ÉLODIE DURAND uzyskała licencjat ze sztuk plastycznych na  uniwersytecie w Paryżu i zaczęła pracować w zawodzie. Wykonała swe pierwsze murale  dla szpitala w Argenteuil. Następnie postanowiła podjąć studia w École Supérieure des Arts Décoratifs w Strasburgu. Uczęszczała na zajęcia z ilustracji prowadzone przez Claude’a Lapointe’a, Christiana Heinricha i Josepha Béhé. W 2003 roku uzyskała z wyróżnieniem dyplom DNSEP (Higher National Diploma in Plastic Expression Communication ) w zakresie Ilustracji. Pośród projektów przedstawionych do egzaminu dyplomowego był już szkic Parentezy, szczególnie ważnego dla niej świadectwa,  które skłoniło ją do stworzenia dłuższej opowieści w formie komiksu. Brała też udział w projekcie zbiorowym Canicule Instytutu Pacômego, tworząc krótką historyjkę, zatytułowaną Préavis. Dla wydawnictwa Delcourt napisała Les Moitiés w ramach pracy zbiorowej Pommes d’amour – 7 love stories. Élodie pracuje również jako ilustratorka w prasie dziecięcej i wydawnictwach młodzieżowych.

To historia młodej dwudziestoletniej dziewczyny i jej życiowego dramatu, który wydawał się nieodwracalny. Opowieść Judith o pogrążaniu się w świecie choroby i zatracaniu samej siebie oraz staczaniu bitew z przeciwnościami losu. Komiks mówi o niejednokrotnie kruchej naturze pamięci, o niespodziewanym wyzdrowieniu i o tym jak pewnego dnia bohaterce przychodzi na nowo uczyć się alfabetu, liczenia, odnajdywania wspomnień.
Élodie Durand



Prace nad własną historią w formie komiksu zaczęłaś jeszcze na studiach w Strasburgu. Możesz powiedzieć coś więcej o genezie tego projektu? Myślałaś o tym, żeby wydać ją kiedyś w formie książki?

Élodie Durand: Od zawsze wiedziałam, że doprowadzę ten zamysł do końca, zbyt leżał mi na sercu, ale nie przypuszczałam, że książkę zdecyduje się opublikować wydawnictwo Delcourt.
I nie wiedziałam też, jak się do tego zabiorę! To, że z tego powstanie komiks było dla mnie sprawą oczywistą. Moja praca nad książką miała trzyetapowy przebieg: najpierw zajmowałam się nią przez kilka miesięcy, jeszcze przed uzyskaniem dyplomu w szkole Arts Décoratifs w Strasburgu, potem  przez cztery miesiące w 2007 roku, kiedy korzystałam z gościny Domu Pracy Twórczej w Angoulême i wreszcie przez cały rok 2009 po podpisaniu umowy z wydawnictwem. Ten projekt zrodził się z konieczności, z potrzeby i silnego pragnienia, by zebrać poplątane wspomnienia, naświetlić bolesną, a zarazem niezwykłą przeszłość. Następnie doszła do tego chęć podzielenia się tym świadectwem, zbudowania  opowieści, która we mnie była. Chciałam, żeby te wspomnienia stały się czymś innym. Czekałam, aż nabiorę wystarczającego dystansu do tematu, nim przystąpię do jego opracowywania. To tłumaczy, dlaczego od moich pierwszych prób i poszukiwań do chwili ostatecznej realizacji musiało upłynąć aż tyle czasu.



Parenteza to świadectwo. Można w niej dostrzec zacięcie dydaktyczne, polegające na chęci wyjaśnienia zjawiska epilepsji, z opisem rezonansu magnetycznego, przebiegu operacji włącznie. Czy to sposób na przedstawienie choroby, która wciąż mało znana pozostaje tematem tabu, czy też jest to próba, by posłużyć się twoimi słowami,  pogodzenia się z faktami i zamknięcia pewnego rozdziału w życiu?

