Poważę się na uszczypliwy tekst na temat tygodnika „Przekrój”. To będzie coś pomiędzy recenzją pisma drukowanego, nader rzadka rzecz w polskich mediach, a kilkuminutową refleksją (w naszych czasach trudno liczyć bowiem na więcej niż parę minut) na temat tabloidyzacji otaczającej nas rzeczywistości. Chciałbym jednak, by tekst ten paradoksalnie przyniósł więcej dobrego niż złego, bo nie chodzi o piętnowanie chęci zrobienia dochodowego magazynu, lecz o to, by wydawca nie kierował się wyłącznie zyskiem, robiąc przy okazji czytelnikom wodę z mózgu.

Nowy „Przekrój” wpasował się idealnie w obowiązujące trendy. Szwarc, mydło i powidło, wrażenie wielogodzinnego połowu informacji w sieci i zgrabnego kompilowania treści prosto na łamy. Ogólnie dominuje niemrawość, brak jednoznacznego przekazu („jaki jest wniosek z tego artykułu?”), nieprzystawalność poziomu tekstów i przedziwna przezroczystość dziennikarzy piszących, która chyba ma udawać obiektywizm. Na jeden dobry tekst (bo takie też znajdują się w środku numeru) przypadają ze trzy słabe, za co w gruncie rzeczy odpowiada dwójca redaktorów naczelnych, Zuzanna Ziomecka (na prawach celebryty) i Marcin Prokop (celebryta pełną gębą). Pytanie brzmi: kto w tym tandemie jest głową, a kto szyją? Dwuwładza najwyraźniej nie służy spójności, ale cóż, liczą się nazwiska. Redakcji przyświeca zresztą naczelna zasada kolorowego pisma: przyciągnąć uwagę. Treści muszą być ciekawostkowe, charakterystyczne, niebanalne w swojej wywrotowości oraz szybkie, łatwe i przyjemne. I tak oto czytamy, że ktoś tam wymyślił toster, który wypala na grzankach aktualną prognozę pogody, a ktoś inny kamizelkę, która  nadmuchuje się, gdy jej właściciel dostaje na facebooku like'a.
Nieodzowna też była informacja o tym, że Google TV udostępnia filmy porno w Stanach. How exciting! A tej ekscytacji jest całe mnóstwo. Monika Maciejewska dostarczyła mi wielu niezapomnianych wrażeń w swoim (niestety infantylnym) tekście o tym, jak to oglądanie filmów wydłuża życie. Artykuł opiera się o tzw. „prawdy objawione” (czytaj truizmy) i zaiste trudno zrozumieć, dlaczego czytelnik jest traktowany przy tej okazji jak ćwierćinteligent. Zacytowano rzekomo badania naukowe „szacownego University of Meryland". Czytamy, że widzowie, którzy obejrzeli „Sposób na blondynkę” z Cameron Diaz w roli głównej byli nie tylko szczęśliwsi i bardziej rozluźnieni. Ich naczynia krwionośne znacznie się rozszerzyły, (…) a szersze naczynia krwionośne, to niższe ciśnienie krwi, a więc mniejsze ryzyko udaru lub zawału. Tak, drodzy Państwo, dokonano odkrycia Ameryki, że śmiech to zdrowie. Kawałek dalej znowu teoria, że oglądanie porno (ponownie chwytliwy temat pornografii) szkodzi na wzrok, tak samo zresztą jak filmów w technologii 3D. A ja już niczego nie rozumiem, oglądać czy nie oglądać? Teza artykułu się  n-i-e  k-l-e-i. Ale to i tak bez znaczenia, najważniejsze, że autorka miała zabawę podczas pisania.

Mariusz Janicki w swoim artykule z ubiegłotygodniowej „Polityki” (Nr 41/2878) dokonał słusznej diagnozy, że upraszczanie rzeczywistości to zjawisko butnie panoszące się w wielu dziedzinach życia. W mediach mamy obecnie do czynienia z intelektualnym cofnięciem się w rozwoju. Nasza cywilizacja zatoczyła krąg i na powrót my – homo sapiens – odchodzimy od abstrakcyjnego alfabetu w kierunku piktogramu. Stąd wszechobecna symplifikacja zawartości treściowych. Stabloidyzowany umysł domaga się dalszych uproszczeń, pływania po powierzchni, poczucia, że jesteśmy wiecznymi nowicjuszami i że nie warto się nad niczym zastanawiać. Zamiast prawdy na łamy tygodników wkraczają „prawdoidy”, pozbawione niuansów, toporne treści podawane w postaci krzykliwych pseudoproblemów, wielką czcionką, bez gustu i z dużymi zdjęciami. W wydawcach pokutuje przekonanie o tym, iż inaczej tekst na siebie nie zarobi. I w ten prosty sposób odchodzi się w mediach (z ambicjami) od poważnej debaty nad problemami trawiącymi społeczeństwa.

Kilka lat temu będąc w uczelnianej bibliotece HIVT (Wyższa Szkoła dla Tłumaczy) w Antwerpii, ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem, że jedynym czasopismem w języku polskim prenumerowanym przez ową instytucję był właśnie „Przekrój”, który wówczas uchodził za periodyk opiniotwórczy. Ale ta sytuacja należy już zapewne do przeszłości, bo po co w tej chwili prenumerować pismo, które żyje jeden dzień, porusza tematy mało istotne z perspektywy czasu. Wybór należy do redakcji: albo stymulujemy myślenie, albo robimy tani entertainment. W pierwszym numerze „Przekroju” pod nowymi rządami nie przeczytamy więc o nadużyciach władzy, o zmianach społecznych, o dyktacie rynków finansowych, o globalizacji, ani też po prostu o ludzkiej głupocie, którą należałoby tępić. Zamiast tego dostaniemy pakiet informacji lifestylowych (co za słowo!) o nowych gadżetach typu aplikacje na telefony komórkowe, o właśnie wypuszczonych na rynek grach komputerowych, pogdybamy o tym, kto ile i na czym zarabia (lub zarobi w najbliższej przyszłości), nauczymy się jak gotować... sobę z karmelizowanym fenkułem i gruszką, oraz dowiemy się, że tanie wina (ok. 25 zł za butelkę) też są OK (brzmi to jak usprawiedliwianie się bogatego przed biednym). Jedno jest pewne. Prawdziwy świat wygląda inaczej niż ten postrzegany przez panią redaktor naczelną / pana redaktora naczelnego z perspektywy ich biurek. Aby się o tym przekonać, proponuję pojechać na podwarszawską wieś i porozmawiać z rolnikami o roli tabletów w życiu.

Kilka jaśniejących promyków pozwala nie popełnić samobójstwa po przeczytaniu omawianego numeru. Felieton Macieja Nowaka o teatrze czy artykuł Magdaleny Lemańskiej o przyszłości prasy, dogłębny, odważny i stawiający mądre tezy. Ale o ironio, najlepiej w tym numerze wypada Dorota Masłowska, która w wywiadzie z Zuzanną Ziomecką nie daje się wciągnąć w medialną paplaninę o niczym. Następuje konsekwentna dekonstrukcja mechanizmów marketingowych dokonana przez Masłowską w chwili publikacji jej książki „Kochanie, zabiłam nasze koty”. Glamour obraca się w niwecz i wywiad schodzi na prozaiczne kwestie okołopisarskie. Autorka apeluje do mediów: przestańcie mielić bzdury, a „Przekrój” daje ten cytat na okładkę w przeświadczeniu, że jego to nie dotyczy.