Jakby tego było mało, wydaje mi się, że do lektury albumu Somnambule - balansującego pomiędzy uproszczoną estetyką komiksową a nowoczesnymi doświadczeniami sztuk wizualnych - najlepiej pasują literackie wytrychy.
W Somnambulach Feuchtenberger chce uchwycić to, co każdego ranka umyka nam tuż po przebudzeniu. Niekiedy, próbując przypomnieć sobie to, co śniliśmy nocą, próbujemy poukładać w jakąś sensowną całość poszczególne wyśnione obrazy. Niemiecka artysta unika zamykania swoich treści sennych w sensy, posługując się dobrze zesznurowaną konwencją opowieści onirycznych. Właściwie nie operuje samą formułą „opowieści” rozumianej jako ciąg pewnych wydarzeń połączonych ze sobą w ciąg przyczynowo-skutkowy. Więcej – chce uniknąć artystycznej przeróbki treści swoich marzeń sennych, pragnąc oddać je w ich najpierwotniejszym kształcie. Wyśnione obrazy lub ich sekwencje zamyka w na wskroś komiksowych pracach. Znaczenia snów przybierają formę graficznych zagadek, rebusów, jak w swojej recenzji określił je Damian Kaja, świadomie lub też nie nawiązując do Krzysztofa Teodora Toeplitza, pioniera naukowych badań nad komiksem. KTT za Bernardem Touissaintem wskazuje na właśnie rebusowy układ porządku ikonicznego i lingwistycznego, będącego istotą (w pewnym sensie, oczywiście) komiksu. W praktyce Feuchtenberger "czyta" się trochę jak poezję.
W komiksie autorski akt twórczy przypomina nieco lunatykowanie, na które zresztą Feuchtenberger cierpiała do 25 roku życia.
W Somnambulach Anke Feuchtenberger bardzo mocno podkreśla swoją kobiecość. W kategoriach feministycznych owe urwanie głowy to również wyłączenie pierwiastka jednoznacznie męskiego (rozumu?), podkreślenie cielesności, która jest domeną kobiet. Przestrzeń senna nasycona jest typową dla płci pięknej seksualnością. Nie tak dosłowna, aby uchodzić za pornografię, nie tak ztabuizowaną jak jej męski odpowiednik, ale wciąż dosłowną, nieokiełznaną, dziką. Zdolną zarówno tworzyć, jak i niszczyć. Symbolika nocy, księżyca, brak silnego rozdziału pomiędzy ciałem a umysłem – można by jeszcze długo wymieniać.
Co jednak wydaje mi się najważniejsze – Feuchtenberger, jak podkreśla w wywiadzie zamieszczonym na końcu albumu, wzbrania się przed jakąkolwiek interpretacją. Nie chce, aby jej tekst, a więc po części i ona sama, został zawłaszczony przez dyskurs, który należy do domeny męskiego logosu. Każda próba uchwycenia sensu to gest symbolicznej przemocy. To zamach na autonomiczność i spójność Somnambuli. Żeby posłużyć się tutaj barthes`owską terminologią – tekst Feuchtenberger ma pozostać niezbadaną galaktyką signifiants. Podziwianą, ale nie odbieraną za pomocą uczonych metodologii, opartych na rozumie, roszczących sobie prawa do odczytywania sensu. Psychoanalitycy roztrząsający klasyczne jungowskie czy freudowskie symbole zwyczajnie strywializują Somnambule do kilku banalnych klisz, zatracając cały urok pierwotnego tekstu.
I to chyba jest największy problem z tym utworem. Nie można odbierać go za pomocą „szkiełka i oka”, konieczna jest perspektywa „serca”. Trzeba dać się porwać hipnotycznemu rytmowi narracji. Nie myśleć, nie analizować, nie próbować rozumieć, tylko oddać się we władanie swojej nieświadomości. I zachwycać się. Nie dostrzegać momentami silnie skonwencjonalizowanych symboli, tylko dać się wciągnąć. Z pewnością nie każdego przekona takie podejście. Mnie bardzo trudno było się przestawić, tym bardziej, że nie miałem okazji zapoznać się ze zbiorem filmów animowanych, które powstały na podstawie Somnambuli. Czy Wam się to uda?
Anke Feuchtenberger, Somnambule
tłumaczenie: Anna Biskupska
Centrala, 4/2012