Debiut Magdaleny Cieleckiej na deskach Teatru Narodowego (na co dzień jest aktorką Nowego Teatru) to mroczne studium zbrodni – morderstwa, którego żona dokonała na mężu. Od samego początku wiemy, kto i w jaki sposób zabił. Pojawia się jedynie pytanie – dlaczego. Jednak sens zbrodni umyka w starciu z osobowością kobiety. Fabuła jest przedstawiona w formie retrospekcji. Nie mamy tu do czynienia z typową kryminalną historią. Sceny z przeszłości ukazują nie przebieg morderstwa, ale fragmenty z codziennego życia małżeństwa. Młodzi ludzie mają wiele problemów ze wzajemnym poznaniem i zrozumieniem siebie nawzajem.
Akcja rozgrywa się w upalne dni, co dodatkowo utrudnia uzyskanie nici porozumienia między tą dwójką. W jednym z wywiadów Cielecka podkreśliła, że „człowiek w upale zachowuje się trochę inaczej, zmysły mu się łatwiej i szybciej mącą” [2]. Czy w tym należy upatrywać przyczyny narastającego napięcia między bohaterami? Duszna atmosfera, żar lejący się z nieba potęguje narastający lęk kobiety. Walczy z nim na różne sposoby – odkręca kran, chłodzi się wodą, co chwilę podbiega do lodówki, raz nawet wchodzi do środka, staje przed wiatrakiem, usiłuje przemeblować mieszkanie, aby zapewnić sobie dopływ świeżego powietrza. Klimat zdecydowanie jej nie odpowiada. Sugeruje to, że kobieta może pochodzić z innego, chłodniejszego kraju. Jest tu obca, nie ma znajomych – słyszy jedynie głosy kobiet, które szepczą i kpią z niej.
Kobieta z zapałkami czerpie z baśni Dziewczynka z zapałkami. Od Hansa Christiana Andersena Klim zapożycza nie tylko nazwę, ale też motyw śmierci. W baśni umiera biedna i smutna dziewczynka, która wie, że bez pieniędzy nie ma po co wracać do domu. Umiera z zimna i wyczerpania. Wypala kolejne zapałki, które symbolizują pojedyncze marzenia. W spektaklu umiera mąż kobiety. Dziewczynka dorosła i z całych sił walczyła o siebie – mogła popełnić samobójstwo, a wybrała morderstwo męża. Zapaliła wszystkie zapałki razem. Jak zauważa Magdalena Cielecka: „są takie osoby, które z jakiś powodów nie potrafią sprostać życiu, rolom, w których życie ich obsadza” [3]. Bohaterce przez całe życie towarzyszy potworna samotność. Stara się być dobrą żoną, gospodynią domową, jednak te starania spełzają na niczym. Źle czuje się nawet sama ze sobą. Zabija męża, bo wydaje się jej to jedynym rozwiązaniem problemów.
W spektaklu pojawiają się nawiązania do różnych dzieł kultury.
„To, co ci powiem wyda ci się banalne, ale w sferze uczuć jesteśmy analfabetami. Uczymy się wszystkiego, co dotyczy ciała, rolnictwa w Pretorii, liczby pi, ale ani słowa o duszy. Nasza wiedza o nas samych jest przerażająco mała” [4]. Takimi słowami odniósł się Johan do Marianny we wspomnianym już filmie Sceny z życia małżeńskiego Ingmara Bergmana. Spektakl Koniecznej rozwija tę myśl. Główna bohaterka jest prawdopodobnie schizofreniczką, która nie potrafi zaakceptować wyznaczonych jej ról w społeczeństwie. Jest małą dziewczynką, córeczką tatusia, rzuconą na głęboką wodę życia małżeńskiego. Nikt nie nauczył jej sztuki kompromisów, ale przede wszystkim nikt nie zainteresował się bogatym wnętrzem bohaterki. Jej dusza cierpi w samotności. Ona sama nie potrafi rozmawiać z drugim człowiekiem. Oczami duszy widzi swojego zmarłego ojca – w tej roli znakomity Jacek Różański – który towarzyszy dziecku w codziennych czynnościach. Sprawia wrażenie zazdrosnego kochanka, który nie może pogodzić się z obecnością nowego mężczyzny w życiu córki. Może początków rozchwiania emocjonalnego dziewczyny należy szukać w relacjach z rodzicami? Czyżby ojciec molestował ją, gdy była mała? Mogą na to wskazywać erotyczne sceny, podczas których obaj mężczyźni – mąż i teść – powtarzają swoje gesty, zachowują się identycznie względem kobiety. Gdzie w tych skomplikowanych relacjach była matka? W całym spektaklu nie pojawia się o niej najmniejsza wzmianka. Główna bohaterka ze wszystkimi problemami zwraca się do ojca – często do niego dzwoni, przyzywa go nawet w trakcie intymnych chwil z mężem. Matka jest nieobecna. Jedyną poszlaką świadczącą o jej istnieniu może być gazeta otwarta na artykule, którego tytuł rozpoczyna się od słów „Matka krzyczy…”
Problemem podczas współżycia małżonków jest nie tylko stała obecności ojca dziewczyny. Kobieta broni się przed zbliżeniami. Wyłącza światło, odpycha męża, broni się rękami i nogami, ale jednocześnie zaznacza, że może zrobić striptiz. Nieumiejętnie, pokracznie i z wielkim wstydem rozbiera się przy zgaszonych lampach. W związku młodego małżeństwa zionie chłodem. Brakuje rozmów, ciepła i wzajemnego zrozumienia. Żyją razem, a jednak osobno. Muzyka, którą włącza mąż – Please stay w wykonania Marvina Gaye’a – wzbudza lekko komiczny efekt. Nie pasuje do przedstawionej historii. Żona co chwilę wyłącza radio. Nawet w tej kwestii widać między nimi niechęć i brak porozumienia.
