Byłam raczej skoncentrowana na filmach: przez całą drogę do Cieszyna intensywnie obmyślałam plan Cieszyńskiej Zwały – czyli skonsumowania wykwintnego dania, skomponowanego z filmów interesujących, zabawnych i najlepiej niezbyt smętnych, do tego okraszonych czeskim piwem i smażonym serem. W końcu to majówka, byłam zdecydowanie nastawiona na zabawę i wypoczynek. Jak się okazało, tegoroczny repertuar filmowy w pełni umożliwił mi wdrożenie planu Zwały.

W pogoni za skórzanym workiem

Pierwszym, dość zaskakującym elementem był motyw przewodni festiwalu – „Futbolowa gorączka”. Wiadomo, Euro blisko, nic więc dziwnego, że organizatorzy postanowili wykorzystać okazję i zaprezentować publiczności kilka filmów krążących wokół piłki (i ludzi, którzy za nią biegną). Do bardziej interesujących propozycji należy zaliczyć Boisko bezdomnych (2008), którego reżyserka, Kasia Adamik, inspirując się wzorcami kina amerykańskiego (historia nieudaczników, którzy osiągają sukces), potrafiła stworzyć dzieło lekkie i emanujące aurą polskiej swojskości. Obok tego uroczym akcentem były czeskie produkcje przedwojenne – Klub jedenastu (1938, reż. Ladislav Brom) i Chłopcy z rezerwy (1931, reż. Svatopluk Innemann) – oferujące widzom lekki, nieco naiwny humor i przerysowaną grę aktorską, wywodzącą się jeszcze z epoki filmów niemych. Z kolei propozycją dla naprawdę zagorzałych fanów futbolu był Piłkarski poker (1988, reż. Janusz Zaorski) elektryzujący widzów emocjami godnymi najlepszych kryminałów.

Bądźmy jednak szczerzy. Nie każdy z nas lubi piłkę, która – jak to ostatnio przeczytałam w pewnym znamienitym dwutygodniku – jest niczym innym, jak podziwianiem śmiesznie ubranych mężczyzn, biegających po trawie za napompowanym skórzanym workiem. Jednak nawet taki malkontent jak ja musiał przyznać, że czasami bieganie za skórzanym workiem może łączyć się z dodatkową wartością, co udowodnił charytatywny mecz rozegrany pomiędzy Reprezentacją Artystów Polskich i Reprezentacją Osobistości Kultury Czeskiej Klubu Amfora. Cały dochód z tej imprezy został przeznaczony na leczenie dzieci chorych na białaczkę, a kilka kropel potu wylanych podczas gry z pewnością pozytywnie wpłynęło na integrację polskiego i czeskiego światka artystów i filmowców. Jak się okazało, był to pierwszy taki mecz w historii obu drużyn.

 
Spuszczeni w (piwny) kanał

Obok piłki, festiwalem rządziły w tym roku filmy kryminalne, z których część charakteryzował szczególnie absurdalny humor: absolutnymi hitami festiwalu były dla mnie Adela jeszcze nie jadła kolacji (1977,  reż. Oldřich Lipský) i Rozpuszczony i spuszczony (1988, reż.  Ladislav Smoljak, scenariusz L. Smoljak i Zdĕnek Svĕrák). Jak zareklamować choćby tylko to drugie Dzieło, co powiedzieć najpierw? Może po prostu wyobraźcie to sobie: Praga, XIX wiek, złote czasy browaru Pilzner. Inspektor policji Trachta zamierza rozwiązać zagadkę zniknięcia fabrykanta Bierhanzla. Pierwszy trop wiedzie inspektora do łazienki…, gdzie znajduje w wannie kilka metalowych elementów z garderoby fabrykanta – cała reszta, łącznie z ciałem, została rozpuszczona kwasem siarkowym. Przestępca nie zostawił praktycznie żadnych śladów, prócz – zaraz zaraz – odcisku swojego buta w doniczce. I co teraz? Jak odnaleźć coś, co zostało spuszczone do kanałów?? Czy fabrykant Bierhanzl faktycznie nie żyje? A może to tylko przykrywka do innego podstępu? Jaką rolę odgrywa w tym spisku kacza ferma? Czy realistyczna kukła inspektora, Wacław, i tym razem pomoże Trachtowi rozwikłać zagadkę i pokonać znienawidzonego nadinspektora Klečka, który chce Trachtowi odebrać wszystko, łącznie z biurkiem i butami, które właśnie nosi na nogach? Z pewnością warto poświecić kilka kolejek piwa, aby prześledzić kolejne nieudaczne kroki naszych bohaterów, które mimo wszystko doprowadzą ich do (prawie) pełnego sukcesu.

