Sytuacja domaga się przemyślenia – czy faktycznie krytyka artystyczna traci dziś na znaczeniu, wyparta przez model krytyka-kuratora? Na co nam dzisiaj krytyka sztuki? Czy krytyka artystyczna musi umrzeć czy może powinna się zmienić? Miniony semestr sprzyjał zadawaniu sobie pytań tego rodzaju – najwyższa pora na wstępne podsumowanie.


Krytycy i „krytycy”, czyli muzeum hoduje krytyków

Od listopada 2011 trwa zainicjowany przez Dorotę Jarecką i Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie projekt Krytycy i krytycy, w ramach którego odbyło się pięć spotkań z zagranicznymi krytykami, zarówno z zachodniej, jak i wschodniej części Europy. Aktywizacja czołowej krytyczki Gazety Wyborczej jest niewątpliwie czymś, co może cieszyć, szczególnie w sytuacji, gdy na dobrą sprawę o krytyce artystycznej dyskutuje się rzadko i niewiele z tych dysput wynika. Trudno jednak ukrywać, że przyjęty przez organizatorów schemat spotkania, zasadzający się na prezentacji osoby krytyka i zadania mu pytania „kim jesteś?”, prowokował gości do raczej swobodnych wynurzeń o życiu, piciu, książkach, polityce i gdzieś na szarym końcu – o pisaniu.

To, co także zastanawiało mnie w tych spotkaniach, to fakt, że były organizowane przez muzeum, czyli instytucję, od której krytyk powinien być de facto niezależny. Nie chcę oczywiście krytykować MSNu za wspomaganie tego typu projektów, wręcz przeciwnie – w końcu bez wparcia tej instytucji cykl zapewne w ogóle by się nie odbył. Zagraniczne znakomitości nie przyjechałby przecież na spotkanie w Przekąskach zakąskach przy wódce i śledziu (a szkoda, niewątpliwie wolałabym to zamiast muzealnej kurtuazji i szyku). Czy więc w takim razie należy uznać, że krytyk dziś jest bytem uzależnionym od instytucji? Można tu wysuwać argumenty za lub przeciw, ta sytuacja na pewno jednak wskazuje na fakt, że dziś właściwie każde artystyczne wydarzenie musi przejść przez proces instytucjonalizacji, co jakoś automatycznie odbiera mu autentyczność i stawia na niepotrzebnym piedestale. Jest także coś niepokojącego w fakcie, że nikt właściwie nie widział tu żadnego problemu – najwyraźniej nie ma nic przyjemniejszego niż rozmawiać o krytyce muzeum na spotkaniu zorganizowanym przez muzeum.

Krytyk nabity w butelkę (sztuki)

Dość jednak narzekania, pora na prezentację krytycznych gwiazd.
Pierwszym gościem w MSN był Adrian Searle, krytyk Guardiana, żartowniś i kurator (oczywiście bycie krytykiem i kuratorem nie przeszkadza mu w niczym, w zasadzie nie widzi tu żadnego problemu). Można powiedzieć, że Searle to typ krytyka-literata, który z upodobaniem kultywuje lekkie i przyjemne pisanie o sztuce, a inspiracji szuka na samotnych przechadzkach po parku (wow).







































An ambitious project collapsing
, David Shirgley

Searle roztacza wokół siebie aurę gwiazdora i rzuca co chwila żartami, potrafi jednak pokazać krytyczny pazur – przykładem tego jest jego krytyka jednej z wystaw Charlesa Saatchiego New Blood z 2004 roku. Wyobraźcie tylko to sobie – cudowny chłopiec Searle wkracza pewnego dnia na śmietniskową wystawę Saatchiego, zorganizowaną bez ładu i składu, gdy nagle dopada go chytry kolekcjoner: Cześć Adrian, co powiesz na to, żebym napisał twoją recenzję za ciebie? Ja jestem cipą, to miejsce jest gówniane, a wszyscy artyści, których tu pokazuję są wyruchani na maksa. Co o tym myślisz?. Biedny Searle myśli i w końcu pisze krytyczną recenzję z wystawy Saatchiego, cytując kontrowersyjne słowa. Wybucha lekki skandal, trudno jednak stwierdzić, kto na tym bardziej zyskuje – krytyk czy kolekcjoner, któremu przecież zależy, by błyszczeć w blasku fleszy. Na spotkaniu w MSN Searle przyznawał, że chyba dał się zmanipulować Saatchiemu i zapewne bardziej krytyczne byłoby nie napisanie żadnej recenzji niż recenzji złej. Cóż… ciężki jest los krytyka, na którego w świecie sztuki czyhają liczne pułapki – jeśli spodziewasz się, że twoja negatywna recenzja zniechęci publiczność do obejrzenia wystawy, mylisz się – z pewnością wszyscy pobiegną zobaczyć, czy faktycznie jest taka zła. A jeśli dodatkowo dodamy, że organizator jest szaleńcem – sukces i rozgłos gwarantowany…

