Niewątpliwie najbardziej niepokojącym i niejednoznacznym filmem wśród konkursowej dwunastki jest Without Marka Jacksona. Główna bohaterka, Joslyn (Joslyn Jensen), przyjeżdża do małego miasteczka, by opiekować się niezdolnym do samotnej egzystencji staruszkiem. Jest odcięta od internetu i nie ma zasięgu w telefonie komórkowym, a wokoło zaczynają dziać się coraz dziwniejsze rzeczy. Ktoś w nocy przestawia jej telefon, przeglądając się w lustrze, odkrywa na plecach wielkiego siniaka, a uprzejma dotąd sprzedawczyni próbuje ją pobić. Ta niepokojąca historia pokazana za pomocą długich ujęć, zmienia się w pewnym momencie w prawdziwy thriller, który wzbudza ciekawość, ale nie prowadzi do prostego zakończenia rozwiązującego wszystkie zagadki. Without wygrywa widza klimatem paranoi i niezidentyfikowanego niebezpieczeństwa, które płynnie łączy się z wątkiem tragiczno-romantycznym, portretując traumę związaną ze stratą i niemożliwością pogodzenia się z nią.
Równie sprawnie napięcie konstruuje Emiliano Corapi, reżyser Sulla strada di casa. Wydawać by się mogło, że opowiada on historię znaną i wyeksploatowaną, ale robi to w sposób zaskakujący i widowiskowy. Alberto jest właścicielem podupadającej firmy, który za wszelką cenę stara się ją ratować. Zgadza się pracować dla mafii i zostaje wmieszany w konflikt pomiędzy dwiema grupami przestępczymi. Tytułowa droga do domu po wykonaniu zlecenia staje się szarpaniną pomiędzy tym, co prawdziwe, a tym, co urojone. Śmiertelne niebezpieczeństwo grożące każdemu z bohaterów staje się coraz bardziej namacalne, mimo że reżyser stroni od pokazywania dosłownej przemocy fizycznej, a skupia się na budowaniu poczucia beznadziejności sytuacji, w której się znaleźli. Sulla strada di casa jest filmem nie tylko artystycznie udanym, ale ma też ogromny potencjał komercyjny, ponieważ w niekonwencjonalny sposób łączy dramat z pełnym napięcia thrillerem, dając dodatkowo ogląd mniej znanych metod działania mafii.
Kolejnym filmem, który wzbudził sporo emocji i zyskał sobie przychylność widzów jest Tomboy Céline Sciamma.
W pewnym sensie filmem podobnym do Tomboy jest zwycięski Teddy Bear. Przede wszystkim dlatego, że również zadaje pytania związane z tym, czym jest męskość i jakie są jej przejawy. Zarówno Laure, jak i Dennis żyją poza pewną odgórnie ustaloną normą, spychającą ich do kategorii jednostek niedefiniowanych za pomocą prostych formułek, a przez to ideologicznie podejrzanych. Ogromny, 38-letni kulturysta, który nie umie rozmawiać z kobietami, nie chce uprawiać seksu z prostytutką i mieszka nadal z matką, kierującą jego życiem, może budzić politowanie i śmiech, ale ostatecznie musimy przyjąć do wiadomości, że nasze wartościowanie jest wynikiem arogancji. Dennis jest dobrym człowiekiem, który nikogo nie krzywdzi i marzy o miłości, a patrzenie na niego z góry jest pochodną abstrakcyjnej idei prawdziwego mężczyzny, która w filmie Matthiesena zostaje obnażona i zrównana z ziemią. Teddy Bear jest pochwałą ciepła i indywidualizmu, a przy tym nie próbuje budować wizji świata czystego i wolnego od zła, znajdując niszę pomiędzy skrajnym optymizmem i krańcowym pesymizmem. Choćby za to w pełni zasłużył na nagrodę dla filmu mającego wytyczać drogi.
