Źle urodzone
to fascynująca  opowieść  nie tylko o przedziwnych losach budynków, ale też o ich twórcach.  Na kartach książki pojawiają się portrety czołowych postaci polskiej architektury, m.in.  Marka Leykama, Henryka Buszki i Aleksandra Franty, Jerzego Hryniewieckiego, Zofii i Oskara Hansenów, Mieczysława Króla, Haliny Skibniewskiej. Filip Springer przedstawia ich jako ludzi z krwi i kości, stara się zrozumieć ich motywacje, twórcze postawy oraz pokazuje, w  jaki sposób realizowali oni swoje pomysły w systemie gospodarki nakazowo-rozdzielczej. Całość ilustruje blisko dwieście kolorowych fotografii – archiwalnych oraz współcześnie wykonanych przez autora, dokumentujących obecny stan niegdysiejszych ikon nowoczesności.


Jak pisze autor, "książka nie jest dokumentacją najwybitniejszych obiektów powojennego modernizmu w Polsce. Znalazły się w niej jednak obiekty, które rodzą pytania reprezentatywne dla całej architektury tamtego okresu. Spacerując po Sadach Żoliborskich, nie sposób nie zastanawiać się, jak Halinie Skibniewskiej udało się zaprojektować osiedle tak inne od wielkopłytowych blokowisk. I czy rzeczywiście Polacy byli na te blokowiska skazani? Próbując zrozumieć koncepcje Zofii i Oskara Hansenów, trudno nie wyobrażać sobie, jak wyglądałaby Polska gdyby wtedy, w latach siedemdziesiątych, ktoś ich naprawdę posłuchał".

Książka jest pokłosiem projektu Źle urodzone (zle-urodzone.pl), którego współautorem jest architekt, Marek Woźniczka.

Filip Springer, Źle urodzone. Reportaże o architekturze PRL-u
ISBN 978-83-62376-12-4
Liczba stron: 272
Oprawa twarda
Cena: 74 zł


Data wydania: 22.03 2012
Wydawnictwo Karakter
www.karakter.pl

Patronem medialnym książki jest E-SPLOT







AUTOR:

Filip Springer  (ur. 1982) — reporter i fotograf. Regularnie współpracuje z mediami ogólnopolskimi i lokalnymi. Publikował między innymi w "Polityce", "Rzeczpospolitej", "Przekroju", "Newsweeku", "Wysokich Obcasach". W 2011 roku wydał pierwszą książkę reporterską – entuzjastycznie przyjętą przez krytykę i czytelników Miedziankę. Historię znikania (Czarne 2011). filipspringer.com, zle-urodzone.pl


FRAGMENT KSIĄŻKI:

Filip Springer, Źle urodzone.
Reportaże o architekturze PRL-u

Fragment rozdziału Demiurg w pustce, s. 151–156

7.

W 2006 roku architekt Tomasz Konior wygrywa nowy konkurs na zabudowę śródmieścia Katowic. Jego koncepcja zakłada powstanie wielofunkcyjnej przestrzeni, wyprowadzenia z centrum samochodów i oddania ulic pieszym. Na wizualizacjach projektu Koniora wszędzie są drzewa i uśmiechnięci ludzie trzymający się za ręce. Tak dziś planuje się miasta. W wywiadzie dla gazety uszczęśliwiony architekt mówi, że jeśli dotychczas funkcjonującą przestrzeń między katowickim rynkiem a Spodkiem uznać za wizytówkę Katowic, to tą wizytówką byłaby pustka.

8.

Narada w gabinecie wojewody śląskiego, generała Jerzego Ziętka. Na katowickim rynku ma za chwilę stanąć nowy budynek – funkcjonalny pawilon, który zamknąłby rynek od północy, zasłonił perspektywę ulicy Armii Czerwonej i wznoszonego akurat przy rondzie Spodka. Pieniądze na obiekt mają pochodzić od Zjednoczenia Górniczego. Sprawa jest już przesądzona. A właściwie byłaby, gdyby nie architekci z Trzeciego Piętra.
 – Panie generale, to jest idiotyzm, stawiać tę budę tutaj, kiedy cała aleja Korfantego już zaplanowana.
Ziętek się nadyma, purpurowieje i wybucha:
 – Słuchajcie no! Jak macie gołą dupę i ktoś wam daje po dobroci gacie, to bierzecie te gacie i nie narzekacie, prawda? Mam rację czy nie?
W gabinecie tężeje cisza. W końcu pada odpowiedź:
 – Dobrze, panie generale. Wszystko się zgadza. Ale jak mi ktoś te ofiarowane gacie każe założyć na głowę, a ja zostaję z gołą dupą, to wyglądam jak idiota.
I tak właśnie pustka zostaje obroniona.

9.

