Mularuk, mimo że nagradzany za swoje wczesne dokonania, kojarzyć może się głównie jako producent bubla filmowego, jakim niewątpliwie była Mistyfikacja Jacka Koprowicza. Yuma jest jego debiutem pełnometrażowym, w którym popełnia prawie wszystkie możliwe błędy, poczynając od kiepskiego scenariusza (napisanego wraz z Wojciechem Gajewiczem), poprzez brak dynamiki i monotonię, a na nieudanym castingu kończąc. Mimo że nie zaklasyfikowałbym tego filmu jako całkowicie niewartego obejrzenia, to reżyserowi należą się baty za zlekceważenie prawideł sztuki filmowej, które z pewnością zna, bo otrzymał gruntowne wykształcenie na nowojorskim uniwersytecie (nie wspominając już o innych jasnych punktach jego CV).

Yuma opowiada o młodych złodziejach, którzy kradną głównie dlatego, że jest to łatwe. W ich rodzinnej miejscowości bieda aż piszczy. Może nie głodują, może mają dach nad głową, ale na tym koniec. Nic innego nie dostaną od losu ani teraz, ani nigdy. W tym świecie synonimem krańcowego luksusu są oryginalne, nowiutkie „adaśki”, woda toaletowa Old Spice i markowe ciuchy w jaskrawych kolorach. Wszystko to można zdobyć kilka kilometrów za granicą z Niemcami, gdzie towar w sklepach nie jest zabezpieczony przed kradzieżą, a klient nie jest synonimem podejrzanego. Gdy do tego dodamy ideologiczne podłoże „jumania”, które traktowane jest przez tubylców jako forma spóźnionych o prawie 50 lat reparacji wojennych, otrzymamy podłoże idealne do rozwijania się drobnej przestępczości.



Całość spięta jest klamrą traumy, której Zyga (Jakub Gierszał) i Rysio (Kazimierz Mazur) doznali w 1987 roku. To wtedy rosyjscy gangsterzy zmusili ich do wzajemnego seksu oralnego, po którym przyjaciele stracili ze sobą kontakt na kilka lat. Dzięki tej scenie, osadzonej w rzeczywistości PRL-u, film Mularuka nabiera znamion nostalgii za minionym ustrojem, w którym może nie było idealnie, ale ludzie mieli swoją godność (taki wydźwięk zyskuje w kontekście późniejszych zdarzeń).
Zyga miał wtedy zasady moralne, nie zależało mu na pieniądzach i potrafił cieszyć się z jazdy na rowerze i czytania książki. Kilka lat później ten sam bohater zostanie miejscowym Robin Hoodem, który „juma” Niemcom i oddaje Polakom. Zżarty duchem niepohamowanej konsumpcji, ciągnie za sobą całe miasteczko, które wychodząc z komunistycznego letargu, wpada w nieznane odmęty kapitalizmu. Nie sądzę, aby reżyser zaplanował Yumę jako laurkę dla PRL-u, ale mimochodem podzielił akcję filmu na dwie części, które sugerują moralny prymat społeczeństwa uciśnionego przez system, a początek lat 90. szufladkują jako pełną degrengoladę.



Gdyby pominąć kontekst historyczny, Yuma mogłaby być opowieścią o dorastaniu młodego mężczyzny, który przeżywa pierwsze poważne miłości i musi dokonywać wielu przewartościowań, związanych z trudną sytuacją materialną. Jednocześnie film straciłby wtedy to, co w nim najlepsze, ponieważ oprócz kilku aktorów, na pochwały zasługują tu wyłącznie osoby odpowiedzialne za wnętrza i dekoracje, które, jakby przypadkiem, niosą więcej treści niż lichy scenariusz. Plakaty z „Popcornu”, małe telewizorki, Dynastia i bezkształtne ubrania (no logo) są kwintesencją pierwszej połowy lat 90., kiedy to namiastki zachodnich produktów były już dostępne, ale dla większości nieosiągalne. Pod tym względem, wizualna strona Yumy spełnia swoje zadnie na piątkę, pokazując miszmasz starego i nowego, który odzwierciedlał zmieniającą się sytuację społeczną.



