Wyraźnie też widać, że jest to faza nałogu, w której czynność powtarzana jest już z obsesyjnego przyzwyczajenia. Nie sprawia bohaterowi większej przyjemności, ale nie pozwala też zwyczajnie zerwać z nią. W łóżku z przygodnymi partnerkami, samemu pod prysznicem czy w toalecie w pracy. Seks i masturbacja pochłaniają większość aktywności Brandona. Praca i kariera, pieniądze oraz luksusowe, ascetyczne mieszkanie są tylko dodatkami. Nie oznacza to bynajmniej, że seks pozwala wypełnić mężczyźnie duchową pustkę. Wręcz przeciwnie, jak już wspomniałem, nie jest nawet źródłem większej przyjemności. A jeśli tak, to co najwyżej czysto fizycznej, która szybko przemija. Tytułowe uczucie daje o sobie znać, gdy Brandona odwiedza jego siostra, Sissy. Podczas kiedy on jest zamknięty, emocjonalnie zahibernowany, ona wszystkie swoje uczucia uzewnętrznia ze zdwojoną siłą: czy to śpiewając (jest piosenkarką), czy to dramatycznie walcząc o kolejny dogorywający związek. Ma też za sobą próby samobójcze. Poprzez iskrzące relacje rodzeństwa dostajemy sygnały o traumie z przeszłości, która naznaczyła oboje.
Film uderza w najwyższe tony podczas świetnej sceny recitalu Sissy i wykonywanego przez nią utworu New York, New York. Ani ona, ani Brandon nie potrafią ukryć emocji, jakie związane są za tą piosenką. To, co tak mocno połączyło ich w sferze przeżyć wewnętrznych i równie mocno oddala od siebie (a przynajmniej jego od niej) w życiu codziennym, nigdy nie zostaje dopowiedziane.
Największy problem, jaki mam ze Wstydem to uwznioślenie upadku i samego uzależnienia bohatera. Nadbudowanie niemal metafizycznego wymiaru nad jego samospalaniem się w seksualnych aktach, którego kulminacją jest scena orgii. Wykorzystanie muzyki poważnej jako kontrastu dla degrengolady Brandona na szczęście nie osiąga poziomu z nieszczęsnego Sponsoringu (2011) Małgorzaty Szumowskiej, ale jest równie ryzykownym, grożącym pretensjonalnością zabiegiem. Cała druga część filmu, kiedy do głosu dochodzą dźwięczące w tle, ledwie zasygnalizowane, ale jednak mocno obecne echa psychoanalizy (trauma z przeszłości, którą bohaterowie filmu odreagowują swoim zachowaniem) stąpa po kruchym lodzie. Granica przekroczona zostaje w jednej tylko scenie, kiedy Brandon pada na kolana w dramatycznym krzyku do niebios.
Temat uzależnienia, jakiegokolwiek, jest zawsze trudny do ukazania w kinie w sposób oryginalny. McQueen oscyluje między dwoma strategiami: szokiem wizualnym mającym wywołać w widzu silną emocjonalną reakcję na najprostszym poziomie (sceny orgii czy też wizyty w klubie gejowskim) a wspomnianym duchowym, religijnym wręcz wymiarem nałogu i sięgnięcia dna (nie wiadomo czemu skojarzonego tu także ze zbliżeniem homoseksualnym). Sugestia zmiany (a przynajmniej takiej chęci), jaka zaszła w bohaterze po wszystkim, co przeżył, zostaje w finale odpowiednio efektownie zawieszona.
Właśnie na poziomie poszczególnych scen, świetnie pomyślanych (jak np. klamra filmu) i wyreżyserowanych (fragmenty początkowe, sekwencja w restauracji), Wstyd robi wrażenie. Także poziom aktorstwa, zaangażowania wykonawców, jest więcej niż wysoki. Jednak jako całość, z ideą wpisania fizycznego uzależnienia w ramy przeżycia duchowego, która przeważa w partiach końcowych oraz prostym psychoanalitycznym ujęciem, dzieło wzbudza szereg wątpliwości.
Wstyd (Shame)
reżyseria: Steve McQueen
scenariusz: Abi Morgan
zdjęcia: Sean Bobbitt
muzyka: Harry Escott
obsada: Michael Fassbender, Carey Mulligan, James Badge Dale, Alex Manette, Elizabeth Masucci, Nicole Beharie i inni
kraj: Wielka Brytania
rok: 2011
czas trwania: 101 min
premiera: 2 grudnia 2011 r. (świat), 24 lutego 2012 r.
Gutek Film
Iwo Sulka – filmoznawca, rocznik ’85. Interesuje się kinem amerykańskim i europejskim. Filmowe gusta lekko konserwatywne, acz otwarte na nowe propozycje. Opublikował artykuł na temat Darrena Aronofsky’ego w trzecim tomie Mistrzów kina amerykańskiego, a także recenzje i inne teksty na łamach e-splotu oraz na blogu „Salaam Cinema!”
Przeczytaj także:
MACIEJ BADURA - PARALIŻUJĄCE NIENASYCENIE (WSTYD)
JAN SZETELA - WALCZĄC O GODNOŚĆ (GŁÓD)