Ale obyło się bez formalnego wyrafinowania czy jakichś nieszablonowych rozwiązań – to po prostu komiks bez słów. Podobnie jest w przypadku fabuły, która nie grzeszy oryginalnością, Ból jest opowieścią o inwazji z kosmosu opowiedzianą à rebours. Tym razem to ludzie przybywają na planetę, którą mieszkańcy mogą nazywać swoją ziemią, i zgodnie z tradycją praktykowaną od setek lat rozpoczynają inwazję. Zakuci w metalowe zbroje i uzbrojeni w wielkie spluwy, podbijając obcą planetę, dopuszczają się zachowań, o których nie można powiedzieć, że są ludzkie. Z perspektywy obcych jesteśmy bezosobowym złem przybyłym z gwiazd. Czytelnik poznaję fabułę z punktu widzenia jednego z autochtonów – najpierw zrozpaczonego świadka, w którym wkrótce zacznie budzić się bunt.

Po lekturze komiksu nie do końca jestem pewien powodów inwazji.
Nie wiadomo, czy powodem masowych eksterminacji są jakieś złoża wartościowych surowców, znajdujące się na owej planecie, czy jest to po prostu radosna orgia zniszczenia. Niby w tle jednego z kadrów dymi jakaś fabryka, przemawiająca na rzecz pierwszej hipotezy, ale brakuje sceny mówiącej o tym wprost. Tak czy inaczej, poparte jakimiś mniej lub bardziej racjonalnymi przesłankami, działania ludzkich najeźdźców są po prostu złe.

Kreskę Kamila Boechttera umieściłbym gdzieś pomiędzy najbardziej turpistycznym Maciejem Pałką a stylem Jakuba Kiyuca. Ciosane grubymi konturami rysunki są komunikatywne – to plus. Minus – pozbawione są wszystkiego, co zmusza czytelnika do dłuższego zatrzymania się na danej stronie. Oprócz tego oprawa wizualna momentami jest mało czytelna. Fabuła graficznie poprowadzona jest poprawnie – tylko i aż. Jest płynnie i bez zgrzytów, ale trudno o zachwyt.

Biorąc do ręki Ból, byłem zaskoczony jego wysokim standardem edytorskim. Czasy ksero, kleju i domowego samizdatu już dawno minęły – satysfakcjonującej jakości druk, odpowiednio nasycona czerń, miły w dotyku papier. Hej, niektóre zeszytówki z Semika były wydane znacznie gorzej!

Autorzy Bólu zaczęli z wysokiego pułapu i właściwie udało im się z grubsza osiągnąć to, co chcieli – opowiedzieli całkiem zgrabną historyjkę science fiction. Schematyczną do bólu, nieprzełamaną żadnym oryginalnym akcentem, ale zawsze. I właściwie na tym muszą skończyć się pochwały – Harmaciński ma jakiś warsztat, umie rozplanować historię, ale na razie nie ma za wiele do powiedzenia. Konwencja s.f. może być metaforą – nie inaczej. Ludzi są źli i okrutni – naprawdę? Przed Boettcherem jeszcze sporo pracy, jeśli ze swoim stylem chce prowadzić narrację, a nie malować obrazy.


Ból
Piotr Harmaciński, Kamil Boettcher
01/2012