W czwartek w Pałacu pod Baranami Dorota Masłowska i Przemysław Czapliński rozmawiali o ewolucji języka w twórczości pisarki. Czapliński podkreślał, że w pierwszej powieści język ma charakter „partyzancki”, że jego zadaniem jest podważać, podkopywać, zwracać się przeciwko tradycji, przeciwko literaturze kanonicznej. To „w języku polskim jest wojna” – stwierdziła wówczas Masłowska, podkreślając, że celem jej pisarstwa jest uwydatnianie konfliktu, który tkwi w naszym słowniku i sposobach komunikacji. „Język traktuję jak preparat, przyglądam się resztkom, rzeczom niepełnowartościowym” – mówiła pisarka.
    
W drugiej części spotkania przyszedł czas na pytania dotyczące późniejszej twórczości Masłowskiej. Pisarka przyznała, że atmosfera debiutu była dla niej trudna. Szybko stało się jasne, że autorka Pawia Królowej nie zrezygnowała z wojennej metaforyki, co ujawniła odpowiedź na pytanie Czaplińskiego o „pisarskie” sposoby funkcjonowania w medialnym świecie. Usłyszeliśmy, że strategiami działania Masłowskiej są zmiana gatunków, form pisarskich („staram się ciągle poszerzać pole walki” – stwierdziła) oraz brak spójnego i stałego światopoglądu, który „jest wrogiem pisania”.

Wśród znanych nam dobrze postulatów Masłowskiej dotyczących chęci niszczenia tradycyjnych form literackich, pisarka – ku zaskoczeniu zgromadzonej na sali publiczności – najpierw stwierdziła, że „boi się słów okrutnych”, chwilę później zaś przyznała, że wróciła do lektury Sklepów cynamonowych Brunona Schulza.
Z jednej strony mówiła: „chciałam napisać wreszcie coś ładnego, stworzyć świat mniej bolesny”, z drugiej zaś podkreślała, że tworzenie „estetycznie pięknej” literatury odbywać się dziś musi kosztem rzeczywistości. Współczesny pisarz musi zatem przyjąć „język kogoś innego”, oddalić się od siebie, aby móc „nadgryźć rzeczywistość”. Konflikt między gustem i poczuciem estetyki pisarza a językiem, który „dotyka” rzeczywistości – przeszkadza Masłowskiej. Mówiła: „Boję się okrutnych słów, to wszystko do mnie wraca”, ale także: „muszę stwarzać takie kadłubki i się nad nimi pastwić”. W świetle powyższych słów warto zastanowić się, czy nieskończony bezładny monolog Silnego zastąpić może w prozie operowanie formą bardziej skondensowaną, mniej rozlazłą, eliptyczną. Zamiast gadaniny – pustka?
    
Na to pytanie dostaliśmy odpowiedź podczas sobotniego spotkania z Marianem Pilotem i Michałem Witkowskim, zatytułowanego Język na wydaniu. Prowadzący Piotr Marecki podkreślił, że nadając konfrontacji dwuznaczny tytuł, chciał, aby pisarze nie tylko scharakteryzowali swój język pisarski, ale również ujawnili metody pracy nad tekstem literackim, opisali swój warsztat. Szybko stało się jasne, iż obaj pisarze postanowili opowiedzieć o swoich mistrzach-poprzednikach. W przypadku Mariana Pilota patronem okazał się Walerian Nekanda-Trepka, barokowy autor księgi Liber chamorum. Michał Witkowski zaś, okazał się na tym spotkaniu nie tyle spadkobiercą konkretnego pisarza, ile określonego stylu pisarskiego – podszytego ironią, o „rozbuchanej” formie, naśladującego nudne ględzenie („wiejskie”, jak u Wiesława Myśliwskiego) – oraz seksualno-erotycznej problematyki.
    
Spotkanie zdecydowanie zdominowały anegdoty Mariana Pilota. Pisarz podkreślał, że we współczesnym języku polskim niepokoi go obecność anglicyzmów, których nie chce wprowadzać do własnej twórczości. Zamiast tego woli wykorzystywać słowa stare, które przetrwały w języku starszych przedstawicieli lokalnych społeczności. Dla ilustracji pisarz odczytał listę słów (dla siebie) niezrozumiałych pochodzących z Drwala Witkowskiego. Zarysowana została różnica między pisarzem-językowym archiwistą (Pilot), szukającym w literaturze form przestarzałych, a pisarzem-językowym astronautą (Witkowski), szukającym we współczesnym języku form kalekich, nieudanych i niefortunnych, a przez to ciekawych i odkrywczych.
    
W ostatnich wypowiedziach zarówno Marian Pilot, jak i Michał Witkowski podkreślali, że korzystną dla literatury sytuacją jest milczenie, poddanie się bezowocnemu upływowi czasu. Atrakcyjny jest dla mnie „czeski sposób na poszukiwanie twórczych inspiracji”  – mówił Pilot, mając na myśli długie posiedzenia w piwiarni, w której pisarz, sam zachowując ciszę, może wysłuchać opowieści innych. „Kusi mnie asceza, ujmowanie, a nie dodawanie” – wtórował mu Michał Witkowski, deklarując chęć zmiany dotychczasowej stylistyki. Czy nastąpi koniec barokowych fraz? Czy eliptyczność rozpęta nową wojnę o język, a może wydobędzie tkwiący w nim konflikt? Czas pokaże.


WIĘCEJ O SPOTKANIU Z MASŁOWSKĄ


RECENZJA JEJ NAJNOWSZEJ POWIEŚCI