Efekt obcości potęguje też oniryczna poetyka całego spektaklu. Eteryczna Magdalena Cielecka ubrana w suknię ślubną kilkakrotnie rozbiera się do samej halki. Nie tylko śni na jawie, lecz także tą powtarzalną czynnością wskazuje na szybki upływ czasu i rutynę jej życia. Kobieta gotuje, sprząta, rozmawia z ojcem, szuka ochłody w upalne dni i szykuje się do spania. Mieszanie jawy ze snem, przygotowania do pójścia spać, ścielenie łóżka – to gesty pozwalające na psychoanalityczne odczytanie sztuki. Problem seksualności, zmierzenie się z kompleksami z dzieciństwa i relacjami z rodzicami byłyby świetnym materiałem dla psychoanalityków, ale czy na pewno dla publiczności teatralnej? Spektakl nie daje żadnej odpowiedzi. Nie ocenia czynu morderstwa, a nawet nie próbuje dociec dokładnych przyczyn zbrodni. Odtwarza jedynie sceny z życia małżeńskiego dwójki młodych ludzi. Usiłuje przybliżyć postać kobiety, zwrócić uwagę na jej samotność, zbadać psychikę morderczyni, ale nie pokazuje nic odkrywczego, zaskakującego.
Mimo skupienia uwagi widza na wewnętrznym dramacie dziewczyny, przy oglądaniu spektaklu odnosi się wrażenie, że rola Magdaleny Cieleckiej jest niepełna. Aktorka mogła pokazać dużo więcej. Jej bohaterka nie wyróżniła się niczym nowym czy przerażającym spośród wielu zdesperowanych kobiet. Odtwórczyni głównej roli miota się po scenie. Świetna mimika twarzy nie wystarczy, aby opowiedzieć przejmującą historię. Zabrakło przygotowania aktorki i odpowiedniego wprowadzenia jej w sytuację kobiety na skraju załamania nerwowego.
Dla twórców spektaklu liczy się przede wszystkim forma, za pomocą której przedstawiają historię zagubionej dziewczyny. Agnieszce Koniecznej zależało na uzyskaniu efektu izolacji bohaterki. Wskazuje na to ograniczona przestrzeń, wyrwa w podłodze – przepaść między życiem kobiety a realiami współczesnego dla niej świata. Dodatkowo reżyserka, realizując montaż teledyskowy, chciała krótkimi, rwanymi scenami, momentami zupełnego wyciemnienia sceny podkreślić wagę samotności bohaterki. To niestety się nie udało. Cięcia są zbyt ostre i niespodziewane. Sprawiają wrażenie, że służą jedynie do zmiany scenografii i sygnalizują upływ czasu. Konwencja teledysku nie jest oryginalna. Nie cieszy się także zbytnią popularnością w naszym rodzimym teatrze.
Faktem jest, że krótki, godzinny spektakl nuży. Sceny następują po sobie się bardzo szybko, ale nie niosą za sobą znaczących zmian fabuły. Scenariusz jest sztywny, a język trudny. Odczytania tekstu nie ułatwiają cytaty z Biblii, które nic nie wnoszą do interpretacji utworu. Zapętlenie akcji wokół powtarzalnych scen – choćby przygotowania się do snu spełnienia obowiązku małżeńskiego – jest po prostu nudne. Przywołuje na myśl schemat kryminałów, które przez wielokrotne odtwarzanie wydarzeń próbują dociec prawdy. Tutaj tej prawdy nie znajdziemy. Twórcy zwracają uwagę raczej na formę i zapominają o treści. Nie można za to odmówić autorce wytworzenia niesamowitej atmosfery, którą udało jej się stworzyć za pomocą scenografii, światła i muzyki. Za reżyserię światła oraz oprawę sceniczną odpowiadają Marta Pruska i Anna Met.
Kobieta z zapałkami jest nowoczesną formą teatralną i nie każdemu przypadnie do gustu. To ciekawy pod względem estetycznym spektakl, po którym nie należy jednak spodziewać się głębszych refleksji. Studium psychiki kobiety-zbrodniarki na tle scen z życia małżeńskiego jest swoistym czekaniem na deszcz – nie tylko ten metaforyczny, lecz także realny. Czekają na niego wszyscy bohaterowie, a wraz z nimi widownia. Ma przynieść ochłodzenie, zmyć brud dnia codziennego, a także oczyścić atmosferę. Niestety, deszcz tym razem nie spadł.
Teatr Narodowy w Warszawie
Kobieta z zapałkami
według Kilma
premiera: 24.03.2012
reżyseria, scenariusz: Aleksandra Konieczna
tłumaczenie: Agnieszka Lubomira Piotrowska
scenografia: Anna Met, Marta Pruska
reżyseria światła: Marta Pruska
obsada:
Kobieta – Magdalena Cielecka (gośc.)
Mężczyzna – Karol Pocheć
Ojciec – Jacek Różański
[1] Jest to podpis pod najbardziej znaną akwafortą Francisca Goi. Interpretację wiążę się z Inkwizycją, którą na rycinie uosabiają potwory. Hasło na stałe weszło do języka i dziś funkcjonuje jako przysłowie.
[2] <<Kobieta z zapałkami>> z Cielecką po raz pierwszy w Narodowym, wywiad, źródło: informacje prasowe, www.narodowy.pl
[3] tamże.
[4] I. Bergman, Sceny z życia małżeńskiego, Szwecja 1973.
fot. Andrzej Wencel