Christophe Chaboute w swojej pracy bierze na warsztat jeden z mitów francuskiej kultury masowej, mianowicie postać seryjnego mordercy zwanego Sinobrodym z Gambais. Tytułowy Henri Desire Landru, jeśli wierzyć posłowiu Artura Szrejtera, dla „żabojadów” jest mniej więcej tym, czym Kuba Rozpruwacz dla Anglików. Pełne niejasności losy domniemanego uwodziciela (w zupełnie nie francuskim stylu) i wielokrotnego zabójcy są punktem wyjścia dla znakomicie utkanej z fikcji i faktów komiksowej fabuły. Trzymając się historycznych ustaleń, Chaboute opowiada swoją wersję tych makabrycznych wydarzeń z naznaczonych Wielką Wojną początków poprzedniego stulecia, udanie wplatając ją w ówczesne tło obyczajowe i historię.
Jeśli po przeczytaniu tego krótkiego wstępu wiecie, czego mniej więcej można się spodziewać, to uważajcie, bo możecie poczuć się zaskoczeni. To coś więcej niż tylko zwykły thriller „z epoki”. Więcej – jeśli po przeczytaniu pierwszych 20 stron domyślacie się, jak cała rzecz się potoczy, to uważajcie raz jeszcze, bo na swoich przewidywaniach możecie się mocno przejechać.

Po lekturze Henri Desire Landru nie dziwą nagrody, którymi jego twórca jest obsypywany. Chaboute ma znakomicie opanowane wszystkie aspekty komiksowego rzemiosła. Dysponując bardzo szlachetną, nieco ascetyczną kreską, umiejętnie gra czernią i bielą w historii o wielu odcieniach szarości. Sprawnie dozuje napięcie i kunsztownie zazębia wątki. Fabuła jest znakomicie skomponowana – komiks otwiera scena rozprawy sądowej, w której sformułowana jest finałowa mowa oskarżycielska, a zamyka ogłoszenie wyroku. Te dwie sceny zostają rozdzielone opowieścią o losach Landru na przestrzeni dobrych kilku lat. I uwierzcie mi – mimo że bohater jest dokładnie tą samą osobą na pierwszych, co na ostatnich stronach, czytelnik nie jest w stanie patrzeć i oceniać go jednakowo.

Bardzo podoba mi się kierunek, w którym zmierza polityka wydawnicza Egmontu – w kolekcjach Zebra czy Science-Fiction prezentuje tytuły mieszczące się pomiędzy artystowskimi i „ambitnymi” pozycjami z repertuaru Kultury Gniewu a komiksową pulpą w stylu Lanfeusta albo Lucyfera, serwowaną przez wydawnictwa Tomasza Kołodziejczyka. Henri Desire Landru ucieka od fabularnego banału i komiksowej miałkości tak daleko, jak się tylko da, a Chaboute radzi sobie z wyświechtanymi wzorami kryminalnych opowieści o seryjnych mordercach z iście francuską gracją.



Henri Desire Landru
Christophe Chaboute
Tłum.: Maria Mosiewicz
Egmont
08/2009