Rozbudowane, wielogłosowe wokalizy oraz gitarowy reverb, który potrafi zbudować nie tylko ścianę, ale cały dom. Brzmienia stworzone przez Phila Spectora, związane z pięknymi twarzami zespołów The Crystals, The Ronettes i zadziornym uśmiechem Shangri-Las, wróciły na scenę w połowie lat dwutysięcznych. Nie tę stworzoną przez fonograficznych gigantów, ale zbudowaną z połączenia Myspace, Pitchfork i niezależnych wytwórni, niemających nic przeciwko wypuszczeniu siedmiocalowych singli winylowych, nagranych w trzy dni w piwnicy oraz występów, na których połowa publiczności to znajomi. Indie pochłonęło wykonawców lat 60-tych, przyprawiło brudnymi i chwytliwymi riffami The Ramones i rozwiesiło transparent Never Mind the Beatles, Here's the Beach Boys, zapraszając na wegetariańskiego grilla na dachu kamienicy w Nowym Jorku. Zespoły takie jak Vivian Girls, Dum Dum Girls, Crystal Stilts nie bały się prostych piosenek z rozbudowaną wokalizą. Łączył je również jeszcze jeden element – Frankie Rose. Perkusistka z krystalicznie czystym, mocnym głosem grała we wszystkich zespołach. Jednak w 2009 roku porzuciła je i wyszła na front sceny z gitarą.
Frankie Rose and the Outs było pierwszym albumem artystki. Brzmienie lat 60-tych przechodziło tutaj w schoegaze’owe ballady, zbudowane na głosie. Gitarowy reverb równoważył rozwinięte pasaże perkusji, co trudno znaleźć w utworach poprzednich grup. Płyta brzmiała jak wycyzelowana mieszanka zespołów, w których Rose grała, z nieśmiałymi ambicjami wyzwolenia się z popowej struktury piosenki i chęci zbudowania przestrzeni w utworach.
Otwierający album tytułowy utwór przenosi nas w kosmos, zbudowany z brzmień syntezatorów i przetworzonego głosu Rose, niczym w O Superman Laurie Anderson. Pełne koronkowych dźwięków takty powoli dryfują w ciemnej przestrzeni, aby nagle „odpaliły”, niczym rakiety, perkusja i bas. Podróż w kosmos nie będzie zawieszeniem w plumkających syntezatorach, ale podróżą z elektronicznym beatem, brzmiącym jak pejcz z Whip it Devo. W albumie spotykamy się z wokalizami odpływającymi w niekończące się echo, pilnowane przez perkusje i bas. Album początkowo waha się pomiędzy chwytliwymi popowymi piosenkami a balladami. Know Me przypomina bąbelkowy, lśniący popowy hit, z marzycielskim zaśpiewem. Świetnie skontrowane trzy minuty powtarzającej się frazy „know me, don’t know me” prezentuje żonglerkę różnych układów instrumentalnych, przechodząc od gitary, perkusji i basu, do samej gitary, przypominając trochę rozbudowane popowe brzmienie lat osiemdziesiątych, z radością wykorzystane przez Ariel’s Pink Haunted Graffiti. Bąbelkowość na szczęście szybko znika i zostajemy z marzycielskim, czystym głosem Frankie, który tutaj, w przeciwieństwie do poprzedniej płyty, został wysunięty na sam przód.
W przypadku Dum Dum Girls, Vivian Girls, Beach House oraz poprzedniej płyty Rose wokalistki ukrywały się za ścianą gitarowych sprzężeń i trzy-akordowych riffów. Estetyka lo-fi, gitarowy reverb zostały na Interstellar porzucone, aby ustawić głos w samym centrum i w przypadku dziewczęcych harmonii, poprzez wysokiej jakości rozlokowanie przestrzenne, zwiększyć dynamikę. Płyta brzmi jakby z kilku miejsc naraz docierały do nas głosy, tworząc wokalizy. Większość utworów jest próbą zbadania możliwości budowania przestrzeni. Udaje się to niezwykle w utworze Had We Had It. Silnej i dynamicznej linii basu od czasu do czasu towarzyszy kilka delikatnych dźwięków gitary oraz pojedynczy głos Frankie, który w pewnym momencie rozpływa się. W utworze echo zostaje pogłośnione, tworząc wrażenie wznoszącej się fali. Night Swim przykuwa rytmiczną linią basu i nerwowymi uderzeniami perkusji. Skoncentrowana linia wokalna i klimat utworu budują wrażenie filmowego pościgu w środku nocy.
Kończące płytę utwory są zaskakują silnym uderzeniem. Połączenie elementów, które przez całą płytę były próbowane w różnych kombinacjach w poszukiwaniu właściwej mieszanki, w Moon In My Mind doszło do perfekcji. Stabilna podstawa rytmiczna prowadząca słuchacza zostaje zaburzona falami głosu i gitary. Skoncentrowane uderzenia tworzą wrażenie przy oszczędnej podstawie. The Fall wydaje się wyciągnięciem asa z rękawa – gitara wraz z kwartetem smyczkowym. Powtarzana przez wiolonczele melodia komponuje się z rozchodzącym w nicość głosem. Płyta Interstellar przypomina strzepywanie kurzu ze starych mebli. Wzbija się tworząc szarą mgłę i powoli opada. Frankie Rose w podobny sposób wyciąga całkowicie ograne elementy, aby padło na nie nowe światło.
Frankie Rose – Interstellar
Slumberland Records, 2012
Tracklista:
1 Interstellar
2 Know Me
3 Gospel/Grace
4 Daylight Sky
5 Pair of Wings
6 Had We Had It
7 Night Swim
8 Apples for the Sun
9 Moon in My Mind
10 The Fall