Być może chęć poinformowania, ale na pewno nie zamysł dydaktyczny. Opowiadając, czasem posługiwałam się dość lekkim tonem, ponieważ niektóre fragmenty są trudne i dotkliwe. Nie chciałam nadawać wspomnieniom dramatycznego wyrazu. W tej historii jest również spora dawka humoru! Sceny medyczne opowiadam najprościej jak się da, bez komentarza. Chciałam  przede wszystkim ukazać –  na tyle, na ile to możliwe –  szpitalną rzeczywistość. Choroba, o której mówię dotyka mózgu, pamięci. Epilepsja jest jedynie jednym z symptomów, nie stanowi głównego tematu albumu. Nie ma jednej epilepsji, jest ich wiele i nie silę się na to, by je wyjaśniać. Epilepsja to wciąż temat tabu, zagadnienie delikatne i mało znane. Ta choroba od zawsze budziła przerażenie, dzisiaj też, bo często błędnie kojarzono ją z chorobą umysłową. Dość spojrzeć na określające ją nazwy haut mal, mal sacré [fr. wielka, święta choroba]. Wszystko, co dotyczy mózgu budzi niepokój i lęk...



Twoje rysunki nabierają czasami charakteru onirycznego. Czy niektóre  fragmenty zostały wymyślone po to, by wypełnić luki w zawodnej pamięci?

Niezupełnie. Rysunki nie są tu po to, by wspomagać słabnącą pamięć. Są częścią mojej osobowości, współtworzą podejmowaną tematykę, atmosferę, tekst, rytm i narrację. Miałam sporo frajdy podczas zabawy w różnicowanie, rozmieszczanie plansz na stronach. Niektóre  rysunki w większym stopniu niż inne są wyrazem odczuć. Dla mnie to sposób na wyrażanie emocji, na wejście do świata głównej postaci opowiadania.

Jak przebiegało samo pisanie książki: zwracałaś się do mamy w trakcie pisania czy też udzieliła ci wskazówek i informacji ex post?

Od samego początku moich poszukiwań stanęłam przed trudnym zadaniem pisarskim. Zaczęłam od całej serii list: faktów, wydarzeń, emocji, miejsc, chronologii oraz pytań, które miałam zadać rodzinie. Przeprowadziłam liczne – rozłożone w czasie – bezpośrednie i telefoniczne rozmowy. Moi rodzice czytali całość drugiej wersji korekty. Mogłam dzięki temu wprowadzić pewne poprawki w datach i faktach. Ich pomoc i wsparcie były dla mnie bardzo cenne.



W albumie spotykamy wielu narratorów: ciebie, ale również twoją mamę, bardzo ważną postać książki. Narracja przechodzi od mowy zależnej do niezależnej, zawiera rozmowy przez telefon, twarzą w twarz, opisy. Co sprawiło, że dokonałaś takiego wyboru?

Wielokrotnie rozmawiałam z rodzicami i w trakcie pisania zdałam sobie sprawę ze znaczenia postaci mojej mamy dla tego opowiadania. Jeśli chodzi o wybór narracji (telefon, bezpośrednia rozmowa) to jest on zbliżony do tego, co działo się naprawdę. Chciałam też dać czytelnikowi odczuć wymiar czasowy historii (mowa zależna/niezależna, list do matki, który pojawia się w całym  opowiadaniu, różne momenty retrospekcji i opisu teraźniejszości), by zrozumiał biegnący czas, procesy pamięciowe i kłopoty bohaterki z zebraniem w jedno wspomnień i zbudowaniem chronologii, której nieraz wcale nie jest w stanie odtworzyć. Właśnie w tych momentach wprowadzałam innych narratorów, a zwłaszcza mamę. Oczywiście chodziło też o dobór rytmu i różnych punktów widzenia.

Dlaczego zdecydowałaś się na czarno-biały rysunek?

Nie wiem, nie zastanawiałam się nad tym. Od samego początku projektu rysowałam w czerni i bieli i może jeszcze odcieniach szarości. Nic ponadto! Może dlatego, że to najbardziej zbliżone do pisma. Tak jak w piśmie, chodzi tu o znalezienie odpowiedniej kreski…

ZAPRASZAMY NA SPOTKANIE Z
ÉLODIE DURAND