Miranda (Marta Nieradkiewicz) ubrana w suknię ślubną wypowiada słowa będące ciągiem luźnych skojarzeń. Mówi nieco nerwowo, waha się, a chwilę później przyspiesza, pragnie mieć już tę wyliczankę ze sobą. W onirycznym prologu za pomocą zagadkowo połączonych słów, próbuje wypowiedzieć traumatyczne doświadczenia dzieciństwa. Miranda w sukni ślubnej wygląda atrakcyjnie, kobieco, ale mentalnie cały czas pozostaje dzieckiem uzależnionym od ojca, nieprzygotowanym psychicznie na emocjonalny związek z innym mężczyzną i rozpoczęcie dorosłego życia. Na drugim planie czekają już na nią przy stole Prospero (Michał Jarmicki), Alonso (Mirosław Guzowski), Antonio (Artur Krajewski) i Ferdynand (Piotr Jankowski) oraz wprowadzona przez twórców matka Mirandy (Małgorzata Witkowska). Miranda dołącza do nich. Maja Kleczewska rozpoczyna spektakl jedną z ostatnich scen Burzy: ślubem Mirandy i Ferdynanda. Sytuacja spotkania rodzinnego staje się punktem zapalnym – bolesnym powrotem traumy, obnażeniem słabości więzi rodzinnej, win i krzywd, ale także momentem szansy na pogodzenie się, szczególnie z samym sobą.

Wesele przypomina raczej stypę. Jego uczestnicy są wyraźnie zmęczeni. Nie ma między nimi miłości ani agresji, radości ani manifestowania niezadowolenia. Tylko emocjonalna pustka. Wypowiadane zdania brzmią jak wyuczone formułki, gesty sprawiają wrażenie wymuszonych. Za ich pomocą podejmowane są desperackie próby zbudowania jakiejkolwiek więzi. Miranda i Ferdynand siedzą naprzeciwko siebie. Rozdziela ich stół, uniemożliwiając fizyczny kontakt. Uśmiechają się nieco sztucznie, z zakłopotaniem, nie do końca rozumiejąc sytuację, w jakiej się znaleźli. Miranda natarczywie dopytuje się Ferdynanda: Kochasz mnie?. Mężczyzna pyta o jej imię. Dopiero gdy Miranda przypomina je, deklaruje jej miłość. Już ta drobna wymiana zdań kieruje uwagę widza na istotę problemu: samotność wypełnioną ogromną, wręcz desperacką, potrzebą uczucia. Ślub w Burzy Kleczewskiej nie jest kolejnym etapem związku, a raczej chęcią ucieczki od rodziców i problemów. Nie tyle ma stworzyć wspólną przyszłość Mirandy i Ferdynanda, co wymazać przeszłość.
Uwagę zwracają Kaliban (Michał Czachor) i Ariel. Pierwszy stoi przy ścianie plecami odwrócony do gości zgromadzonych przy stole. Jest odświętnie ubrany, ale nie bierze udziału w przyjęciu weselnym. Zaznaczona zostaje jego pozycja: kogoś, kto żyje w świecie Prospera, przyjął jego obyczaje i zachowania, ale ciągle nie jest tego świata integralną częścią. Odwracając się od stołu, obnaża pustkę rytuału. Jego gest jest manifestacją niewiary w terapeutyczną moc rodzinnego spotkania, ale we wzroku Kalibana nie ma satysfakcji demaskatora. Jest za to bezsilność i załamanie – to on najpełniej zdaje sobie sprawę z chorych relacji międzyludzkich. Ariel natomiast przyjmuje funkcję operatora kamery. To ciekawe przesunięcie. Ariel nie jest już siłą sprawczą wydarzeń na wyspie, ale ich obserwatorem. Wykonuje zbliżenia na poszczególne twarze, grymasy, niemo poruszające się usta Alonsa – to próba wejścia w głąb postaci i wydobycia na światło dzienne ich tłumionych emocji i kompleksów. I taki właśnie proces jest istotą spektaklu stanowiącego swoistą psychoterapię, podczas której twórcy spektaklu dokładnie analizują osobowości bohaterów Burzy, starają się dotrzeć do sedna nękających ich problemów ze sobą i światem, konfrontują ich z poczuciem winy, strachem, nieumiejętnością budowania związków. Należy mocno podkreślić wyczuwalną w przedstawieniu inspirację metodą Berta Hellingera, polegającą na odbudowywaniu zerwanych więzi rodzinnych. Kluczowy będzie też proces powielania przez dzieci w dorosłym życiu negatywnych wzorców zachowań rodziców, jakie zaobserwowały w dzieciństwie i zakodowały w pamięci. Wyspa w bydgoskim spektaklu to inferno, w którym dziedziczone jest poczucie winy i powtarzane są te same błędy. Natężone zostają emocjonalne skrajności: od agresji i nienawiści do miłości zachłannej, uzależniającej. Narastają one z każdą sceną, nie pozwalają widzowi odetchnąć. Burza to spektakl wyczerpujący, zarówno dla aktorów, jak i publiczności, ale psychiczne zmęczenie, przytłoczenie ciężarem przedstawionych stanów i relacji związane jest z zaangażowaniem w proces odkrywania czegoś, co może stać się kluczowe dla zrozumienia siebie. Twórcy zachęcają do zagłębienia się we własne sny, emocje i myśli oraz do podjęcia próby wypowiedzenia ich przed sobą.

