Jednym z nich był Jim Sheridan, reżyser, producent i scenarzysta, mający na swoim koncie osiem filmów pełnometrażowych (w roku 2013 planowane są premiery 2 kolejnych). To on, razem z Neilem Jordanem, stał się synonimem kina irlandzkiego i nauczył widzów oglądania filmów zanurzonych w niewesołym kontekście historycznym i mentalności tego kraju. Polska retrospektywa twórczości Sheridana skupiona była na wcześniejszym etapie jego kariery, kiedy to stworzył najlepsze ze swoich filmów, oscylujące w tematyce irlandzkiej tożsamości narodowej.

Mogliśmy zobaczyć, między innymi, jeden z najgłośniejszych debiutów lat 80., którym niewątpliwie był film Moja lewa stopa, nominowany do Oscara aż w pięciu kategoriach (w tym dla najlepszego filmu i najlepszego reżysera). Opowiada on o irlandzkim malarzu, pisarzu i poecie Christym Brownie, będącym od urodzenia prawie całkowicie sparaliżowanym. Brown (Daniel Day-Lewis, nagrodzony statuetką Akademii za najlepszą rolę pierwszoplanową) tworzył, używając wyłącznie tytułowej lewej stopy, jedynej części ciała, nad którą całkowicie panował. Sheridan, na kanwie jego biografii, nakręcił film niezwykły, bo całkowicie bezpretensjonalny oraz nie odstraszający widzów tanimi wzruszeniami i nachalną ckliwością. Sportretował swojego bohatera jako niepokornego nastolatka i humorzastego artystę, wygrywającego wszystkich poczuciem humoru i samozaparciem. W trakcie seansu łatwo jest zapomnieć o niepełnosprawności Christy’ego, ponieważ reżyser opowiada nam historię walczącego artysty, a nie kaleki. Zwraca też uwagę na otoczenie, w którym pisarz dorastał. Matka (również nagrodzona Oscarem Brenda Fricker) zawsze wierzyła w swojego syna, motywowała go i pomimo trudnych warunków materialnych, starała się spełnić jego marzenia o wózku inwalidzkim. Ojciec jest figurą raczej nieobecną, traktowaną z pobłażaniem i obnażającą kruchość modelu patriarchalnego.
Sheridan tworzy wizję społeczeństwa irlandzkiego jako grupy dobrych, choć naiwnych ludzi, niechętnych wszystkiemu co inne, ale reagujących raczej rozłożeniem rąk, niż zaciskaniem pięści.

Pole, chronologicznie drugi film irlandzkiego reżysera, przekonuje, że jest on zainteresowany przede wszystkim dwoma tematami: tożsamością narodową i figurą ojca. Doskonale zagrany i świetnie napisany, opowiada o zmaganiach drobnego rolnika, który chce wykupić na własność dzierżawiony teren. „Bull” McCabe (Richard Harris) wierzy, że mężczyzna jest nikim, dopóki nie posiada ziemi, dlatego chce aby jego syn (Sean Bean) osiedlił się na wspomnianym polu i razem z ojcem kontynuował wielopokoleniową tradycję. Na drodze staje im jednak potomek irlandzkich imigrantów (Tom Berenger), który dorobiwszy się w USA, wraca by modernizować rodzinną wieś. Pole jest filmem wielowątkowym, w którym szeroki krajobraz społeczny służy uświadomieniu widzowi zastania wszystkich jego grup. Mamy tu Cyganów, włóczęgów, duchowieństwo, drobnych posiadaczy ziemskich i tak zwanych „zwykłych obywateli”. Ci ostatni trzymają się razem, by zachować istniejący status quo i bronią się nawzajem, nawet jeżeli mają świadomość moralnej ambiwalencji tego postępowania.

