Przede wszystkim FAMA jest festiwalem. Samo już to wpisuje ją w pewien schemat obecnie dominujący w działaniach kulturalnych w Polsce. Postępująca festiwalizacja kultury, która staje się pretekstem do okazjonalnego ożywienia miejsc zapomnianych przez Boga i ludzi, a przynajmniej przez artystyczny światek. Małe nadmorskie miejscowości turystyczne jak Świnoujście, Międzyzdroje, Łeba, ożywają kulturalnie na kilka, góra kilkanaście dni, co buduje poczucie, że sztuka rozwija się także na peryferiach, a tak naprawdę jest traktowana jak cyrk obwoźny i ma niewiele wspólnego z miejscem, w którym się ją sprzedaje. FAMA przez lata swego funkcjonowania miała w tym względzie budować przeciwwagę – przez miesiąc wakacji liczna grupa tzw. młodzieży artystycznej budowała, wchodziła w kontakt ze społecznością lokalną i turystami prezentując sztukę „żywą” i „na żywo”.


Dyskusje leżakowe na trawniku Oflagu, fot. Joanna Figarska

Nie rozumiem zachwytów Andrzej Pawełczyka nad wpisaniem FAMY w kontekst regionalny, bo w moim odczuciu był znikomy. Zapewne wynika to z innej perspektywy – mnie interesowały bardziej sztuki wizualne niż wydarzenia muzyczne, które były być może lepiej przygotowane, a na pewno szerzej reprezentowane. Nie mniej, nie uważam za szczególne osiągnięcie w dziedzinie zbliżenia sztuki do regionu przygotowanie koncertu na motywach folkowych. O wiele skuteczniejszym i ciekawszym otwarciem się na kontekst były wyśmienite projekty chłopaków z Radomia takie jak mural na ścianie aresztu śledczego, czy akcja plażowa z tekturowymi postaciami Komitywy Inicjatyw Artystycznych.

Rozwiązaniem dla FAMY, które pojawiło się podczas którejś z rozmów w sekcji krytycznej (wybaczcie, że nie pomnę już czyj to był pomysł) byłoby może nadanie kolejnym edycjom jakiegoś leitmotivu, hasła wiodącego. Oczywiście, z jednej strony ograniczałoby to uczestników, ale z drugiej mogłoby stanowić ciekawą inspirację i napędzać projekty. Jest to sposób odpowiedzi na poniekąd słuszne zarzuty Karoliny Plinty o oderwaniu festiwalu od rzeczywistości. W obecnej sytuacji, bez hasła przewodniego FAMA zwraca się sama ku sobie, co może implikować ciekawe działania (projekty reagujące ze sobą nawzajem jak Ciemny Pokój – Jasny Spokój), ale też zamyka w odrealnionym gettcie „artystowskim”.
Z jednej strony tzw. młodzież artystyczna przyjeżdża do Świnoujścia, żeby się otworzyć na ludzi, turystów i (jakże ciekawą przecież!) przestrzeń miejską, a z drugiej zamyka się w Oflagu, gdzie powstają rzeczy wsobne i oderwane od kontekstu społecznego. Takie „wyjście z getta” zamknęłoby usta weteranom marudzącym: „kiedyś to były famy...”. Rozumiem, że zmieniły się okoliczności i FAMA to nie tysiąc osób koczujących przez miesiąc na polu namiotowym, tylko około 400 uczestników przewijających się przez dwa tygodnie na terenie ośrodka szkolno-wychowawczego, ale czy ta grupa ludzi nie może zrobić szumu na mieście?


Spontaniczna akcja sekcji krytyki artystycznej - zakłócenie sesji ślubnej na plaży, fot. Sławomir Ryfczyński

Przy zgłaszaniu się do konkursu FAMY organizatorzy wymagają przedstawienia niemal gotowego projektu, który jest pewną skończoną całością. Mało w tym miejsca na spontaniczne akcje, kooperację z nowo poznanymi ludźmi i reagowanie na bieżąco. Poza tym formuła konkursowa wymaga, żeby w pewien sposób „spełniać oczekiwania”. Zamiast spontanicznych akcji, uczestnicy zaczynają stosować się do wymagań konkursowych i robią projekty pod gusta jury. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nagrody działały po prostu motywująco, tymczasem pojawia się wyrachowanie, nastawienie na cel – zdobycie nagrody. W efekcie przyjeżdża grupa z gotowym projektem, prezentuje go i wyjeżdża po dwóch dniach. Takie działania nie kreują festiwalu, nie działają na atmosferę. Przypominają raczej spektakle, na które można przyjść i wyjść, bez jakiegokolwiek kontaktu, nie mówiąc już o współpracy z twórcą. Bogaty program FAMY zapewnia uczestnikom rozrywki – koncerty, spektakle, spotkania, widowiska – jednak mało w tym pozostaje interaktywności, która powinna być w moim odczuciu najmocniejszą stroną festiwalu.


