Wyobraźnia Iñárritu jest zaczadzona przez miazmaty katolickiej winy, utożsamiającej seks z deprawacją. Chińscy wyzyskiwacze robotników są tu homoseksualistami, a była żona Uxbala sypia z jego bratem, rozlewając wino w łóżku prawie jak rzymskie nierządnice w Hollywood lat dwudziestych. Co więcej, na miejscu pochówku ojca bohatera ma powstać supermarket (nowoczesność jest przecież bezbożna). Iñárritu, podobnie jak nasz Marcin Wrona, ma w sobie coś z byłego ministranta, patrzącego z odrazą na moralny upadek świata i tęskniącego do czystości pojętej jako pięknie wykrochmalona biel księżowskiej komży.
Mikstura zostaje uzupełniona „polityczną aktualnością ery globalizacji”, objawiającą się w postaci gromadki imigrantów z Senegalu i Chin.
Nawet jeśli niepoprawna pisownia tytułu wskazuje na naiwność jako źródło zachwytu nad światem, to cały film emanuje kalkulacją graniczącą z wyrachowaniem. Cóż z tego, że Bardem jest wybitnym aktorem i potrafi natchnąć Uxbala prawdą upokorzonej męskości i tlącej się bez końca rozpaczy…? Jego powieki ważą w tym filmie dwie tony, jest w jego wypaleniu i bólu prawdziwy majestat – ale częścią tej spektakularnej aktorskiej Kalwarii jest fakt, iż wielki talent został zaprzęgnięty do opowiedzenia równie wielkiej (nawet jeśli perfekcyjnie zrealizowanej) bujdy.
Biutiful
reżyseria: Alejandro González Iñárritu
scenariusz: Alejandro González Iñárritu ,Armando Bo
zdjęcia: Rodrigo Prieto
muzyka: Gustavo Santaolalla
obsada: Javier Bardem, Ruben Ochandiano, Blanca Portillo, Raul Moya Juarez, Felix Cubero, Manolo Solo
kraj: USA
rok: 2010
czas trwania: 138 min
premiera: 2012 rok
Michał Oleszczyk – krytyk filmowy, absolwent filmoznawstwa UJ. Publikuje w „Kinie” i na blogu Ostatni fotel po prawej stronie. Autor książki Gorycz wygnania: Kino Terence’a Daviesa i współautor (z Kubą Mikurdą) wywiadu-rzeki Kino wykolejone: Rozmowy z Guyem Maddinem. W 2010 roku, nakładem Korporacji Ha!art, ukazała się książka Trzynasty miesiąc. Kino braci Quay, w której można się zapoznać się z obszerną rozmową Michała Oleszczyka i Kuby Mikurdy z braćmi Quay. Członek grupy „Far-Flung Correspondents”, piszącej o światowym kinie na użytek strony internetowej najpopularniejszego krytyka amerykańskiego, czyli Rogera Eberta
Tekst pochodzi z blogu Autora
25.03.2012 15:22 | Mirand:
Recenzja rozczarowująca, żeby nie powiedzieć bzdurna. Porównanie z Coelho całkowicie chybione. Aby sobie ułatwić zadanie recenzent nie wspomina np. o postaci granej przez Diaryatou Daff, postaci, która będąc imigrantką ma niewiele wspólnego z jakimkolwiek "lewicowym sentymentem" (bardzo wymowna jest tu też "przypowieść" o tygrysach). Chińczycy są tu zresztą zarówno wyzyskiwanymi, jak i wyzyskiwaczami. Podobnie opisywanie głównego bohatera jako "świętego" czy "bojownika" to spore nieporozumienie. Rozumiem, że recenzentowi nie podobały się wątki religijne w filmie, ale można to było wyrazić w bardziej stosowny i oddający filmowi sprawiedliwość sposób. Nawiasem mówiąc: tytuł również można interpretować inaczej.