Jednym z najbardziej zaskakujących filmów konkursu głównego okazał się Electrick Children Rebecci Thomas. Historia 15-letniej mormonki zapłodnionej przez głos z taśmy magnetofonowej okazuje się ostatecznie opowieścią o poszukiwaniu swojego miejsca w świecie i determinacji, która jest do tego niezbędna. Wiara w niepokalane poczęcie miesza się tu z życiem jeżdżących na deskorolkach i grających w zespołach rockowych squatersów. Postaci tak całkowicie różne, jak główna bohaterka Rachel i spotkany przypadkowo nastoletni wyrzutek Clyde, zaczynają w pewnym momencie mówić jednym głosem, bez zatracania swojej indywidualności. Electrick Children jest nieco abstrakcyjny, ale jednocześnie całkowicie zrozumiały, o czym mogą świadczyć żywe reakcje publiczności na i po seansie. Reżyserka połączyła w nim nieograniczoną fantazję, talent do opowiadania językiem filmu i prawdziwą wrażliwość, dzięki której główny trzon filmu nie gubi się w emocjonującej (i często emocjonalnej) zawierusze panującej na ulicach wielkiego miasta. Electrick Children zdobył na V edycji Off Plus Camera w pełni zasłużoną nagrodę FIPRESCI i, jak wynika z żywiołowych dyskusji słyszanych przeze mnie w ciągu kilku dni, także prawdziwe uznanie widzów.
Ostatnim filmem, na który zwróciłem szczególną uwagę i który okazał się moim konkursowym faworytem, jest filipiński The Woman in the Septic Tank Marlona Rivery. Jego konstrukcja jest nie tyle skomplikowana, ile całkowicie inna od wszystkiego, co do tej pory widziałem. Początek może być mylący, kieruje bowiem uwagę na historię przymierającej głodem rodziny, w której matka decyduje się sprzedać jedno z dzieci pedofilowi. Bardzo szybko zdajemy sobie jednak sprawę, że The Woman In the Septic Tank jest filmem autotematycznym, badającym proces powstawania niezależnych produkcji i co więcej, kwestionującym do pewnego stopnia możliwość odwzorowania prawdziwych tragedii w sztuce. Raz po raz widzimy znane z początku sceny, ukazujące walkę o przeżycie w slumsach, pokazane w różnych konwencjach (np. musicalowej, telenowelowej). W międzyczasie reżyser i producent fikcyjnej produkcji, której fragmenty oglądamy, prześcigają się w pomysłach, jak ją uatrakcyjnić i sprawić, by pokazano ją Cannes. Rivera nie podaje w wątpliwość sensu tworzenia dzieł krańcowo pesymistycznych, ale z polotem analizuje możliwości narracyjne kamery. Jest przy tym niezwykle autoironiczny i zamyka swój film w ramach niesłychanie inteligentnej komedii.
W konkursie głównym pokazano także filmy An Oversimplification of Her Beauty Terenca Nance’a, Wymyk Grega Zglińskiego, świetny Avalon Axela Peterséna, zaskakujący Bellflower Evana Glodella, a także dystrybuowane w naszych kinach Przebaczenie krwi Joshua Marstona i She Monkeys Lisy Aschan. Nie wywarły one na mnie takiego wrażenia, jak te opisane powyżej, ale żadnemu z nich nie można odmówić oryginalności, a ich twórcom zapału i talentu.
V Off Plus Camera niestety się już skończyła, ale o filmach na niej prezentowanych będzie się jeszcze długo mówić. Muszę przyznać, że w ciągu 10 dni spędziłem w kinach bardzo wiele godzin, nie zobaczywszy ani jednego złego filmu. Pozostaje mieć nadzieję, że w przyszłym roku organizatorzy i programerzy znowu nas zaskoczą fantastycznymi filmami, imponującą liczbą gości, z których każdy wart był uwagi, i niepowtarzalną atmosferą, pozwalającą widzom na nieskrępowany odbiór i inspirującą dyskusję w aurze przyjacielskich i nienadętych spotkań z twórcami.
Maciej Badura - rocznik '85. Kulturoznawca, amerykanista, Ph. D. wannabe. Interesuje się amerykańskim kinem niezależnym, filmem kanadyjskim, queerem i transgresją wszelkiego rodzaju. Kiedyś napisze monografię o Harmonym Korine. Nade wszystkich ceni sobie Todda Solondza. Nałogowo ogląda seriale. Platonicznie zakochany w Sashy Grey, Williamie Faulknerze i telewizyjnych programach o sprzątaniu.