Członkom jury międzynarodowych festiwali malował się przed oczami obraz nurtu – paradoksu inwencji przy braku swobody artystycznej, prężnego nurtu, płynącego tuż pod okiem socjalistycznej cenzury. Z perspektywy polskiej nie było mowy o żadnej szkole, raczej o wewnętrznie niespójnym splocie trendów. Nagradzane na festiwalach w Annecy, Oberhausen czy San Francisco nasze animowane krótkometrażówki wydawać mogły się reprezentantami tej samej estetyki, przeciwstawiającej socrealistycznej makiecie filozoficzną głębię. W książce Pawła Sitkiewicza przeczytamy o innej wersji wydarzeń. W równej mierze, co ze splotu talentów, estetyka ta wynikała z warunków ekonomicznych, dialogu, tak z cenzorem, jak i z widzem – nieuzbrojonym wprawdzie w nożyczki, ale uczulonym na banał. Poza tym w grę wchodziło współzawodnictwo. Artyści poznani na zagranicznych festiwalach, reprezentanci narodowych „szkół” Jugosławii czy Czechosłowacji, jak i bardziej fortunni (w potyczkach z komisjami) twórcy w kraju – to zaledwie część kontekstów zaprezentowanych w książce Sitkiewicza. Obalając obiegowe mity o natychmiastowym fenomenie, ujmuje on zjawisko „szkoły” – umiejscawianej w okresie od schyłku lat 50-tych do późnych lat 70-tych i początku 80-tych – w kleszcze kontekstu poza-PRL-owskiego. Przywraca to proporcje i oddaje sprawiedliwość dwudziestoleciu międzywojennemu, kiedy to snuto plany stworzenia prężnego studia animacji lalkowej, kierowanego przez Władysława Starewicza. Okres ten to nie tylko walka o profil, ale i o tożsamość – stworzenia alternatywy dla Disney’a, sięgając po polskie legendy i bajki. Drugi koniec „widełek” to lata 70-te i 80-te, w których pojawiają się nowe nazwiska (np. szyderczy Julian Antonisz), dopisany zostaje także nowy rozdział animacji po roku 1989, w zupełnie nowym systemie produkcji i dystrybucji. Nawet on nie pozostaje w cieniu sukcesów Lenicy i Borowczyka czy też Kuci, co potwierdza nominacja do Oskara dla Katedry Bagińskiego.

Ważniejszy od zakresu jest sposób, w jaki autor omawia najważniejsze dzieła epoki – Labirynt Lenicy i Dom, zrealizowany wraz z Borowczykiem albo też Wszystko jest liczbą Schabenbecka.

Jak działa jamniczek, Julian Antoniszczak
Drugą zaletą publikacji jest to, że sytuuje polską animację na tle pokrewnych „szkół”, czy też poetyk – niuansom w terminologii poświęcono kilka stron wstępu. Ugruntowana pozycja czeskiej animacji lalkowej czy eksperymentalnych filmów Normana McLarena, realizowanych w National Film Board of Canada, stanowiły wyzwanie, by mieć swoją specjalność „narodową” – na przykład ruchome kolaże Lenicy i Borowczyka. Na tle prostej kreski i złożonej tematyki Zagreb Filmu czy ideologicznego konfliktu z sielankowym Disney’em – charakter i autorskość polskich artystów stawała się tym wyraźniejsza. Międzynarodowe „tło” uzupełnia „perystaltyka” peerelowskiego obiegu. Wyświetlając krótkie metraże przed właściwymi filmami (Szkoły Polskiej), odbiór animacji zależał od umiejętności doboru „par”. Metodą ukarania animatora było zatem skierowanie filmu do „ograniczonego obiegu” lub „przywiązanie” go do topornego produkcyjniaka, by czym prędzej poszedł na dno.

Trzeci plus to interdyscyplinarność. Zamiast na siłę szukać powiązań przed- i powojennej animacji, autor szeroko opisuje związki artystów pokroju Jana Lenicy z „polską szkołą plakatu”, omawia wpływ myśli Sørena Kierkegaarda na kino lat 60-tych i zastanawia się nad funkcją animacji jako sejsmografu społecznych nastrojów. O wiele trafniejsze – pisze Sitkiewicz – jest postrzeganie jej jako wypadkowej społecznych oczekiwań i autorskich refleksji. Sam przygląda się nie tylko estetyce filmów, ale również ich warsztatowi. Kiedy nazywa „szkołę” artystyczną, ma na myśli akademickie wykształcenie znacznej części reżyserów (absolwentów ASP, grafików, plakacistów), kontrastujące z ambitnymi amatorami dwudziestolecia międzywojennego. Malarską kontrabandę uzupełnia wymóg czytelności – wzorem określa postać amerykańskiego karykaturzysty, Saula Steinberga.

Nie obyło się bez surowych ocen zmierzchowego etapu „szkoły” – wtórność, trywializacja, kalkowanie pomysłów, które już raz odniosły sukces. Interesująco wypadła krytyka intelektualnej konsternacji późnych filmów Mirosława Kijowicza i Jerzego Kotowskiego, obnażająca zakamuflowaną w stylu – wyblakłą kopię starej estetyki; banał ukryty w sejfie. Jednak to właśnie dzięki tym potknięciom możliwe było zaistnienie nowego pokolenia twórców, odcinających się od chłodnego intelektualizmu na rzecz emocjonalności Piotra Dumały, Jerzego Kuci, czy Zbigniewa Rybczyńskiego. Na przykładzie tego pierwszego można prześledzić, jak bezpardonowy wandalizm Czarnego kapturka wyrósł na unikalne piękno Ścian i Łagodnej.

Wydawnictwo słowo/obraz terytoria słynie z ciekawych i świetnie opracowanych pozycji. Wraz z Polską szkołą animacji kontynuuje ten dyskurs, przy czym czarnobiały druk w przypadku książki Sitkiewicza wpasował się w rytm z rzadka kolorowych filmów. Problematyzując każdy mit (zarzut czy atut) narosły wokół „polskiej szkoły animacji”, autor łączy dystans i podziw zagranicznych komentatorów oraz nieufność lokalnych krytyków wobec okrzepłych rozwiązań. Idea ta, w polityczno-filozoficznej oprawie, stanowiła istotę omawianych filmów. Można zatem powiedzieć, że tak dla przeciwników terminologii, jak i entuzjastów zjawiska, Sitkiewicz stworzył wspólny Dom.
Paweł Sitkiewicz, Polska szkoła animacji
słowo/obraz terytoria, 2011
Maciej Stasiowski - rocznik '85 (dobry rocznik), filmoznawca i audiofil. Laureat konkursu na najlepszy tekst krytyczny Kamera Akcja 2011, wyróżniony w konkursie im. Krzysztofa Mętraka 2010. Rówieśnik wielu wspaniałych longplayów, m.in. "Misplaced Childhood" Marillion i "Hounds of Love" Kate Bush. Nieco spóźniony na pokolenie X i zbyt laicki na pokolenie JP2. Lubi amerykańską prozę spod znaku Kurta Vonneguta i Josepha Hellera.