Sheridan podrzyna gardło etosowi ziemi, przedstawiając go jako coś anachronicznego i szkodliwego. Na czele tego starego porządku stoi ojciec, uosobienie patriarchatu, a jednocześnie, tak jak w Mojej lewej stopie, jego karykatura. Ten, który powinien chronić swoją rodzinę i zapewniać jej byt, staje się przyczyną upadku i największym zagrożeniem. Zaślepiony chęcią posiadania pola, które ma dla niego znaczenie nie tylko materialne, ale i ideologiczne, nie zauważa, że stał się podobny swoim wrogom, depczącym wszystko na drodze do celu. Reżyser stara się zrozumieć swojego bohatera, nie portretuje go jako diabła wcielonego, ale też nie pobłaża mu. McCabe grzeszy przeciwko swojej rodzinie i społeczeństwu, ale pokuta, którą sam sobie wymierza, ma nas przekonać o wewnętrznym rozdarciu tej postaci, będącej ostatecznie tragiczną i godną choćby odrobiny współczucia.

Połączenie wątków tożsamościowych z kwestią figury ojca znajdziemy też w Naszej Ameryce, najbardziej osobistym (czy wręcz ekshibicjonistycznym) filmie Sheridana. Opowiada on o 4-osobowej irlandzkiej rodzinie, jadącej do USA by tam znaleźć materialną stabilizację i zacząć nowe życie, po tym, jak jej najmłodszy członek, 2-letni Frankie, zmarł. Osiedlają się w tanim mieszkaniu w dzielnicy narkomanów i prostytutek, powoli odnajdując się w nowojorskich realiach. Jim Sheridan napisał scenariusz Naszej Ameryki razem ze swoimi córkami, Naomi i Kirsten, dzięki czemu film stał się podwójnie autobiograficzny, przedstawiając nie tylko wątki z młodości reżysera, ale też ich recepcję przez kolejne pokolenie.

Bohaterowie Naszej Ameryki muszą odnaleźć się w Nowym Jorku jako nielubiana grupa emigrancka, co przychodzi im zaskakująco łatwo. Znacznie trudniej jest zbudować na nowo to, co definiowało ich jako rodzinę. Największy problem ma z tym Johnny (Paddy Considine), kolejny w twórczości Sheridana ojciec, który nie wywiązuje się ze swoich rodzicielskich obowiązków. Na pierwszy rzut oka wszyscy są szczęśliwi i uśmiechnięci, ale widz szybko zauważa, jak kruche są podstawy wspólnego trwania. Sarah (Samantha Morton) wspiera męża w karierze i szuka drogi do ponownego połączenia się z nim. On udaje, że wszystko jest w porządku, pozostając jednocześnie nieobecnym i uwięzionym w przeszłości. Dopiero umierający na AIDS sąsiad, uświadamia wszystkim jak wiele rzeczy mogą jeszcze naprawić, skupiając się na celebrowaniu życia, a nie rozpamiętywaniu śmierci.

Opisane wyżej filmy mają ze sobą wiele wspólnego. Dowodzą talentu Sheridana do opowiadania historii, pokazują, że reżyser ma swoje małe obsesje, które eksploruje w niemal każdym swoim dziele, tworząc jednocześnie obrazy różnorodne. Przywiązuje wielką wagę do pracy z aktorami, dzięki czemu zdobywają oni najwyższe laury. Jest jednym z najbardziej interesujących współczesnych filmowców, mimo tego, że w 2005 roku całkowicie zmienił bieg swojej kariery, kręcąc koszmarny Get Rich or Die Tryin’ z 50 Centem w roli głównej.


Maciej Badura - rocznik '85. Kulturoznawca, amerykanista, Ph. D. wannabe. Interesuje się amerykańskim kinem niezależnym, filmem kanadyjskim, queerem i transgresją wszelkiego rodzaju. Kiedyś napisze monografię o Harmonym Korine. Nade wszystkich ceni sobie Todda Solondza. Nałogowo ogląda seriale. Platonicznie zakochany w Sashy Grey, Williamie Faulknerze i telewizyjnych programach o sprzątaniu.