Akcję swojego obrazu Ayouch umiejscawia w Maroku, a bardziej precyzyjnie – w slumsach Casablanki, jakże dalekiej od tej z filmowych wyobrażeń. To miejsce absolutnie bez perspektyw, w którym panuje prawo silniejszego, a odzwierciedleniem tego jest surowy krajobraz, niczym kołdrą otulając wszystko pustynnym pyłem. Jednak nawet w tej rzeczywistości bohaterowie potrafią odnaleźć radość w najprostszych czynnościach. W jednej z pierwszych scen grają w piłkę z chłopakami z sąsiedztwa, obficie się przy tym wyzywając, a w efekcie prowokując bójkę. Motyw ten jest zresztą symptomatyczny dla całego filmu, bowiem wprowadza widza do jego drugiej, znacznie poważniejszej odsłony. Wraz z przyjaciółmi, wchodzący powoli w dorosłe życie Yachine (nazywany tak na cześć radzieckiego bramkarza Lwa Jaszyna, którego zdjęcie cały czas ma przy sobie), pod wpływem swojego brata Hamida trafia pod skrzydła Al-Kaidy. Ayouch powoli, scena po scenie, wikłając się w coraz więcej szczegółów, uzmysławia widzowi, jaki los czeka jego bohaterów. Choć film wieńczą rzeczywiste wydarzenia – seria zamachów bombowych, do jakich doszło w Casablance 16 maja 2003 roku – God’s Horses daleki jest od filmowej publicystyki, uderzając raczej w emocjonalne tony.
Czyni to jednak w sposób dyskretny, podskórny. To raczej wciśnięty w fotel widz ma ochotę wykrzyczeć swoje myśli, niż usłyszy je od bohaterów z ekranu. Cichych, spokojnych, pogodzonych ze swoim losem.



W konkursie głównym swój nowy film zaprezentował John Hillcoat, twórca Propozycji (2005) i Drogi (2009). Produkcja będąca kolejnym już owocem współpracy z Nickiem Cave’em (napisał scenariusz i był współodpowiedzialny za, znakomitą notabene, ścieżkę dźwiękową) to bodaj pierwszy gatunkowy obraz w ramach tegorocznych zmagań o Złotą Palmę. Australijski reżyser tym razem przymierza kostium rasowego kina gangsterskiego i trzeba przyznać, że czyni to z gracją. Jak przystało na gatunkowe ramy, akcję osadza w Stanach Zjednoczonych czasów prohibicji, uciekając jednak z wielkiego miasta (Chicago, Nowego Jorku czy Bostonu) do prowincjonalnej Virginii, co kojarzyć się może z tzw. rural gangsters.



Hillcoat w kanoniczny sposób podchodzi do tematu, za pomocą minisagi rodziny Bondurantów (scenariusz oparty jest na powieści Matta Bonduranta The Wettest County in the World) opowiada o próbie realizacji mitu amerykańskiego snu – rzecz jasna, z wydatną pomocą nielegalnej dystrybucji alkoholu w fabule. Wielokrotnie powraca tu motyw krwawej zemsty, w czym celuje zwłaszcza Tom Hardy, który wciela się w postać głowy rodziny i przy okazji największego brutala – Forresta. Aktorstwo w Lawless stoi zresztą naprawdę na wysokim poziomie (świetna rola Guya Pearce, przywodząca momentami na myśl tę z Mildred Pierce Todda Haynesa), a całości nie zepsuł nawet jeden z idoli nastolatek – Shia LaBeouf. Finalną recepcję Lawless na sporą próbę wystawiło za to zupełnie niepotrzebne, cukierkowe zakończenie, które jest kompletnie odklejone od całości. Niestety, wychodzi na to, że kino głównego nurtu – bo w takich kategoriach czytać należy chyba film Hillcoata – rządzi się swoimi prawami.

65. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Cannes

Przeczytaj także:

Kuba Armata -
Pocztówka z Cannes
Cannes 2012: (Zbyt) wysoka poprzeczka