Twórcy Dworca nadziei (1998) uczciwie oddać trzeba, że porwał się na zadanie niezwykle karkołomne, na które nie zdecydował się wcześniej żaden z pierwszoligowych reżyserów amerykańskich. I tu rodzi się zasadnicza wątpliwość. Czy ktoś, kto z założenia nie jest przesiąknięty tamtejszą kulturą, nie myśli po „amerykańsku”, poradzi sobie z tak specyficznym i osadzonym w określonej rzeczywistości materiałem literackim? Lars von Trier z pewnością odpowiedziałby, że tak, ale w przypadku Sallesa jest niestety zgoła inaczej. Bohaterem książki Kerouacka jest Ameryka, z wpisanym w nią mitem drogi. Pojmowana jako rodzaj mistycznego doświadczenia, które oddziałuje na bohatera do tego stopnia, że przewartościować może całe jego życie.
O Ameryce więcej mówi za to Nowozelandczyk Andrew Dominik. W ostatniej scenie Killing Them Softly płatny zabójca grany przez Brada Pitta rzuca: „Ameryka to nie kraj, to biznes”, podsumowując tę dość rozczarowującą gangsterską opowieść w czasach kryzysu. Reżyser znakomitego Zabójstwa Jesse’ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda (2007) tym razem lawiruje gdzieś między stylem Quentina Tarantino a Guya Ritchie. Co rusz zostawia akcję zogniskowaną wokół mafijnych porachunków na rzecz długich „kawiarnianych” rozmów między bohaterami, których tematy tylko bywają dość specyficzne. Efektownemu warsztatowi towarzyszy fabularna przeciętność, zbytni, narastający z każdą sceną chaos i w gruncie rzeczy dość mało odkrywcze diagnozy.

Konkursowe nastroje nie byłyby z pewnością najlepsze, gdyby nie poruszający The Hunt w reżyserii Thomasa Vinterberga. Współtwórca manifestu Dogmy akcję zamyka na małej przestrzeni, wnikliwie obserwując rodzącą się psychozę, jaka z czasem postępuje u mieszkańców niewielkiego osiedla domków jednorodzinnych. Wszystko prowokuje niewinna, mogłoby się wydawać, sytuacja. Kilkuletnia Klara sugeruje, że jej przedszkolny opiekun, a zarazem najlepszy przyjaciel jej ojca, „zrobił coś złego”. Od tego momentu życie 40-letniego Lucasa stopniowo zamienia się w prawdziwe piekło. Vinterberg gra w otwarte karty. Od samego początku widz bowiem wie, że bohater jest niewinny. Jednak z perspektywy odbiorczej nie to jest najważniejsze. Reżyser, a za nim widz przekonuje się, jak niewiele trzeba, by w jednym momencie stać się wykluczonym z lokalnej społeczności, a nawet więcej, stać się ofiarą publicznego ostracyzmu. I mimo pozornie pozytywnego zakończenia zostać nią na zawsze. The Hunt to bez wątpienia jeden z lepszych filmów tegorocznego konkursu w Cannes, wzmocniony fantastyczną rolą Madsa Mikkelsena (kolejny po Matthiasie Schoenaertsie i Jeanie-Louisie Trintignancku mocny kandydat do aktorskich laurów). Na marginesie, mój cichy faworyt.
65. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Cannes
Przeczytaj także:
Kuba Armata:
Pocztówka z Cannes
Cannes 2012: (Zbyt) wysoka poprzeczka
Przypadki chodzą po... Cannes
Dwa bieguny emocji