Plażowa akcja komitywy KIC, fot. Joanna Figarska

Kto został zwycięzcą FAMY tak naprawdę okaże się dopiero za jakiś czas, kiedy przyjdzie ocenić, kto wyciągnął z tych dwóch tygodni jak najwięcej dla siebie. Niemniej jury dokonało swoich wyborów i przyznało nagrody w różnych kategoriach. I tak głównym „Trytonem” został zespół punkopodobny, który swoją energią i muzycznym kopnięciem rozniósł zarówno scenę kameralnego klubu festiwalowego, jak i muszli koncertowej. Latające Pięści stawiają na mocne uderzenie i zaangażowane politycznie teksty, miejmy nadzieję, że kiedyś dojdzie do tego również utrzymanie linii melodycznej. Z dobrze zapowiadających się juniorów pozytywnie wyróżnił się zespół FairyTaleShow, który póki co wszelkie niedostatki warstwy muzycznej nadrabia starannie wypracowanym imagem w stylu „glam-brit-rock”. Ładni chłopcy z Wrocławia mają jednak dużo zapału i energii, co pozwala im dobrze rokować na przyszłość. Natomiast tegoroczną personifikacją FAMY została Sekcja Muzyczna Kołłątajowskiej Kuźni Prawdziwych Mężczyzn z Olą. Szeroko rozumiana sztuka nieprofesjonalna na granicy kabaretu i dobrego smaku w wykonaniu krakowskiego kolektywu zapewne nie miałaby wzięcia. gdyby nie fakt wożenia przez nich własnej widowni. Nie sposób przecenić ich wkładu w festiwal, udzielali się na wszystkich niemal polach, a piosenka „Spytaj kraba” została nieoficjalnym hymnem.


Koncert zespołu Latające Pięści, fot. Martyna Woch

Jak już wspomniałam, z natury rzeczy bardziej interesowały mnie zjawiska z kategorii „sztuki wizualne”, a tych niestety nie było zbyt wiele. Po pierwszym wernisażu wystawy-na-którą-nikt-nie-miał-pomysłu pt. „Siostro, basen” koneserom wizualnym pozostał raczej niesmak, choć dałoby się wyłuskać z niej pewne miłe akcenty. Grafiki młodziutkiego rysownika Mateusza Klucznego przyciągały ciekawą, nerwową kreską przy może trochę banalnym przesłaniu. Uwagę zwróciły także lekko surrealistyczne prace Grupy Kapa o niepokojącym nastroju. Jeszcze bardziej inwazyjną psychodelię wprowadził projekt Uniwersytetu Artystycznego z Poznania Uwaga na głowę. Niezwykle wysmakowane działanie w przestrzeni było prawdziwą ucztą zmysłów – i to wszystkich. Głębsze przesłanie, wywiedzione z wierszy Wojaczka i idei szaleństwa, niestety zostało przytłoczone przez formę, ale ogólny nastrój magiczności, odrealnienia, rekompensował straty. Minusem działalności tej grupy było to, że trochę chowali się po kątach i ciężko było złapać z nimi kontakt poza wernisażem.


Prace Mateusza Klucznego, fot. Martyna Woch

Co w jakiś sposób znamienne, projekt najszerzej komentowany wśród uczestników FAMY został zupełnie niedoceniony przez jury. Przedsięwzięcie na granicy działań teatralnych i eksperymentu społecznego, czyli Ciemny pokój był głęboko przemyślanym i chyba najbardziej konsekwentnym działaniem festiwalu. Spektakle jednego widza – jak powiedzieliby złośliwi komentarz do sytuacji teatru w Polsce – cieszyły się dużym powodzeniem i wzbudzały żywe emocje, szczególnie u tych, którzy się nie załapali. Mechanizm wykluczenia nie przewidywał wyjątków dla jurorów, co okazało się mieczem obosiecznym. Zewnętrzna identyfikacja projektu, odbywająca się poprzez teksty i spoty reklamowe była uporczywa, choć dla jury niestety nie dość atrakcyjna, by otrzymać nagrodę. A szkoda.


Wejście do Ciemnego Pokoju dla jednego widza, fot. Martyna Woch

Największym rozczarowaniem był dla mnie stosunek do krytyki i sekcji krytycznej, która wszak funkcjonowała na festiwalu w ramach jego programu. Mimo sformalizowania i wręcz oczekiwań krytyczności od tej grupy, nie spotykała się z dobrym przyjęciem. Wydaje się, że organizatorzy nie zakładali tak swobodnej formy jaką przyjęła sekcja, a spodziewali się raczej „szkolnego” modelu. Niedocenienie „przeciwnika” skończyło się skrajnym nieporozumieniem. Bardzo fajnie, że FAMA ma sekcję krytyczną, tylko dlaczego nie daje jej pełnić swojej funkcji? To jak komisje rewizyjne w niektórych organizacjach, które składają się ze współmałżonków i przyjaciół członków organów zarządzających – nie mogą pełnić skutecznie swojej funkcji, przez co nie pełnią jej wcale. Po co więc mnożyć byty ponad konieczność? Proponuję na przyszły rok sekcję dziennikarską, zamiast krytycznej i po sprawie. Wszyscy zadowoleni, nikt nie ma pretensji. Brak tylko pewnej autorefleksji, jakiegoś rodzaju ewaluacji, ale czy tego potrzeba?