Muzyka dłuższa od filmu. Kompozycje Rossa i Reznora są filmem same w sobie, który pozbawiony obrazu, przeprowadza nas po wykutej z lodu i pogrążonej w autyzmie krainie, tylko sąsiadującej z serią Stiega Larssona. Potwierdzili tym samym, że ich partnerstwo jest na wagę złota.
Muzyka z Dziewczyny... jest jak odmrożenia i szmery w materiale. Niemal nic nie pozostało ze ściany sprzężeń i rytmicznego zgiełku NIN. Brzmienie nowej ścieżki dźwiękowej przypomina raczej Still – zbiór „rozebranych” kompozycji z klasycznych albumów formacji, uzupełniony o wyciszone kompozycje i kilkuminutowe pomysły, stanowiące rozwinięcie tematów skomponowanych z myślą o Zdjęciu w godzinę Marka Romanka. Ścieżkę do tamtego filmu ostatecznie skomponowali Reinhold Heil i Johnny Klimek, zmuszając Reznora do odczekania kolejnych ośmiu lat na okazję stworzenia pełnoprawnego soundtracku. Kryształowo czyste, eteryczne melodie powracają w muzyce do filmu Finchera. Podobnie jak w Ptaśku Petera Gabriela, skrzyżowanym z Blemish Davida Sylviana, każdy z zasobu dyskretnych dźwięków ma swoje miejsce. Tworzy nastrój: napięcia, zagrożenia, oczekiwania, ulgi. Polityka oszczędności względem industrialnego nadmiaru nie ma jedynie towarzyszyć scenom, ale odtworzyć doświadczenie filmu w słuchawkach.
Ambitny projekt nie jest jednak nowością. Reznor już w latach dziewięćdziesiątych produkował ścieżki dźwiękowe do Urodzonych morderców i Zagubionej autostrady, dostarczając nie tylko podpisanych własnym nazwiskiem kompozycji, ale i „programując” cykl kompozycji, włącznie z przejściami pomiędzy kolejnymi utworami i instrumentalnymi interludiami. Właściwym prekursorem strategii, którą słychać na The Girl with the Dragon Tattoo był jednak „Quake”.
Muzyka Reznora i Rossa jest nie tyle nieprzystępna, co „niezauważalna”. Długie, 6-7-minutowe kompozycje zwracają na siebie mniej uwagi niż dwuminutowe tematy. Zasady, które wytyczyły kompozytorom ścieżkę, musiały być surowe. Nie ma śladu po „nailsowskiej” manierze piętrzenia kompozycji, jaką naznaczone były piosenki na The Fragile. Nawet jeśli partie instrumentów zaczynają się kumulować, rozwiązaniem rzadko kiedy jest ogłuszająca ściana dźwięków (Cut into Pieces, Hypomania) i następująca bezpośrednio po niej cisza. Repetytywne elementy (stukanie w „naczynia” – The Heretics, zapętlona gitara, „zacinający się” sampler – A Viable Construct, fortepianowe „rondo” – Parallel Timeline, kontynuujące wątek z Adrift and at Peace) są wprowadzane, zaznaczają swoją obecność i zanikają, ustępując miejsca nowym „dźwiękowym wydarzeniom”. Szmerom, takim jak zakłócenia z radia (najbliższy kawałkom ze Still jest zdecydowanie She Reminds me of You) czy „spięcia” w instalacji.
Brzmienie całości wciąż pozostaje czyste i lodowate. By zarysować kontekst albumu, nie do przecenienia są instrumentalne wydawnictwa Gary’ego Numana czy Selected Ambient Works Aphex Twina. Od klasycznej muzyki ilustracyjnej, rzemiosła Johna Williamsa, Jamesa Hornera czy nawet Hansa Zimmera, tak instrumentalnie jak strukturalnie, produkcja Reznora i Rossa daleko ucieka. W kilku utworach pojawia się coś na kształt syntetycznych wokaliz Mariqueen Maandig, prywatnie żony Reznora i wokalistki projektu How to Destroy Angels. W A Pair of Doves czy też Millennia można „odnieść wrażenie” jej barwy głosu, jednak właściwy śpiew usłyszymy dopiero w finale.
Ścieżkę dźwiękową, wypełnioną arktycznymi krajobrazami Reznora i Rossa, z obu stron zamykają regularne piosenki. Na początek opracowanie zeppelinowskiego klasyka, które usłyszeć można było już w trailerze do filmu. Zamiast bonhamowskiego „diesela”, ciągnącego wokal Planta przez niespełna 3-minutowy kawałek – prostokątny sygnał podany na wejściu, który urozmaicają skradzione z Running Up that Hill bębny. Ponad wszystkim wyje Karen O z Yeah Yeah Yeahs. Impulsywność i ślepe parcie do przodu Reznor zastąpił sterylną monotonią, brzmiącą jak halloweenowa koda do remiksu The Perfect Drug. Ten cover wypada jednak o wiele lepiej od wieńczącego trzygodzinną eskapadę Is Your Love Strong Enough? z repertuaru Bryana Ferry’ego. Piosenkę zaproponował sam Fincher, pożyczając ją z Legendy Riddley’a Scotta. Ten pełen pasji utwór w stylu z pomiędzy Avalon a Boys & Girls, uszlachetniony gitarową solówką Davida Gilmoura, w filmie z Tomem Cruisem nigdy się nie pojawił (tylko w amerykańskiej wersji filmu). Częściowym zadośćuczynieniem jest podłożenie go pod listę płac Dziewczyny z tatuażem. Szkoda jednak, że rozebrana do kości wersja How to Destroy Angels, choć ciekawa z zamysłu, wypada jak Within Temptation w wersji unplugged. W drugiej części utworu, za sprawą rozdartej maszynerii Reznora, robi się na szczęście dużo ciekawiej.
Przyszłość niesie wiele niepokojów. Jeden z nich mieści się w pytaniu: czy na wysłuchanie owocu trzeciego filmowego spotkania Atticusa Rossa z Trentem Reznorem jury Akademii wystarczy jedno popołudnie?
Maciej Stasiowski - rocznik '85 (dobry rocznik), filmoznawca i audiofil. Laureat konkursu na najlepszy tekst krytyczny Kamera Akcja 2011, wyróżniony w konkursie im. Krzysztofa Mętraka 2010. Rówieśnik wielu wspaniałych longplayów, m.in. "Misplaced Childhood" Marillion i "Hounds of Love" Kate Bush. Nieco spóźniony na pokolenie X i zbyt laicki na pokolenie JP2. Lubi amerykańską prozę spod znaku Kurta Vonneguta i Josepha Hellera.