Od czisa do Tatarkiewicza

Kolejnym gościem zaproszonym przez Dorotę Jarecką była Jeniffer Allen, kanadyjska krytyczka i redaktorka Frieze Magazine, od 1995 roku mieszkająca w Berlinie. Trudno ukryć, że pod pewnymi względami spotkanie z Allen było dosyć rozczarowujące – Allen, posiadająca tytuł doktora nauk humanistycznych i dogłębne „wykształcenie wschodnioeuropejskie” (dwóch jej kanadyjskich profesorów pochodziło z Polski), była tak podekscytowana faktem, że znalazła się w ojczystym kraju swoich uniwersyteckich guru, że prawie połowę spotkania opowiadała o polskich autorach, którzy zrobili na niej wrażenie. W pewnym sensie było to sympatyczne (miło usłyszeć, że ktoś spoza Polski zachwyca się Witkacym czy Janem Świdzińskim), czasami jednak wprawiało w konsternację, szczególnie wtedy, kiedy Allen pokazała nam Historię filozofii Tatarkiewicza i wydała z siebie kilka świńskich chrumknięć: Ach, on jest wspaniały, prawda?. Hmm… Owszem, jest, aczkolwiek każdy, kto choćby otarł się o akademicką filozofię na polskim uniwersytecie wie, że Tatarkiewiczem za bardzo zachwycać się nie należy. Naprawdę trudno na kimś w ten sposób zrobić wrażenie… Dodatkowo, warto zadać sobie pytanie, co właściwie do naszej rozmowy wnosiły zachwyty Allen nad polskimi autorami (którym zawsze towarzyszyły chrumkania)? Zapewne nic.

Na szczęście druga część spotkania była bardziej treściwa i dotyczyła warsztatu pisarskiego krytyka. Należy bowiem oddać sprawiedliwość Allen i przyznać, że jej teksty są lekkie i przyjemne w odbiorze – jak to stwierdził ktoś z widowni – są sexy. Zapewne teraz zachodzicie w głowę, jak napisać sexy tekst… Przepis Allen jest dosyć prosty: na początek krótki, ale chwytliwy lid; następnie należy zadbać o estetyczny układ tekstu i równe odstępy, żeby nie męczyć oka czytelnika; zdania muszą być stosunkowo krótkie, a język prosty, szczególnie, kiedy piszesz do pisma o międzynarodowym charakterze; warto także stosować zwroty w pierwszej osobie, ponieważ wytwarzają one więź z czytelnikiem… Ostatnią radę Allen nazwałaby z kolei „chwytem na czisa”, ponieważ zakłada on budowanie tekstu na zasadzie kontrastowania typowo historyczno-sztucznych wynurzeń z pop kulturą, np. to dzieło doskonale wpisuje się pewną koncepcję autorstwa Tatarkiewicza… a ona sama jest jak trzywarstwowy cheesburger! Hm. Jak chcecie, próbujcie.

Rady Allen poniekąd można uznać za pomocne, gdyby nie fakt, że wszystko to pachnie dosyć komercyjną i bezpłciową pisaniną. Oczywiście, nie twierdzę, że jej rady są bezwartościowe, jednak pisać w stylu Allen to pisać właściwie bezkrytycznie, za to chwytliwie. Na pytanie, czy warto krytykować artystów, redaktorka Frieze była w stanie odpowiedzieć jedynie: Cóż, przecież w każdym artyście można dostrzec coś wartościowego. Problem w tym, że jeżeli wszystko jest wartościowe, to zarazem nic nie ma znaczenia. Taki to dziwny paradoks sztuki – diamenty wydają się cenne tylko w kupie błota.

(c.d.n.)


PRZECZYTAJ TAKŻE - POLOWANIE NA KRYTYKÓW (KONTYNUACJA)


Karolina Plinta – zła kobieta. Studentka MISH UJ. Szczecinianka z pochodzenia, obecnie mieszka w Warszawie. Interesuje się sztuką współczesną, krytyką artystyczną, kulturą wizualną i feminizmem. Autorka bloga "Sztuka na gorąco", który stanowi część niezależnego kolektywu blogowego "Gablota Krytyki". Upierdliwa i nieznośna, fanka taniego disco i równie taniego wina.