Wkrótce po zatwierdzeniu planu architektów z Trzeciego Piętra ogłoszono konkursy na zabudowę poszczególnych kwartałów uwzględniające nowe założenia urbanistyczne. Zgodnie z nimi centrum Katowic ma stać się przestrzenią, w której ludzie mogliby mieszkać, pracować i wypoczywać. Miasto wydostanie się w ten sposób z mroku zapyziałych podwórek dziewiętnastowiecznych kamienic. Osią nowej przestrzeni ma być ulica Armii Czerwonej, to wzdłuż niej mają się wznosić najbardziej reprezentacyjne obiekty w mieście. Wszystkie wybudowane oczywiście w duchu modernizmu. Na poglądowych szkicach i planach przygotowanych przez autorów koncepcji rzuca się w oczy duża ilość słońca i zieleni. Jest szansa, że ludzie będą się tu uśmiechać i trzymać za ręce.
Konkurs na zabudowę zachodniej części śródmieścia wygrywa Mieczysław Król.

10.

Gdyby chcieć opisać katowicką Superjednostkę w taki sposób, by czytelnik poczuł ją na własnej skórze, trzeba by przestać używać interpunkcji i odstępów między wyrazami. A na samym dole akapitu zrobić pauzę i dodać: teraz możecie wziąć oddech.
Mieczysław Król mówi: Miała płynąć w zieleni. Dziś nie płynie, wkrótce zniknie.
Gdy ją wymyślał, nie użył słowa „super”. W projekcie napisał konkretnie, wręcz technicznie: „Skomasowana Jednostka Mieszkaniowa”. Ale słowo „Superjednostka” było krótsze i miało to coś. Podchwyciły gazety. Potem samo poszło.
Teraz ludzie komentują: Trzeba mieć w sobie wiele narcyzmu, by o takiej szafie na środku salonu mówić, że jest super.
Mieczysław Król czasem odpowiada: Ale to nie ja. Ja ją tylko narysowałem.
Miały być siedemset sześćdziesiąt dwa mieszkania dla dwóch tysięcy ośmiuset dwudziestu trzech mieszkańców, dziewięć klatek schodowych, dwanaście wind, piętnaście pięter, sto siedemdziesiąt trzy miejsca parkingowe w podziemiu.
 – I uwolniony horyzont, chodziło o to, żeby człowiek nie czuł się w jej obliczu taki malutki i nic nie wart. Tam na dole miał odetchnąć.


11.