Geniusz wśród jeleni


Jeśli podczas poprzednich edycji festiwalu można było odczuć niedosyt czeskiego absurdu i irracjonalnego humoru, tegoroczne Kino na granicy postanowiło najwyraźniej nadrobić zaległości, poświęcając osobny cykl filmów postaci Járy Cimrmana, mitycznego czeskiego geniusza, wynalazcy i odkrywcy  - w swojej wielkości przewyższającego co najmniej o kilka włosów Jana Husa czy Tomasza Masaryka (którzy z pewnością wzorowali się na Cimrmanie).
Wybitny dramatopisarz, wynalazca dwuczęściowego kostiumu kąpielowego, pionier kinematografii, podróżnik – kim w zasadzie jest Jára Cimrman? Największym Czechem wśród Czechów… którego należało wymyślić, ponieważ nigdy go nie było. Za ojców Cimrmana uznaje się Ladislava Smojlaka, Zdĕnka Svĕraka i Jiřego Sebanka, który później, razem z Miloňem Čepelką założli Teatr Járy Cimrmana, mający za zadanie propagować dorobek Mistrza.

W Cieszynie z kolei mogliśmy zobaczyć niezbędny do rozpoznania cimrmowskiego zjawiska film Jára Cimrman śpi… plus kilka filmów udowadniających genialność Cimrmana, gdybyśmy mimo wszystko mieli jakieś wątpliwości – np. w filmie Trop wiedzie do Liptákova dowiadujemy się, że to Cimrman (a nie Lumière) był wynalazcą sztuki kinowej, zaś w Ekspedycji Ałtaj – Cimrman wśród jeleni odkrywamy, co Wielki Czech robił, gdy nie było go w Czechach. Jak głoszą sami organizatorzy, w filmie tym odnajdziemy „tajemnicę, radość, piękno i zabawę. Takie było bowiem życie Járy Cimrmana i takie wspomnienie po sobie pozostawił. Wszędzie. W ludziach, zwierzętach i w przyrodzie”.

Trzy twarze festiwalu

Na tym jednak nie koniec humorystycznych akcentów. Z myślą o fanach twórczości i gry aktorskiej Zdenka Svĕráka organizatorzy festiwalu zaproponowali w tym roku przegląd jego filmów, wśród których znalazły się hity sprzed lat (takie jak np. Kelner, płacić! z 1985 roku) oraz nowe „superprodukcje”, jak choćby Kola (1996) czy dosyć osławione już Butelki zwrotne (1995), stanowiące owoc współpracy Svĕráka z synem i określane często jako „klasyczna czeska komedia” (czyżby?)


W klimacie czeskiego absurdu (a może raczej – nadrealizmu) z pewnością utrzymywały widzów filmy Štefana Uhera, uznawanego za jednego z najwybitniejszych twórców czechosłowackiej Nowej Fali. Jedną z niezaprzeczalnych atrakcji festiwalu była prezentacja filmu Słońce w sieci (1962), uznawanego za pierwszy film przełamujący obowiązujące po II wojnie socrealistyczne konwencje i zapowiadający czechosłowacką Nową Falę. Warto było zapoznać się także z innymi filmami Uhera, jak choćby z egzystencjalno-surrealistyczną Panną czarodziejką (1966) czy moralizatorskim Geniuszem (1969). Jeśli zaś kogoś znudziła metaforyczna retoryka Uhera, zawsze mógł wybrać się na jeden z filmów Antoniego Krauze, kolejnej z gwiazd tegorocznego festiwalu. W ramach retrospektywy dzieł Krauzego można było obejrzeć w tym roku także jego najnowszy film, Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł (2011).