Najważniejszym bohaterem jest Miranda ukazywana z kilku perspektyw. Relacje międzyludzkie na wyspie Prospera najpełniej ujawniają swą naturę w zetknięciu z jej obecnością. Miranda ubrana w strój kąpielowy bawi się śpiewającą lalką, by za chwilę nieco nieporadnie, ale jednak ze świadomością własnej seksualności, wyginać się przed Kalibanem. W dzieciństwie cały czas więzi ją Prospero. Ubiera ją w swoje spodnie. Są na nią zdecydowanie za duże, wygląda w nich nieatrakcyjnie, jakby Prospero chciał zanegować jej kobiecość, jednocześnie za pomocą męskiej garderoby zaznaczyć, że córka należy wyłącznie do niego. Kiedy więc Miranda spotyka Ferdynanda rzuca się na niego i zasysa jego podbródek – chce zaspokoić głód emocjonalny, pożerając go. Spokojna, posłuszna córeczka tatusia zaczyna coraz agresywniej walczyć o własną indywidualność, wreszcie próbuje zmusić Ferdynanda do zabicia jej ojca.

Kleczewska czyta Burzę bardzo wnikliwie i zadaje liczne pytania. Szczególnie ważne wydaje się być pytanie o matkę Mirandy. Interesująco motyw ten zostaje wprowadzony w scenie spotkania Kalibana ze Stefano i Trynkulo, który jest utożsamiony z nieobecną w dramacie matką. Scena rozpoczyna się od zabawnych, niemal farsowych zagrań i tekstów, umizgów Kalibana do Stefano, upijania się szampanem. Kaliban z pozycji kogoś, którego traktuje się jak egzotyczną maskotkę-niewolnika, staje się kimś, kto wyciąga na światło dzienne niewygodne dla przybyszów przeżycia i wspomnienia. Prowokuje ich do wypowiedzi do kamery. Matka-Trynkulo początkowo zasłania się, odmawia swego udziału, by w końcu zaśpiewać piosenkę dedykowaną córce. Kaliban staje się wobec przybyszów coraz brutalniejszy. Pokazuje Trynkulo dmuchaną lalkę z blond peruką i pyta, czy ta kogoś jej przypomina. Ma ona symbolizować Mirandę. Za pomocą tego eksperymentu Kaliban zmusza matkę (Trynkulo) do przyznania się do nieobecności w życiu córki, na której ślub teraz powróciła. Jest już jednak za późno. Matki i córki nic ze sobą nie łączy. Twórcy spektaklu wskazują na problem braku kobiecego wzorca w życiu Mirandy.

W spektaklu fascynuje niejednoznaczne odczytanie postaci. Prospero jest panem w szlafroku, który interesuje się wyłącznie jedzeniem, a pozory władzy próbuje utrzymać poprzez tresowanie Kalibana jak psa. Ariel to zahukana, załamana kobieta. Antonio zdradza spokojnym tonem marzenie o byciu jak Maradona, by świat choć przez godzinę kręcił się wokół niego.

Na scenie burza zostaje rozpętana dosłownie. Silny wiatr zmusza aktorów do kurczowego trzymania się elementów scenografii, podwiewa ich ubrania, spowalnia ruchy. Oczyszcza też napiętą atmosferę na scenie. Aktorzy zwróceni twarzami do widzów, stoją w rzędzie. W końcu tworzą pewną wspólnotę. Po kolei wyrzucają z siebie problemy: depresję, strach, rozpacz, tabletki... i symbolicznie machają im na pożegnanie. Wyspa Prospera to ostatecznie nie tylko metafora okaleczonej psychiki, poczucia winy i chorej miłości. To także miejsce, gdzie można na nowo kształtować siebie i relacje z drugim człowiekiem. Trzeba doświadczyć burzy, by zostać oczyszczonym.


Teatr Polski w Bydgoszczy
Burza
Reżyseria: Maja Kleczewska
scenografia, kostiumy: Katarzyna Borkowska
dramaturgia: Łukasz Chotkowski
scenariusz sceniczny: Maja Kleczewska, Łukasz Chotkowski
muzyka: Piotr Bukowski
reżyseria światła, video: Bartosz Nalazek
asystent reżysera: Anna Włodarska
występują: Karolina Adamczyk, Michał Czachor, Mirosław Guzowski, Piotr Jankowski (gościnnie), Michał Jarmicki, Artur Krajewski, Marta Nieradkiewicz, Małgorzata Witkowska oraz pies Kenzo / Łobuz
zdjecia: archiwum Teatru