Z Superjednostką, która wcale nie miała być taka super, od początku są same problemy. Lokalizację wybrali doskonałą, w narożniku między Armii Czerwonej i Chorzowską. Wielki blok ma stanowić przeciwwagę dla Spodka wznoszonego z drugiej strony ronda. Kłopot jest z niepewnym gruntem, Rawę da się wprawdzie wtłoczyć do betonowego koryta, jednak okolica nadal pozostaje podmokła. Żeby postawić takiego grzmota, trzeba więc wylać tu najpierw górę betonu. Gdy fundamenty są już gotowe, z Warszawy przychodzi decyzja, żeby budowę wstrzymać. Nikt jednak nie wie dlaczego. Z odsieczą przychodzi Jerzy Ziętek. Chce mieć w centrum miasta obiekty, które zawstydzą resztę kraju. Niekiedy robi to wyraźnie wbrew woli warszawskiej wierchuszki. Gdy do Katowic przyjeżdża Gomułka, Ziętek każe kierowcy tak wozić go po mieście, by nie zobaczył budowy Spodka, któremu pierwszy sekretarz też był przeciwny.
Zgodnie z projektem budynek ma mieć pięćdziesiąt metrów wysokości, bo tylko tak duże dźwigi są w Polsce. Nie może być wyższy także dlatego, że w kraju nie ma lin do wind, które wyciągnęłyby kabiny wyżej. Zresztą samych wind też jest niewiele. Żeby ograniczyć ich ilość, Mieczysław Król konstruuje wewnątrz wymyślny system komunikacyjny. Sam sprawdza, ile jest w stanie czekać na windę bez irytacji. Do dziś goście Superjednostki mają z tym systemem problem, bo windy zatrzymują się tylko co trzy piętra, trzeba więc wiedzieć, do której wsiąść, żeby dotrzeć pod wskazany adres.
Zgodnie z normatywem cały blok (siedemset sześćdziesiąt dwa mieszkania, dwa tysiące osiemset dwudziestu trzech mieszkańców) ma mieć cztery miejsca parkingowe. Król jeździ więc do Warszawy i błaga o możliwość wykorzystania w tym celu podziemi. W końcu dostaje zgodę i pod Superjednostką powstaje parking na dwieście czterdzieści samochodów. Przez długi czas świecić będzie pustkami, bo talon na samochód jeszcze trudniej dostać niż przydział na mieszkanie.
Ograniczenia realizacyjne epoki PRL-u stymulują jednak kreatywność architekta i jego zespołu. Aby zaoszczędzić miejsce i uprościć proces prefabrykacji, kuchnie w budynku są doświetlane pośrednio, nie mają okna na zewnątrz.
 – Przez te ślepe kuchnie będziesz musiał kiedyś uciekać z Katowic – wieszczą Królowi koledzy z Miastoprojektu. To przecież kuchnia jest tym miejscem, w którym matka ceruje skarpetki swoim pociechom. Tyle że Superjednostka jest budowana dla bezdzietnych małżeństw i osób samotnych. Ci samotni chwalą pomysłowość budowniczych, zwłaszcza w mroźne zimowe wieczory. Mogą się wtedy przytulić do ciepłej ściany. Jako że w całej Polsce brakuje wysokociśnieniowych kaloryferów, Król wpada na pomysł, by zainstalować w bloku ściany grzewcze. To one do dziś są źródłem ciepła w mieszkaniach.
Inne pomysły rozbijają się jednak o siermięgę peerelowskiej rzeczywistości. W dziale zaopatrzenia bardzo często odbywają się więc takie rozmowy:
 – Oczywiście, możecie pomalować klatki schodowe na taki kolor, jaki będzie wam odpowiadał. Damy wam na to tyle zielonej farby, ile tylko zapragniecie.
Albo:
 – Wystrój w pawilonie możecie zrobić, z czego zechcecie. W fabryce krzeseł mają magazyn pełen uszkodzonych egzemplarzy. Może by z nich coś ułożyć na ścianach?
Albo:
 – Oczywiście przedszkole i świetlica dla mieszkańców na ostatnim piętrze to pomysł doskonały i warty realizacji. Ale zastanówcie się, gdyby tak na przykład zrobić tam mieszkania? Mówicie, że w tym bloku będzie mnóstwo mieszkań! Wspaniale, zatem postanowione, na ostatnim piętrze też będą mieszkania!
Budynek coraz bardziej oddala się więc od corbusierowskiej idei maszyny do mieszkania. Na jego dachu nie staje nawet trzepak. Miał tam stanąć, żeby uciążliwe trzepanie dywanów nie odbywało się w parku na dole. Tam ludzie mieli odpoczywać, a dzieci się bawić. „Na trzepak” chodziłoby się na górę!
 – Jeździłoby się, bo przecież tam są windy – precyzuje Król – ale się nie jeździ.

12.

To, jak wygląda dziś modernistyczne centrum Katowic, jego mieszkańcy zawdzięczają przede wszystkim architektom z Trzeciego Piętra – Zygmuntowi Majerskiemu, Julianowi Duchowiczowi, Marianowi Śramkiewiczowi, Stanisławowi Kwaśniewiczowi, Jurandowi Jareckiemu i Maciejowi Gintowtowi. Być może dlatego niektórzy mówią o nich, że to Demiurdzy Śródmieścia.
Żaden z nich nie ma jednak na swoim koncie tylu realizacji, co Mieczysław Król. W ciągu dwudziestu czterech lat pracy i współpracy z katowickim Miastoprojektem zrealizował dwadzieścia obiektów architektonicznych w centrum miasta. Spod jego ręki wyszły nie tylko bloki na Koszutce czy Superjednostka, ale także towarzyszące jej pawilony handlowe Junior i Centrum, pobliski Pałac Ślubów czy Dom Handlowy Zenit (projektowany razem z Jurandem Jareckim). Mieszkańcy niemal wszystkich bloków przy Korfantego, z których widać Spodek, zawdzięczają swoje widoki właśnie Królowi. Podobnie emeryci wygrzewający się na ławkach przy placu Grunwaldzkim. Pierwotnie miejsce to miało zostać zabudowane czterokondygnacyjnym blokiem, jednak to właśnie Król zaproponował, by zrobić tu zielony skwer, a przewidziany w planie urbanistycznym metraż upchnąć w galeriowym, niemal dwukrotnie wyższym budynku stojącym nieopodal.
 – Bo architektura to sztuka wyboru i rezygnacji – mówi.
Skoro architekci z Trzeciego Piętra byli Demiurgami Śródmieścia, to, podążając tropem słów Tomasza Koniora, można by powiedzieć, że Mieczysław Król został Demiurgiem Pustki – kozłem ofiarnym, na którego głowie ciosa się kołki za każdym razem, gdy mowa o modernistycznym centrum miasta i jego problemach. Najchętniej zaś wypomina mu się to, że o zapyziałej dziś alei Korfantego (niegdyś Armii Czerwonej) miał czelność powiedzieć, że to katowickie Champs-Élysées.