Przypomnijmy, w Pamięci absolutnej Paula Verhoevena z 1990 roku niezniszczalny Arnold Schwarzenegger jako znudzony życiem robotnik Quaid nękany był niepokojącymi snami. Chcąc przeżyć niezapomnianą przygodę, zgłosił się do agencji Rekall, która może zapewnić klientom takie atrakcje bez potrzeby wstawania z fotela. Wszczepienie Quaidowi fałszywych wspomnień o szpiegowskiej intrydze na Marsie ujawniło jednak, że mężczyzna naprawdę już coś takiego przeżył. To wydarzenie pociągnęło za sobą lawinę kolejnych, które doprowadziły do ujawnienia prawdziwej tożsamości bohatera i rzeczywistego spisku. Zaprawiona charakterystycznym dla Verhoevena ironicznym dystansem (z ciętymi ripostami na czele) oraz dużą dawką przemocy Pamięć absolutna była typową produkcją z udziałem Schwarzeneggera, co nie ma być inwektywą, a raczej próbą skrótowego podsumowania.

Twórcy Pamięci... z roku 2012 porzucili tę zdystansowaną perspektywę i nakręcili film zupełnie serio. W najsłabszych partiach ten poważny ton razi, ale na szczęście na ekranie przeważają dynamiczna akcja i monumentalne efekty specjalne. I to głównie dzięki nim zaprezentowana wizja przyszłości robi duże wrażenie. Ale i te pozytywy mają swój negatywny rewers. Twórcy trochę przeładowują akcję coraz to nowymi konwencjami gatunkowymi, definiującymi kolejne sekwencje.

Przechodzimy od szpiegowskiego filmu akcji (w typie tetralogii Bourne'a) do kina post-apokaliptycznego oraz futurystycznej dystopii, a do tego dostajemy jeszcze dywagacje na temat ludzkiej tożsamości (to, jak można się spodziewać, najmniej udany element układanki). Na szczęście do minimum ograniczony zostaje wątek miłosny.

Co za tym idzie, w filmie aż mnoży się od nawiązań do innych dzieł. Mroczny świat po wojnie chemicznej, z której „żywcem” uszły tylko Zjednoczona Federacja Wielkiej Brytanii (sic) oraz Kolonia (czyli Australia, która zastępuje tu Marsa z oryginału) bardzo przypomina Los Angeles z Łowcy androidów (1982) Ridleya Scotta. Intryga szpiegowsko-tożsamościowa przywodzi na myśl wspomniane produkcje z serii z Bourne'em, ale ten pomysł zaczerpnięty jest z filmu Verhoevena i podobieństwo należy chyba zrzucić na karb przypadku. Nie obchodzi się także bez mrugnięcia okiem w kierunku fanów Pamięci... z Arnie’m w roli głównej (drobny, mylący epizod pewnej pulchnej pani przy detektorach metalu oraz, jakżeby inaczej, słynne trzy piersi). W początkowych partiach, które rozgrywają się w Kolonii, króluje jednakże plastyczne pokrewieństwo z Łowcą androidów: wieczny mrok, lejące się nieustannie strugi deszczu, wielopoziomowy układ budynków oraz uliczny harmider straganów i migających neonów. Zrazu łatwo można uznać to wszystko za rozwiązanie wtórne lub łopatologicznie bezpośrednie nawiązanie, lecz w całościowej konstrukcji rzeczywistości ma to zwyczajnie sens i służy zupełnie innym celom niż w kultowym dziele Scotta. Co innego, i tu kolejne „ale”, że wizja lśniącej czystością Federacji Brytyjskiej i podporządkowanej jej zapuszczonej Kolonii jako miejsca zamieszkania pracowników jest sama w sobie dosyć poroniona. Ale ileż filmów opartych na równie absurdalnych pomysłach broniło się mimo wszystko (jak choćby, sięgając na najwyższą półkę, legendarne Metropolis Fritza Langa).

I tak Pamięć absolutna – mimo tych wszystkich zastrzeżeń, do których trzeba dorzucić jeszcze dość sztywne aktorstwo (z atrakcyjną i wysportowaną, lecz operującą wyłącznie miną złej żony Kate Beckinsale na czele) – wychodzi w moim odczuciu z tarczą ze starcia z dziedzictwem filmowego oraz literackiego pierwowzoru i nie potrzebuje porównań z nimi. Jest po prostu porządnym filmem futurystycznym, w którym nie dziwi to, że podróż z Australii do Wielkiej Brytanii trwa 17 minut, oblicze prezydenta Baracka Obamy widnieje na banknotach, a sformułowanie „talk to the hand” (swoją drogą wypowiadane kiedyś na ekranie przez Schwarzeneggera) nabiera nowego znaczenia.



Pamięć absolutna (Total Recall)
reżyseria: Len Wiseman
scenariusz: James Vanderbilt, Kurt Wimmer, Mark Bomback
zdjęcia: Paul Cameron
obsada: Colin Farrell, Kate Beckinsale, Jessica Biel, Bryan Cranston
kraj: Kanada, USA
rok: 2012
czas trwania: 121 min
premiera: 3 sierpnia 2012 (USA), 31 sierpnia 2012 (Polska)
UIP


Iwo Sulka – filmoznawca, rocznik ’85. Interesuje się kinem amerykańskim i europejskim. Filmowe gusta lekko konserwatywne, acz otwarte na nowe propozycje. Opublikował artykuł na temat Darrena Aronofsky’ego w trzecim tomie Mistrzów kina amerykańskiego, a także recenzje i inne teksty na łamach e-splotu oraz na blogu „Salaam Cinema!”