Miałem marzenie (Drømmen) Nielsa Adrena Opleva jest nie tylko uroczym portretem dorastania w trudnych warunkach, ale także dowodem na głęboko sięgającą amerykanizację kultury europejskiej. 13-letni Frits (świetny Janus Dissing Rathke) musi zbyt wcześnie zmierzyć się ze zbyt wieloma problemami. Jego ojciec na własną prośbę trafia do szpitala psychiatrycznego, gdzie leczony będzie z ciężkiej depresji. W szkole atakowany jest nie tylko przez rówieśników, ale także przez demonicznego dyrektora Lindum-Svendsena, mającego bardzo sprecyzowany pogląd na wychowanie dzieci w duchu kar cielesnych, będących w istocie czystym sadyzmem. Młody bohater znajduje sojusznika w nowym nauczycielu, żyjącym zgodnie z zasadami iście hippisowskimi. Brzmi jak typowy amerykański film o młodym chłopcu, który dzięki uporowi ratuje swój mikroświat przed złem i niesprawiedliwością. Nic bardziej mylnego. Konwencja, w której Miałem marzenie jest osadzony, ma na celu wzmocnić kontrastujący z nią finał filmu, który trudno nazwać happy endem.
Frits zostaje przez wszystkich oszukany, porzucony i zdradzony. Tylko matka stoi po stronie syna, choć robi to na tyle biernie, że równie dobrze mogłaby pozostawać neutralna. Zemsta przybiera tu postać bardzo pierwotną, ale śmierć kata w niepokojący sposób przemawia do mojego poczucia sprawiedliwości. Film Opleva jest doskonałym przykładem na kino z potencjałem komercyjnym, które jednocześnie nie boi się mówić wprost, że rozwiązanie jednego problemu nie naprawia nagle wszystkich innych.
Filmem z zupełnie innej beczki jest Zastępstwo (Vikaren) Ole Bornedala. Całkiem zabawna historia kosmitów chcących skraść ludziom empatię, by uzupełnić emocjonalną lukę panującą na ich planecie, jest z jednej strony „pojechana” i przypomina film kategorii B, ale z drugiej perfekcyjnie zrealizowana pod względem zdjęć i obsady. Obcy przyjmują w filmie postać nauczycielki, mającej zająć się edukacją szóstoklasistów.
Dzieci od razu wiedzą, że coś jest nie tak, ponieważ nowa pani umie czytać w myślach i odnosi się do uczniów dość obcesowo. Dorośli zaślepieni jej urokiem osobistym oczywiście nie wierzą swoim pociechom, co doprowadzi w konsekwencji do finału rodem z horroru (ze zjadaniem żywych kurczaków włącznie). Zastępstwo nie jest jednak filmem prostolinijnym, opartym wyłącznie na schematach. Mamy tu wiele wątków pobocznych – na tyle poważnych, że mogłyby się stać tematem druzgocącego dramatu.
Jednym z czterech pokazanych w przeglądzie dokumentów był wyświetlany niedawno w naszych kinach Ambasador (Ambassadøren) Madsa Brüggera.
Chwilami było mi wstyd, że śmieję się z tego, co widzę na ekranie. Kiedy widz zdaje sobie sprawę, że naprawdę ogląda dokument, a nie film fabularny, wtedy przychodzi moment refleksji nad absurdem bezprawia panującego w Afryce. Epoka kolonialna niestety trwa nadal, tylko metody gospodarczego podporządkowania zupełnie się zmieniły. Reżyser nie komentuje tego, co dzieje się na ekranie, nie wyciąga za nas wniosków, próbuje nas rozśmieszyć, ponieważ poprzez pokazanie absurdów rzeczywistości (rodem z Mela Brooksa) najskuteczniej dać może do zrozumienia jak skorumpowany i kryminogenny jest wielki biznes.
Kino duńskie to jednak nie tylko śmiech przez łzy. Czasami wystarczą tylko te drugie. Tak właśnie dzieje się w przypadku nowego filmu Pernille Fischer Christensen, chętnie i obficie nagradzanej na Berlinale. Rodzina (En familie) opowiada o wielopokoleniowej firmie, która z jednej strony jest dobrodziejstwem rodziny Rheinwaldów, ale z drugiej determinuje los jej członków w kwestiach zawodowych. Ditte i jej mąż marzą o wyjeździe do Nowego Jorku, by tam realizować swoje marzenia o tworzeniu i sprzedawaniu dzieł sztuki. Na ich drodze stają jednak dwie przeszkody: ciąża Ditte i wzór patriarchatu – Rikard, najstarszy członek rodziny, prowadzący obecnie piekarnię.
O ile aborcja szybko rozwiązuje pierwszy problem, to zaborczość charyzmatycznego ojca paraliżuje młodą kobietę, sterroryzowaną skrajnie postrzeganą ideą poświęcenia się dla rodziny. Film Christensen w przekonujący sposób pokazuje niemożliwe do udźwignięcia piętrzenie się problemów, wynikających z nacisku na najbliższych i szantażu emocjonalnego. Poraża też długą sceną umierania, w której głośne oddechy pojawiają się z coraz mniejszą częstotliwością, by w końcu zamilknąć i pozostawić widza w przerażającej ciszy, potęgowanej niewesołym wydźwiękiem całej historii.
Nostalgię wywołał u mnie film Uczta Babette (Babettes gæstebud) Gabriela Axela, który jest jednym z najbardziej wyraźnych, wczesnych wspomnień filmowych z mojego dzieciństwa. Ta głęboko humanistyczna pochwała dobroci i skromności może wydawać się nieco naiwna i nieaktualna, ale bezsprzecznie rodzi dokładnie te same emocje, co wiele lat temu.
