Reżyser i scenarzysta, Tomasz Man, stworzył historię, która może szokować i wprawiać widza w zakłopotanie. Przyglądamy się losom patologicznie uzależnionej od swojego syna matki (Justyna Szafran), która za wszelką cenę nie chce dopuścić do ślubu swojego ukochanego – i nie ma w tym słowie przesady – syna (Konrad Imiela). Boi się odrzucenia, samotności, zmiany, ale przede wszystkim ogarnia ją lęk, że żona zastąpi jej miejsce u boku pierworodnego i matka nie będzie już mu potrzebna. Jej zdaniem idealny związek, który tworzyli przez 30 lat, może być przez to zagrożony. Matka jest jedyną kobietą w życiu swojego syna i odwrotnie – dla niej to syn jest jedynym mężczyzną, z którym dzieli czas, i żadnego innego nie potrzebuje. Nawet wtedy, gdy wraz z powrotem przyjaciela z dawnych lat (Cezary Studniak) pojawia się szansa na nowe, lepsze życie i wyjazd u jego boku do Paryża – przyjaciel wyznaje jej skrywaną od wielu lat miłość i pragnie założyć z nią wreszcie rodzinę. Mimo to jej obsesyjna miłość do syna nie słabnie i nie pozwala dokonać słusznych zmian w życiu, a ostatecznie doprowadza do tragedii.

Tragedia – to bardzo trafne określenie spektaklu. Choć akcja rozgrywa się współcześnie, to trudno pozbyć się skojarzenia, że takiej fabuły nie powstydziłby się Sofokles czy Ajschylos. Skomplikowane relacje rodzinne, intryga, śmierć (ale zgodnie z antyczną zasadą, według której nie pokazuje się jej na scenie, jedynie przekazuje widzom wiadomości o niej), obecność w każdej scenie maksymalnie dwóch osób (ewentualnie dość często wygłaszane przez matkę monologi) – upodabniają przedstawienie do świetnie znanych starożytnych pierwowzorów. Co ciekawe, mimo że spektakl został osadzony we współczesnych realiach, nie odnosi się w warstwie kostiumowej i scenograficznej do antycznych tragedii. Inspiracja twórców tragedią grecką nie razi, wręcz przeciwnie – klimat, jaki dzięki temu osiągają twórcy, pozwala z powodzeniem wczuć się widzom w losy bohaterów.

Jednocześnie widzowie dostają specjalne zadanie – muszą wyobrazić sobie właściwie wszystko poza tekstem wypowiadanym przez aktorów i emocjami przez nich przekazywanymi.
Pomaga w tym nie tylko intrygująca muzyka Karbido, ale też inne dźwięki – zarówno te słyszane w słuchawkach w formie podkładu dźwiękowego (np. szum, szelest, odgłos otwieranych drzwi), jak i wiele sygnałów akustycznych wysyłanych przez aktorów, którzy nie biorą udziału w danej scenie – przesuwają oni kartony po podłodze, ostrzą noże lub tną papier, by wywołać pożądane odgłosy, nadające scenom odpowiedni klimat. Jest to o tyle pomocne, że wykonawcy występują w białych kombinezonach, a całą scenę pokrywają kwadraty, które są podświetlane w zależności od potrzeb danej sceny – zazwyczaj podświetlony jest ten kawałek podłogi, na którym stoi wypowiadający się aktor. Przywodzi to na myśl film Cube, w którym bohaterowie przebywają w podobnych sceneriach; dla jednych i drugich ta przestrzeń staje się miejscem tragicznych wydarzeń, dlatego skojarzenie z tym filmem wcale nie jest aż tak przypadkowe.

