapać oddech i… poeksperymentować. Odejść na moment od swojej mainstreamowej ortodoksji (bo wydaje mi się, że trochę się w niej męczy) i poszukać inspiracji na innych obszarach. Pamiętam, jak zaprezentował jedną ze swoich prac zrobioną w bardziej cartoonowym stylu – i była ona naprawdę świetna! Moim skromnym zdaniem to jedna z lepszych rzeczy, które wyszły spod jego ręki. Niech zatem twórca Kamienia zmierzy się z innymi technikami, pokombinuje ze swoją kreską, poszuka inspiracji tam, gdzie do tej pory tego nie robił, poogląda pracę twórców, którzy nie należą do jego ulubionych. Sięgnie do książek Szyłaka czy McClouda. Odświeży swoje dość klasyczne (żeby nie powiedzieć – archaiczne) spojrzenie na sztukę opowiadania obrazami. Z pewnością wyjdzie mu to na dobre.

Oczywiście, w kwestiach warsztatowych wciąż bardzo daleko mu nie tylko do Piotra Kowalskiego, ale choćby Krzysztofa Wyrzykowskiego i praca w tym kierunku jest jak najbardziej wskazana. Ale nie widzę powodów, dlaczego nie miałby popróbować z innymi środkami wyrazu. Tomku, nie zamykaj się z własnej woli w szufladce, tylko poszerzaj swoje możliwości. Odwagi!

Kamień przeznaczenia
tom 4
scenariusz: Tomasz Kleszcz
rysunek: Tomasz Kleszcz
Tomasz Kleszcz
10/2012

Kuba Oleksak o tomie 1 i 2 Kamienia przeznaczenia