Yumę próbowali ratować młodzi aktorzy, którzy pracując z kiepskim scenariuszem, pokazali, że nawet w ich drewniane postacie można tchnąć trochę życia. Jakub Gierszał udowadnia tu, że nie jest dzieciakiem z Sali samobójców, a prawdziwie wszechstronnym aktorem, który pomimo delikatnych rysów twarzy może zagrać grubo ciosanego, prostego złodzieja. Osoby odpowiedzialne za kostiumy próbowały zepsuć jego wysiłki, kreując go na przystojniaka, który jako jedyna osoba w całym filmie jest dobrze ubrany, a nie groteskowo przebrany. Na szczęście ten wymuszany wizerunek idola 13-latek udaje się Gierszałowi zniwelować poprzez pokazanie szerokiego spektrum emocji i motywacji Zygi (mimo że w założeniu twórców motywacja jest jedna i mało wiarygodna). Także Kula (Krzysztof Skonieczny) i Młot (Jakub Kamieński) wypadają przekonująco, tworząc charakterystyczny duet bohaterów drugoplanowych, będących jednocześnie kontrastem i uzupełnieniem głównej postaci. W ich grze widać nie tylko talent, ale także pełne zrozumienie tekstu, z którym pracują, a którego reżyser nie potrafił sobie przyswoić w odpowiedni sposób. Reszta, z Tomaszem Kotem na czele, wypada raczej blado. Rosyjska mafia jeszcze nigdy nie była w polskim kinie tak sztuczna i niewiarygodna, jak pod wodzą Opata (Kot). Katarzyna Figura ma w Yumie co nieco do pokazania, ale nerwowo szarpie się ze swoją rolą, nie pozwalając ocenić jej jednoznacznie źle lub dobrze. Można jednak przyznać jej niechlubne wyróżnienie najgorzej udającej autentyczny orgazm.



O filmie Mularuka można by pisać jeszcze długo. Nie dlatego, że zasługuje on na głębokie analizy, ale dlatego, że jest tak niewiarygodnie nieudany (choć angażujący kilka młodych talentów). Yuma mogłaby trafić do rzesz młodych Polaków, którzy zawodowo narzekają w internecie na sytuację na rynku pracy, ponieważ opowiada o prostym znajdowaniu wymówek przez osoby chcące wszystkiego, natychmiast, najlepiej za darmo. Reżyserowi zabrakło jednak talentu i odwagi, by dobrze opowiedzieć tę historię i odnieść ją do współczesności. Zamiast tego stworzył (zapewne przypadkiem) apoteozę sielskości (?) PRL-u, okraszoną fatalną ścieżką dźwiękową. Może następnym razem pokusi się o głębszą refleksję nad swoim dziełem.





Yuma

reżyseria: Piotr Mularuk
scenariusz: Piotr Mularuk, Wojciech Gajewicz    
muzyka: Jan P. Muchow
zdjęcia: Tomasz Dobrowolski
obsada: Jakub Gierszał, Katarzyna Figura, Tomasz Kot, Krzysztof Skonieczny, Jakub Kamieński, Karolina Chapko i inni    
kraje: Polska, Czechy
rok: 2012
czas trwania: 113 min
premiera: 10 sierpnia 2012 r.
Kino Świat


Maciej Badura - rocznik '85. Kulturoznawca, amerykanista, Ph. D. wannabe. Interesuje się amerykańskim kinem niezależnym, filmem kanadyjskim, queerem i transgresją wszelkiego rodzaju. Kiedyś napisze monografię o Harmonym Korine. Nade wszystkich ceni sobie Todda Solondza. Nałogowo ogląda seriale. Platonicznie zakochany w Sashy Grey, Williamie Faulknerze i telewizyjnych programach o sprzątaniu.