Jak wiadomo, jest to pierwsze dzieło Smarzowskiego oparte na cudzym scenariuszu, co tłumaczy podstawowe różnice między tym a poprzednimi jego dokonaniami. Nie ma tu już śladów satyrycznej czy quasi-satyrycznej groteski, jest czystej wody realizm i naturalizm. Ciągle pojawiają się fragmenty humorystyczne, ale towarzyszy im liryka, zaś całość jest, mimo to, wyjątkowo nieprzyjemna. Czasem tak bardzo, jak to tylko możliwe. Autorem scenariusza jest Michał Szczerbic, twórca jakże odmiennych wcześniej fabuł - Prawa ojca i niesławnego Wiedźmina. Zdaje się jednak, że to właśnie doświadczenie z kinem gatunkowym przyczyniło się, przynajmniej częściowo, do tak wysokiego poziomu scenariusza Róży. Bo choć ciężką nazwać ją filmem tego sortu, to właśnie elementu gatunku - przede wszystkim westernu - tworzą jej dramaturgiczny trzon. I pod tym kątem jest to najprawdziwszy majstersztyk.
Trzeba jednak zaznaczyć (czy może raczej przypomnieć), że Smarzowski jest twórcą na tyle osobnym i specyficznym, iż jego "charakter pisma" jest tu z miejsca rozpoznawalny. Niczym Wojciech Jerzy Has pożarł on cudzy tekst i przemielił go przez własną wrażliwość. Inna sprawa, że niezmiernie istotne w filmie tło historyczno-polityczne, to przecież jeden z jego ulubionych elementów filmowych opowieści. W trakcie realizacji niewątpliwie czuł się więc, wedle powiedzenia, jak w domu.
Róża to rzecz pod wieloma względami zaskakująco prosta, ale właśnie w tym tkwi jej siła. To właśnie oszczędność gry aktorskiej Marcina Dorocińskiego i Agaty Kuleszy czyni ich tak wiarygodnymi w swoich rolach. Rodzącego się między nimi uczucia nie ilustrują sceny wzniosłe, lecz stonowane. Oboje, po licznych traumatycznych przeżyciach, oczekują zwykłej stabilizacji. Aby w powojennej, przepełnionej chaosem rzeczywistości móc się odnaleźć potrzebują wzajemnego wsparcia.
Róża stoi niejako w opozycji do niemalże całego dzisiejszego polskiego kina historycznego. Nie ma w niej typowego dlań patosu i łopatologii, wreszcie obcy jest jej charakter martyrologiczny (choć niewątpliwie w rękach innego reżysera mogłoby być zupełnie na odwrót). To rzecz bardzo surowa, na wskroś polska, a tym samym świadomie hermetyczna (niedziwne więc, iż to W ciemności Agnieszki Holland - film dobry, ale zdecydowanie słabszy - wystawiony został do walki o Oscara), wreszcie na tle produkcji konkurencyjnych wręcz skromna, mimo dużej ilości tak zwanej akcji. Nie ma tu miejsca na jakiekolwiek kompromisy.
Niezbyt skomplikowana, ale niezwykle wiarygodna historia opowiedziana została w sposób możliwie najprostszy. A przynajmniej z reguły. Dialogi przeważnie ograniczone zostały do minimum - choć nigdy na tyle, aby w jakikolwiek sposób zneutralizować realizm. Wspaniała, minimalistyczna wręcz muzyka autorstwa Mikołaja Trzaski (inspirowana zresztą piękną ścieżką dźwiękową napisaną przez Krzysztofa Komedę do quasi-westernu Prawo i pięść Jerzego Hoffmana i Edwarda Skórzewskiego) pojawia się tylko okazjonalnie, zawsze jednak świetnie - bo nigdy nachalnie - ilustrując dane fragmenty. Powstała w ten sposób cisza regularnie i za każdym razem bardzo umiejętnie wykorzystywana jest jako narzędzie dramaturgiczne.