Historia dwóch staruszek i ich służącej przepełniona jest subtelnym humorem i głębokim zrozumieniem dla bohaterów. Najważniejszym jej elementem jest wieńcząca film uczta, w czasie której podana zostaje niezliczona ilość dań tak wyszukanych, że trudno je nawet opisać. Grube plastry trufli, przepiórki, wspaniałe sery i wyselekcjonowane trunki zalewają ekran, wywołując burczenie w brzuchu, którego nie zadowoli byle zapiekanka. Jedynym niebezpieczeństwem wynikającym z seansu Uczty Babette jest ciągnąca się przez co najmniej kila dni niska tolerancja na pożywienie niebędące przykładem wysokiej sztuki kucharskiej.
W ramach przeglądu pokazano też dwa filmy duńskiego enfant terrible Larsa von Triera. Wzbudzający wiele skrajnych emocji Antychryst okazał się przy ponownym obejrzeniu znacznie mniej kontrowersyjny niż za pierwszym razem, ale jednocześnie jeszcze bardziej mnie do siebie przekonał. Ta dosyć mroczna wizualizacja cierpienia odczuwanego po stracie dziecka, połączona z dyskusyjnymi tezami na temat natury i religii, urzeka pięknymi zdjęciami i bezkompromisowością.
Znacznie bardziej ucieszył mnie jednak seans Europy, którą miałem okazję widzieć po raz pierwszy na dużym ekranie. W przypadku filmu o tak pieczołowicie utkanej strukturze wizualnej jest to przeżycie nieporównywalne z obejrzeniem tego samego na 15, 32 czy nawet 70 calach. Obraz Niemiec tuż po zakończeniu drugiej wojny światowej, widziany oczami amerykańskiego imigranta-dezertera, pełny jest odniesień do historii kina. Trier zawarł w nim tragiczne losy kilku osób, których ścieżki przecinają się w pociągach, będących miejscem zdarzeń zarówno komicznych, jak i dramatycznych. Wykorzystał do tego środki dosyć archaiczne, jak filmowanie bohaterów na tle wyświetlanym za nimi z projektora, a także melodramatyzował obraz, dodając fragmenty nakręcone w kolorze. Dzięki temu Europa jest jednym z najlepszych filmów Duńczyka, zaraz obok Melancholii, Idiotów i Przełamując fale.
Najciekawszym dokumentem przeglądu okazało się Jądro wieczności Michaela Madsena. Film teoretycznie opowiada o monumentalnym projekcie fińskiego składowiska odpadów radioaktywnych, powstającego pod ziemią. Ten niewyobrażalnie długi i przestronny korytarz, drążony w litej skale, ma za zadanie przetrwać minimum 100 tysięcy lat, ponieważ dopiero po tym okresie składowane tam atomowe śmieci przestaną stanowić zagrożenie. Tematyka wydaje się raczej mało interesująca dla laików. Madsen wykorzystuje ją jednak, by przeprowadzić głęboko liryczny i filozoficznie inspirujący wywód o naturze czasu i niewyobrażalności pojęć takich jak wieczność.
Reżyser uświadamia nam, że nie potrafimy sobie nawet wyobrazić co oznacza 100 tysięcy lat, zwłaszcza, że najstarsze, istniejące do dziś budowle wykonane ludzką ręką, są niemowlętami w porównaniu do zakładanej żywotności fińskiego kompleksu. Piękne zdjęcia dodatkowo pogłębiają poczucie chwilowego obcowania z pewnego rodzaju absolutem, stawiającego nas w sytuacji całkowitej niewiedzy na temat tego, jak wyglądać będą przyszłe pokolenia, ich sposób komunikowania i stan rozwoju technologicznego. Madsen czaruje nas, przeraża i daje do myślenia bardziej niż byśmy sobie tego życzyli.
Dni Filmu Duńskiego są niezaprzeczalnie jednym z najlepiej skonstruowanych przeglądów. Nie ogranicza się on do współczesności filmowej (oprócz opisanych filmów można było zobaczyć także nominowany do Oscara Taniec z Regitze Kaspara Rostrupa i legendarny dokument Letha Niedziela w piekle), stawia na eklektyzm form i tematów, a jednocześnie pozwala wyciągnąć daleko idące wnioski dotyczące kinematografii duńskiej. Tym najbardziej oczywistym jest stopień liberalizacji tamtejszego społeczeństwa. Aborcja, homoseksualizm, nienormatywne praktyki rodzinne to zjawiska, które w polskich filmach pojawiają się jako główne tematy. W Danii są elementami fabuły, traktowanymi jak kolejne zdarzenia czy cechy bohaterów. Lekkość opowiadania często szokuje, gdy mamy do czynienia z ciężkim tematem, ale jak udowadniają tamtejsi reżyserzy – w tym szaleństwie jest metoda.
Dni Filmu Duńskiego
Kino Pod Baranami
8 - 14 czerwca 2012
Maciej Badura - rocznik '85. Kulturoznawca, amerykanista, Ph. D. wannabe. Interesuje się amerykańskim kinem niezależnym, filmem kanadyjskim, queerem i transgresją wszelkiego rodzaju. Kiedyś napisze monografię o Harmonym Korine. Nade wszystkich ceni sobie Todda Solondza. Nałogowo ogląda seriale. Platonicznie zakochany w Sashy Grey, Williamie Faulknerze i telewizyjnych programach o sprzątaniu.