Marina nie jest szczęśliwa. Widać to na pierwszy rzut oka. Seks jest dla niej przykrym obowiązkiem, a poukładane życie to fasada, kryjąca rozczarowanie i nieprzystosowanie. Jest Rosjanką, choć wyraźnie odstaje od swojego otoczenia, zarówno pod względem wyglądu, jak i nastawienia. Jest pewna siebie i wydaje się nie zdawać sobie sprawy z tego, jak nieprzyjazny i niebezpieczny jest świat wokół niej. Niestety, przytulna bańka, która ją otacza, pęka w momencie, gdy zostaje okradziona, a chwilę później brutalnie zgwałcona przez policjantów. Jak większość ofiar tego typu przestępstw, nie zgłasza się na komisariat, ale po cichu wraca do domu, gdzie stara się zapomnieć o tragedii.

Dalsza część Portretu o zmierzchu skupia się na przemianie, która zachodzi w Marinie. Bohaterka miota się i ulega niezdrowym fantazjom, które prowadzą ją z powrotem do miejsca, gdzie została zgwałcona. Spotyka też swoich oprawców i w zrozumiałym odruchu chce jednego z nich pociąć rozbitą butelką, ale zamiast tego... bierze do ust jego penisa. W ten sposób zaczyna się najbardziej idiotyczny, wydumany i zwyczajnie obrzydliwy romans filmowy. Reżyserka chce wzbudzić w nas tyle sprzecznych emocji, że ostatecznie możemy poczuć się wyczerpani i znudzeni tym, co dzieje się na ekranie.



Od tego momentu Portret o zmierzchu staje się wariacją na temat Pięknej i bestii. Młoda, urodziwa kobieta zakochuje się w potworze. Daje się mu katować i z pokorą znosi wszelkie upokorzenia. Swoim masochizmem urzeka bestię, która po uronieniu łzy zmienia się w księcia z bajki. Niestety nikt nie uświadomił Nikonowej, że to, co w baśni może urzekać swą prostodusznością, w poważnym filmie dla dorosłych zmienia się w bełkot.
W jednym z wywiadów reżyserka przyznaje, że według niej kino powinno opowiadać niewiarygodne historie, które mogą spełnić się tylko na srebrnym ekranie. Chwała jej za to, że zdaje sobie sprawę z niedorzeczności fabuły swojego filmu, ale dlaczego próbuje uczłowieczyć gwałciciela? Po co wmawia nam, że ten brutalny osiłek jest tak naprawdę wrażliwy, a katowaniem przypadkowych kobiet odbija sobie jedynie nieprzyjemności, jakich doświadczył ze strony małżonki? Czyżby Rosja Nikonowej była krajem kobiet, które nienawidzą kobiet?

Portret o zmierzchu
zawiera kilka scen ocierających się o doskonałość. Kiedy Marina używa słów „kocham cię” jako broni, możemy przypuszczać, że ma ona jakiś plan, chce się zemścić z całym okrucieństwem. Niestety reżyserka nie podziela tego przeczucia. Wszystko dzieje się tu dosłownie, bez ukrytych znaczeń. Kiedy bohaterka zatraca się w masochizmie, to dlatego, że jest słaba, a kiedy oprawca roni łzę, to dlatego, że jest skrzywdzony i emocjonalnie bezbronny. Wszystko w tym świecie jest tak naiwne, że trudno jest uwierzyć w Portret jako dzieło dorosłej, świadomej kobiety.

Druga połowa filmu jest tym większym zaskoczeniem (w negatywnym sensie), że przecież scena, w której Marina podnosi się z ziemi po gwałcie jest dosadna i oddaje rozmiar tragedii, jaka się jej przytrafiła. Jej delikatne ciało pokryte jest szramami, sperma gwałcicieli wypływa spomiędzy jej nóg i skleja palce u rąk, bohaterka jest tak oszołomiona, że nie może się ruszyć. Jednak już kilka dni później to wszystko staje się zmieniającym życie doświadczeniem, które niby to otwarło jej oczy na powierzchowność wcześniejszego życia. Czy Nikonowa naprawdę twierdzi, że kobieta ma wybór tylko pomiędzy nudnym i beznamiętnym mężem biznesmanem i brutalnym troglodytą, który bije i gwałci, ale za to wzbudza ekscytujące uczucie poddaństwa? Mam nadzieję, że nie, choć jej debiutancki film wydaje się nieść takie właśnie przesłanie.



Niezależnie od tego, jak bardzo niedorzeczna jest fabuła Portretu o zmierzchu, trzeba wspomnieć o pobocznych bohaterach, których funkcją dramaturgiczną jest stworzenie nastroju nieprzyjazności rosyjskiej rzeczywistości. Obcesowe pracownice restauracji, policjanci, którzy są groźniejsi niż przestępcy, znajomi i przyjaciele zainteresowani wyłącznie płytką relacją, dzieci bite przez rodziców, wyrachowane nastolatki i młodzi ludzie zamknięci w czterech ścianach przez całe swoje życie. Oto Rosja według Nikonowej. Hermetyczna, niebezpieczna i niedająca się uratować. Społeczeństwo niezainteresowane poprawą swojego losu jest tu strażnikiem status quo, a Rosjanie przypominający obywateli państw zachodnich nie są mile widziani w przestrzeni publicznej. Można tu być albo przegranym ze wszystkimi, albo wyjechać. Marina staje się symbolem tej filozofii, wybierając rolę umęczonej ofiary i wpasowując się w schemat nieznośnej wegetacji. Nie próbuje zmieniać swojego życia na lepsze, bo tylko bycie na dnie może zapewnić jej poczucie przynależności.

Angelina Nikonowa jest reżyserką najdziwniejszego (a nie jak głosi dystrybutor „najbardziej elektryzującego”) debiutu 2011 roku. Kilka świetnych scen stopionych z bardzo złą resztą to połączenie rzadkie. Portret o zmierzchu wzbudził we mnie wiele skrajnych emocji (choć nie tych, które zaplanowała reżyserka). Z jednej strony myślę, że jest to film wart polecenia, by każdy mógł zmierzyć się z jego chimerycznością. Z drugiej strony uważam Portret za szkodliwy przejaw naiwności. Być może jego największą wartością jest zatem ta ambiwalencja, która sprawia, że z niecierpliwością czekam na kolejny film Nikonowej, by przekonać się czy brak jej tylko talentu, czy także empatii.



Portret o zmierzchu (Portret v sumerkakh)
reżyseria: Angelina Nikonova
scenariusz: Angelina Nikonova, Olga Dychowicznaja
zdjęcia: Iben Bułł
obsada: Roman Merinov, Sergei Borisov, Andrei Manotskov, Sergei Golyudov, Olga Dihovichnaya, Galina Korien i inni
kraj: Rosja
rok: 2011
czas trwania: 115 min
premiera w Polsce: 17 sierpnia 2012 r.
Art House


Maciej Badura - rocznik '85. Kulturoznawca, amerykanista, Ph. D. wannabe. Interesuje się amerykańskim kinem niezależnym, filmem kanadyjskim, queerem i transgresją wszelkiego rodzaju. Kiedyś napisze monografię o Harmonym Korine. Nade wszystkich ceni sobie Todda Solondza. Nałogowo ogląda seriale. Platonicznie zakochany w Sashy Grey, Williamie Faulknerze i telewizyjnych programach o sprzątaniu.