W przeciwieństwie do wspomnianego filmu Agnieszki Holland - w którym wszyscy hitlerowcy i wszyscy pracujący dla nich Ukraińcy przypominali bardziej upiory z kina grozy, niż ludzi z krwi i kości - ciężko skrytykować Różę za jakiekolwiek uproszczenia i przerysowania, bo Szczerbic zadbał o stałą równowagę między kolejnymi elementami scenariusza. Nie narodowość czy ideologia decyduje o tym, czy dana postać jest, banalnie rzecz ujmując, zła lub dobra. Gwałcą i mordują Niemcy, Rosjanie i Polacy, bez wyjątku. Jednocześnie wśród każdej z nacji znajdziemy osobnika, który wyciągnie rękę do osoby potrzebującej.
To prawdopodobnie jeden z najmocniejszych filmów w historii polskiego kina. Jednocześnie ciężko jednak oskarżyć reżysera o epatowanie przemocą. Bo to, co sprawia, iż jest to dzieło potrafiące tak nieprzyjemnie wcisnąć widza w fotel, to nie widok tryskającej krwi i ucinanych kończyn - choć materiał byłby dlań wdzięczny - lecz potężna sugestywność zdjęć Piotra Sobocińskiego Jr, a następnie montażu Pawła Laskowskiego. Smarzowski stale czuwał, aby widz nie ujrzał za dużo. Doskonale zdaje sobie sprawę, że to wyobraźnia odbiorcy jest tym, co może sprawić, iż przedstawione sytuacje staną się niemal namacalne. Przede wszystkim zaś przemoc jest dzięki temu prawdziwa - nie kusząca, lecz odpychająca.
Fragmenty niepokojące i brutalne stale sąsiadują z fragmentami spokojnymi, czasem humorystycznymi, czasem bardzo lirycznymi. Nie powoduje to żadnego dysonansu, wprost przeciwnie - kolejne odmienne sceny za każdym razem konsekwentnie wzmacniają się. To dzięki chwilom, w których dominuje strach i agresja, chwile bardziej wyciszone mają taką siłę rażenia. I na odwrót. Efektem tego powstał film piękny i straszny jednocześnie, poruszający i wstrząsający, wreszcie oferujący widzowi najprawdziwsze katharsis, z którego dumni byliby starożytni Grecy. Róża wwierca się odbiorcy w czaszkę i już nigdy nie zamierza jej opuścić. Sztuka jest aktem przemocy - zwykł mawiać pewien duński reżyser. Najnowsze dzieło Smarzowskiego, twórcy wyjątkowo samoświadomego, jest tego idealnym przykładem. Wielkie kino.
Róża
reżyseria: Wojciech Smarzowski
scenariusz: Michał Szczerbic
zdjęcia: Piotr Sobociński Jr
muzyka: Mikołaj Trzaska
obsada: Marcin Dorociński, Agata Kulesza, Malwina Buss, Jacek Braciak, Marian Dziędziel, Eryk Lubos, Andrzej Konopka, Szymon Bobrowski, Edward Linde-Lubaszenko, Lech Dyblik, Kinga Preis, Robert Wabich, Grzegorz Wojdon, Mateusz Trembaczowski, Jerzy Rogalski, Dariusz Toczek, Aleksandr Chochłow, Ilia Zmiejew
kraj: Polska
rok: 2011
czas trwania: 98 min
premiera: 3 lutego 2012 r.
Monolith
Marcin Zembrzuski - domorosły krytyk filmowy i komiksowy. Jeden z redaktorów internetowego magazynu Kolorowe Zeszyty, stały współpracownik portalu Stopklatka. Na sumieniu ma też kilka innych grzechów. Prowadzi bloga w głównej mierze poświęconego kinu szerzej w Polsce nieznanemu, niedocenianemu lub zwyczajnie zapomnianemu, a czasem także sztuce komiksu.
11.02.2012 18:36 | pś:
Od pierwszej sekundy Smarzowski chwyta nas za gardła, mózgi i serducha. Nie puszcza do końca. Dorociński-Tadeusz to postać napisana i zagrana wybitnie, człowiek diament, człowiek rozpacz, mężczyzna, który chce po prostu żyć - hm, jak? normalnie? żołnierz, przyjaciel, facet któremu trafiły się skurw... czasy i który całemu ścierwu wokół mówi NIE. Ważna postać - jeszcze długo do pomyślenia. Scena z książką - bliska nieśmiertelności w polskim kinie. Za Różę - Wojtkowi Smarzowskiemu i ekipie - dziękuję.