Przygraniczny kocioł

Na tym jednak nie koniec atrakcji – festiwal Kino na granicy to przecież także pokazy kina nowego oraz prezentacje osiągnięć węgierskiej (nie ma to jak niezapomniany seans z Koniem Turyńskim Beli Tarra) i słowackiej kinematografii. W tym roku organizatorzy szczególnie zaakcentowali także problematykę romską: na festiwalu mogliśmy zapoznać się z takimi filmami jak realistyczno-poetycki Cygan (2011, reż. Martin Šulík) czy choćby paradokumentalne Różowe sny (1976, reż. Dušan Hanák), przez krytyków porównywane do wczesnych osiągnięć Miloša Formana i tzw. szkoły czeskiej.

Po wyczerpującym dniu, wypełnionym lepszymi lub gorszymi filmami, przychodziła pora na część piwno-muzyczną.  W tym roku najciekawszym dla mnie wystąpieniem był niewątpliwie koncert Julii Marcel, zdolnej autorki porywających, eksperymentalnych utworów, porównywanych do twórczości Björk. Niestety, całą zabawę psuły grupy rozhisteryzowanych, nastoletnich hipsterów w słomkowych kapelusikach lub fryzurach typu „mop”. Będąc otoczonym ich gładkimi buziami, z zapamiętaniem wykrzykującymi wyznania miłosne w kierunku sceny, nie sposób nie poczuć się staro.

Podczas kolejnych wieczorów cieszyńska publiczność mogła zapoznać z takimi eksperymentami jak projekt Strom, łączący melodykę strunową z elektroakustycznym rytmicznym jazgotem czy grupę Lesní zvĕř z Brna, łączącą żywy drum’n’bass z nu-jazzem i psychodelią. Mieszane uczucia wywołał we mnie z kolei koncert czeskiego zespołu Vypsaná fiXa – jeśli jednak jesteś fanem alternatywnego rocka i brodatych chłopców przed czterdziestką, który w spoconych koszulkach wymachują długimi włosami – to bojsbend właśnie dla ciebie! Podobnie rzecz ma się z zespołem Fast Food Orchestra, którego koncert zakończył koncertową część festiwalu.

Na koniec – perełka. W ramach festiwalu odbyła się także wystawa Wojciecha Kucharczyka w Galerii Szarej – zatytułowana Duże zdjęcia ładnych roślin z latającym światłem. Jak twierdzi sam artysta, koncept wystawy jest prosty: „Wszystkie informacje o niej chciałbym zawrzeć w tytule. To ważne – nie uważam się za fotografa (…) Latające światło pewnie powinno coś symbolizować. Być może. Ale nie czas się nad tym zastanawiać”. Znakomicie! Szczerość i prostota, to jest właśnie to, co powinno charakteryzować dzisiejszą sztukę.

Wojciech Kucharczyk z cyklu Duże zdjęcia ładnych roślin z latającym światłem

Festiwal poza miastem

Festiwal „Kino na granicy” należy chyba uznać za jedną ciekawszych propozycji na imprezowej mapie miłośników kina – w końcu w Cieszynie mamy okazję nie tylko zapoznać się z (mniej lub bardziej) interesującymi dziełami sztuki filmowej; niezaprzeczalnie jednym z ważnych zalet festiwalu jest samo miejsce, w którym impreza się odbywa. Część projekcji jest wyświetlana po polskiej, część po czeskiej stronie, dlatego uczestnicy festiwalu muszą nieustannie dreptać to w jedną, to drugą stronę, symbolicznie przekraczając granicę dwóch kultur. Niezwykle atrakcyjne są także seanse nad Olzą – ekran ustawiany jest wtedy na polskim brzegu, publiczność zasiada po czeskiej stronie. Tegoroczna wspaniała pogoda dodatkowo uprzyjemniła ten coroczny rytuał. No i wreszcie – dużą zaletą festiwalu jest także fakt, że jest po prostu tani.