Spektakl budzi wiele emocji – chociaż antyczna konwencja nieco przyćmiewa realizm wydarzeń, to jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że postawy bohaterów nie są już tak czasowo odległe. Zazdrość, nienawiść, miłość, zaborczość – wszystkie te emocje bez problemu odnajdziemy we współczesnym społeczeństwie. Właśnie dlatego dramat Tomasza Mana jest tak przejmujący, bo – może nie dosłownie – opowiada o nas samych. W najbliższym otoczeniu często możemy odnaleźć pierwiastek zazdrości czy takiej obsesyjnej miłości, jaką w Sex Machine matka darzy syna. Co ciekawe, żadna z osób dramatu nie budzi litości i naszego współczucia, bo każdy ma coś na sumieniu. Nawet narzeczona (Justyna Antoniak), która staje się ofiarą patologicznego związku matki z synem, okazuje się kobietą interesowną i egoistyczną. Także syn pokazuje ciemną stronę swojego charakteru, kiedy bezlitośnie odtrąca matkę – jego zachowanie może tłumaczyć chęć wyrwania się z tego dziwnego związku, ale sposób, w jaki traktuje kobietę, nie daje się wytłumaczyć nawet przez wzgląd na jej uczucie wyniszczające syna. I wreszcie matka, której można by pożałować – przecież jasne jest, że wszystko to robi z miłości – kiedy marnuje ostatnią szansę na rozpoczęcie nowego, lepszego życia. Zamiast pozwolić swojemu synowi żyć po swojemu, decyduje się za wszelką cenę ukarać go i popsuć jego plany; udowadnia, że chęć zemsty potrafi wznieść ją ponad wszelkie emocje i matczyne instynkty.

Po dokonaniu takiego zestawienia cech osobowościowych wszystkich bohaterów można dojść do bardzo przykrych wniosków – oglądamy przecież złych ludzi, którzy nawzajem krzywdzą się i upokarzają, aby tylko zdobyć to, czego sami pragną. Czy biorą pod uwagę takie tradycyjne wartości, jak więzi rodzinne? Potrzeba dominacji, odniesienia zwycięstwa i udowadniania po raz kolejny swojej władzy jest tak silna, że nie liczy się to, kto w tej grze ucierpi – matka, syn, ukochana kobieta. Wydaje się, że nie jest to już zwyczajna rywalizacja o względy syna pomiędzy matką a narzeczoną lub walka o wolność, którą trzydziestoletni mężczyzna podejmuje ze swoją matką. Ta rywalizacja staje się prawdziwą wojną, nie liczy się w niej liczba ofiar, lecz wyłącznie zwycięstwo. I tak jak bohaterowie spektaklu wykorzystują emocje jako swoją główną broń – odwracają uczucia przeciwnika przeciwko niemu, sprytnie pożytkują słabości, czynią bliskich bezbronnymi, by zadać ostateczny cios – tak twórcy spektaklu również wykorzystują emocje, aby wstrząsnąć widzami i nie dać im łatwo zapomnieć o tym, co zobaczyli na scenie.

Warto podkreślić, że nie mamy do czynienia z aktorami dramatycznymi, lecz z wykonawcami występującymi na co dzień w spektaklach muzycznych, gdzie stopień ekspresji znacznie różni się od tego, który potrzebny jest do zagrania takich treści, jakie wymyślił Tomasz Man. Wszyscy jednak radzą sobie z tym zadaniem, ale na plan pierwszy wysuwa się jedna osoba – świetnie w rolę matki wciela się Justyna Szafran. Zresztą nie pierwszy raz gra „kochającą” matkę, jeśli przypomnimy sobie jej równie udaną kreację w capitolowym Frankensteinie. Tym razem otrzymuje zadanie dużo trudniejsze pod względem gry aktorskiej i radzi sobie z nim świetnie. Również syn, grany przez Konrada Imielę, budzi niechęć, wręcz wrogość, kiedy podejmuje kolejne działania przeciwko matce – Imiela radzi sobie z odegraniem postaci prawdziwie tragicznej, uwikłanej w wyniszczającą go relację i skazanej ostatecznie na porażkę. Pozostała dwójka aktorów zostaje zepchnięta na drugi plan, choć i oni wywiązują się ze swoich aktorskich zadań bez zarzutów i ich epizodyczne występy także wzbudzają wiele emocji.

Biorąc pod uwagę skomplikowaną analizę ludzkiej psychiki, na jaką pokusił się Tomasz Man, to twórcom w przeważającym stopniu udaje tak silne granie na emocjach widza, a treści zawarte w Sex Machine okazują się dużo bardziej uniwersalne, niż mogłoby się początkowo wydawać. Po raz kolejny potwierdza się reguła, że na Małej Sali Capitolu dzieją się rzeczy niezwykłe, rozdzierające i trafiające prosto w sedno, a tym samym do serc widzów.

Teatr Muzyczny Capitol we Wrocławiu
Sex Machine
Tomasz Man

Scenariusz i reżyseria: Tomasz Man
Muzyka: Karbido
Scenografia i kostiumy: Anetta Piekarska-Man

Obsada:
Matka: Justyna Szafran
Narzeczona: Justyna Antoniak
Syn: Konrad Imiela
Przyjaciel: Cezary Studniak
Premiera: 25/05/2012