Wydany w kolekcji Plansze Europy album rezonował z arcydziełami wspaniałej francuskiej powieści czasów, gdy z romansu arystokraty z miejską kurtyzaną, motywu przybycia młodego prowincjusza do wielkiego Paryża czy losów rodziny, nad którą ciąży fatum, umiano wydobyć wyśmienitą opowieść. Epicką, wielowątkową, pełną życia, nasyconą symboliką, z wielką historią i w tle. Tak właśnie było w przypadku Sambre.


Punktem wyjścia Hugo i Iris, drugiego cyklu serii, są wcześniejsze dzieje rodu Sambre`ów. Jego rodzice mają nazwisko i długi, jej rodzice – pieniądze, ale nie liczą się w towarzystwie. Ciąg dalszy dość łatwo przewidzieć: aranżowane małżeństwo z rozsądku, rodzinne sekrety i kochanka w Paryżu to kolejne elementy układanki Yslaire`a. Lecz oprócz wątku romansowego, historia skupi się na odkryciu, którego dokona Hugo w kopalni, nad którą przejął zwierzchność po ślubie z Bianką. Wpadając na trop tajemnej historii ludzkości, trawionej przez Wojnę Oczu, będzie próbował dotrzeć do prawdy, czy raczej Prawdy, osuwając się przy tym powoli w odmęty szaleństwa.
A tymczasem autor opowieści, tracąc równowagę i literacką wibrację, o których wspominałem na początku, zacznie intensywnie eksplorować dość idiotyczny wątek, wyzyskujący najgorsze klisze kultury popularnej i romansowej. Zamiast w kierunku Balzaka i Hugo, Hugo i Eris będą zmierzali w stronę Dana Browna i Danielle Steel. Akurat tanie, sentymentalne zagrywki i konspiracyjny bełkot u Yslaire`a to nie pierwszyzna, o czym wszyscy, który zetknęli się z Niebem nad Brukselą, wiedzą doskonale.


Co więcej, scenarzysta, wspinając się po drzewie genealogicznym rodziny Sambre`ów, zacznie rozmieniać na drobne świetną historię, dopowiadając niepotrzebnie wątki zasugerowane w oryginalnej historii. Zamiast Komedii ludzkiej Yslaire`owi wychodzi Saga ludzi lodu, zamiast dramatyzmu – melodramat. Z komiksu ulotniła się romantyczna symbolika i zręcznie wplecione elementy historyczne – zamiast tego mocniej zaznaczono obyczajowy koloryt Francji pierwszej połowy XIX wieku. Ustrukturyzowane społeczeństwo poprzedzielane granicami, których nie należy przekraczać, i znajdujące się w ich ramach jednostki skrępowane konwenansami – to już było setki razy, ale Yslaire nieźle to rozegrał. Całkiem dobrze pokazał również niedolę ówczesnej klasy robotniczej, pozując odrobinę na zolowski naturalizm, choć zabrakło odpowiedniego pogłębienia tego elementu.


I te, marginalne w stosunku do dość banalnej intrygi miłosnej, wątki wyszły nadspodziewanie dobrze. Hugo i Iris to romansidło, ale romansidło w pięknych dekoracjach i pysznych kostiumach. Trzeba zaznaczyć, że album jest przepięknie narysowany. W oprawie graficznej da się wyczuć wpływy realistycznego malarstwa z epoki, ale komiksowa konwencja godzi je z przerysowaniem w iście romantycznym duchu, podkreślając symboliczność niektórych scen czy wydobywając emocje poszczególnych bohaterów. Choć raczej jestem przeciwny eksperymentom polegającym na godzeniu malarstwa z narracją wizualną, w tym wypadku wypadło to wyśmienicie. Rysownikowi Jeanowi Bastide nie sposób cokolwiek wytknąć. Dysponujący bardzo delikatną i precyzyjną kreską ma świetne oko do detalu, doskonale podkreśla atmosferę panującą w utworze, umiejętnie wydobywa z obrazu treść. Nakładając kolory, Vincent Mezil ograniczył się do określonej palety barw, w jednym scenach podkreślał atmosferę grozy, w innych czułość erotycznych zbliżeń, a w jeszcze innych – rodzinne napięcie.
 
Niemniej rysunki nie mogły uratować tego komiksu. Dzieje rodziców głównego bohatera Sambre są jedynie marną kopią pierwowzoru. I to niskiej jakości. Yslaire nie ma żadnych oporów przed powielaniem własnych rozwiązań i sprzedawaniem ich w kolejnym komiksie. Co gorsza, robi to dość nieudolnie, zapominając o tym, co było siłą oryginału.

Wojna Sambre`ów. Hugo i Iris
Yslaire, Jean Bastide, Vincent Mezil
Tłum.: Maria Mosiewicz
Egmont
04/2011