Wydaje się, że taki festiwal to dobrodziejstwo dla miasta, które de facto nie obfituje w wiele głośnych artystycznych wydarzeń, które przyciągałaby turystów i kreowało markę miasta jako miejsca atrakcyjnego, które warto odwiedzić i zostać tu dłużej niż kilka godzin. W tym kontekście dziwią refleksje organizatorów, którzy we wstępie do katalogu ze smutkiem komunikują: „Jest coraz trudniej: coraz gorzej udaje się organizowanie niemałej imprezy filmowej siłą woli i po godzinach (…). I tu pojawiają się strome, kręte schody, bo sił i czasu coraz częściej nie staje. Tym bardziej, że – poza widzami i organizatorami – chyba nikomu nie zależy na Kinie na granicy”. Faktycznie, niedługo po przyjeździe do Cieszyna doszły mnie plotki, że dalsze losy festiwalu stoją pod znakiem zapytania, ponieważ lokalna rada miejska nie jest zbyt zainteresowana współpracą z organizatorami festiwalu.

Dodatkowo, łatwo odnieść wrażenie, że sam festiwal dzieje się jakby nad głowami cieszynian, którzy w większości nie są zainteresowani uczestnictwem w imprezie – większość widzów to zdecydowanie przyjezdni. Także moja rodzina w ogóle nie wiedziała, że festiwal się odbywa, co gorsza – że w ogóle coś takiego istnieje. Duże zdziwienie wywołała w nich także informacja, że część seansów odbywa się w czeskim Cieszynie. Warto się zastanowić, czy polskiej stronie w ogóle zależy na współpracy z czeską? Pamiętam swoje zaskoczenie, kiedy przekraczając most na Olzie zdałam sobie sprawę, że chyba robię to po raz pierwszy w życiu, choć teoretycznie w Cieszynie byłam wiele razy. Moja rodzina jednak nigdy nie zaprowadziła mnie na czeską stronę, ponieważ „tam nic nie ma”. Przyjazd na festiwal – bez rodziny – był dla mnie także możliwością lepszego poznania polskiego Cieszyna, miasta pięknego i bogatego w urokliwe zakątki. Nareszcie nikt nie stał mi nad głową i nie „dziamgał” że Cieszyn jest nudny i najlepiej szybko wracajmy do domu, bo tam już zupa na gazie... Piszę o tym oczywiście dlatego, ponieważ mam wrażenie, że „moje cieszynioki” reprezentują charakterystyczny dla cieszynian sposób myślenia. Najwyraźniej mieszkańcy tego miasta nie wiedzą, jaki skarb trzymają w rękach, co mogą z nim zrobić i  jak na tym zarobić. Z drugiej strony, fakt że pomiędzy festiwalem a mieszkańcami Cieszyna istnieje pewien dystans, powinien być także sygnałem dla samych organizatorów – może najwyższy czas zadać sobie pytanie, co festiwal może zrobić dla Cieszyna? Jak zachęcić mieszkańców miasta do uczestnictwa w „Kinie na granicy”? Mam nadzieję, że w przyszłym roku uzyskamy odpowiedzi na te pytania.

Bo oczywiście – Kino musi zostać na granicy!

Kino na granicy
14. Przegląd filmowy
Cieszyn 28.04 – 3.05. 2012


Karolina Plinta – zła kobieta. Studentka MISH UJ. Szczecinianka z pochodzenia, obecnie mieszka w Warszawie. Interesuje się sztuką współczesną, krytyką artystyczną, kulturą wizualną i feminizmem. Autorka bloga "Sztuka na gorąco", który stanowi część niezależnego kolektywu blogowego "Gablota Krytyki". Upierdliwa i nieznośna, fanka taniego disco i równie taniego wina.