Dziś Autora widmo postrzegam jako swego rodzaju rozgrzewkę – konieczną, by później mogła powstać Rzeź – najlepszy obraz Polańskiego od wielu lat, może nawet od czasów Lokatora. Inna sprawa, że pod pewnymi względami jest to film znacznie odbiegający od starszych dokonań kontrowersyjnego reżysera. To swoiste pomieszanie starego z nowym.

Już po raz ósmy w swojej karierze Polański buduje dramatyzm fabuły poprzez uwięzienie bohaterów w zamkniętej przestrzeni. Jednak tym razem, choć nie brakuje konsekwentnie zagęszczanej atmosfery i stale rosnącego napięcia, reżyser doprowadza do sytuacji ekstremalnych nie tyle by wystraszyć, co rozbawić. Śmiech, jaki wywołuje nie jest jednak śmiechem tylko radosnym, bo wbrew reklamującym film plakatom i zwiastunom Rzeź nie jest czystej wody komedią, lecz komediodramatem o gorzkim posmaku, gdzie humor – mimo iż stale obecny – jest narzędziem służącym obserwacjom obyczajowo-socjologicznym.



Po raz pierwszy w swojej karierze reżyser opowiada historię w czasie rzeczywistym, co – także z racji miejsca akcji, jakim jest głównie jedno tylko wnętrze – przywołuje na myśl klasyczną Linę Alfreda Hitchcocka. Podobieństw jest zresztą więcej: ogromna ilość dialogów stale pchających fabułę do przodu, wszechobecna ironia, dyskusje na temat zbrodni i kary (choć o nieco innym charakterze), wreszcie widmo zbliżającej się katastrofy. Brakuje tylko ukrywanego gdzieś w mieszkaniu trupa, wynikającego z tego suspensu oraz filozofowania na temat moralności. No i próby sfilmowania całej historii w możliwie najmniejszej liczbie ujęć. Zamiast wspomnianego trupa mamy dziecko z powybijanymi zębami, zamiast suspensu – stałe balansowanie na granicy porozumienia i nie lada awantury, a w miejsce krytyki nazbyt elastycznego kręgosłupa moralnego – satyrę na ludzki egotyzm i hipokryzję.



Scenariusz Rzezi jest prosty, ale też całkiem imponujący – charakteryzuje się bardzo inteligentnymi dialogami, świetnie rozpisanymi postaciami i dopracowaną dramaturgią.
Nie ma tu ani jednej sceny, w której konflikt nie byłby przynajmniej sugerowany, ani też jednego fragmentu, w którym uśmiech którejś z postaci nie byłby wymuszony lub sarkastyczny. Ewentualnie szczery, ale za to tylko chwilowy. Wprawdzie gdy na zasadzie efektu domino zaczynają wybuchać kolejne sprzeczki, nie brakuje przerywających je i potrzebnych widowni chwil wytchnienia, ale emocje wówczas tylko nieznacznie opadają. Te spokojniejsze fragmenty są nie tylko, oczywiście, tymczasowe, ale też zaskakujące. Przeważnie pojawiają się bowiem w dosyć nieoczekiwanych momentach i z dosyć nieoczekiwanych powodów, za każdym razem stanowiąc też podstawę kolejnych sporów.



Motorem napędowym fabuły jest błędne koło, wynikające (początkowo) ze ścisłego przestrzegania przez bohaterów norm zachowania i form towarzyskich. Jedno dziecko dotkliwie pobiło drugie, ich rodzice spotykają się, aby wszystko kulturalnie wyjaśnić i przy okazji udowodnić sobie, jak cywilizowanymi i dobrymi są ludźmi. Goście co jakiś czas próbują wyjść z mieszkania gospodarzy, lecz z różnych powodów sztuka ta nie udaje się im – a to etykieta wymaga jeszcze napić się oferowanej kawy, a to trzeba jeszcze wyjaśnić jakąś kwestię. Później dochodzi jeszcze duma. Do pewnego momentu wszystko jest na pokaz, także ze strony gospodarzy. To absurdalne źródło ambarasu przywodzi na myśl mistrzowskiego Anioła zagłady Luisa Buñuela, gdzie nieszczerość grupy bohaterów owocuje niewidzialną blokadą, uniemożliwiającą im wyjście z przyjęcia, na które wcale nie chcieli przyjść, co powoduje, iż zaczynają wdawać się ze sobą w kolejne kłótnie, odkrywając tym samym swoją prawdziwą naturę. O ile jednak hiszpański surrealista celował w katolickich burżujów, o tyle Polański tworzy satyrę bardziej uniwersalną. No i nie wychodzi poza obręb realizmu.



Bójka dzieci bohaterów szybko okazuje się tylko pretekstem do opowiedzenia o czymś zgoła innym. Każdego ogranicza własne ego, w mniejszym czy większym stopniu neutralizujące empatię, zawsze będące prawdziwym źródłem konfliktów. Reżyser mówi o tym poprzez tworzenie nowych konfiguracji atakujących się ludzi – najpierw jest to pojedynek jednego małżeństwa z drugim, następnie mężczyzn z kobietami i po prostu ludzi z ludźmi. Każdy z czwórki bohaterów reprezentuje konkretny typ jednostki obecny we wszystkich nowoczesnych społeczeństwach a przedstawione spory dotyczyć mogłyby absolutnie każdego z nas. "Hipokryzja podstawą człowieczeństwa i społeczeństwa" – zdaje się przemawiać Polański.



Jego bohaterowie są śmieszni, straszni, żałośni. Jednakże reżyser nie traktuje ich z wyższością, lecz ze zrozumieniem, a przy swoich nieco groteskowych charakterach pozostają oni naturalni. Niewątpliwie duża w tym zasługa odpowiednich aktorów, bez których opowiadana historia łatwo mogłaby się zamienić w niezobowiązującą farsę. Najbardziej popisową kreacją poszczycić się może Jodie Foster, grająca tu swoją najlepszą rolę od lat, ale wcale nie zostawia w tyle Johna C. Reilly'ego, odtwarzającego jej nieco fajtłapowatego męża czy Christopha Waltza jako zdystansowanego, cynicznego człowieka interesu. Na ich tle nieco mniej wyraźna pozostaje Kate Winslet, aczkolwiek – mimo kilku mocnych fragmentów – przyszło jej odegrać nieco bardziej stonowaną postać.



Po raz pierwszy Polański w opowieści rozgrywającej się w zamkniętej przestrzeni unika klaustrofobicznej atmosfery, która niewątpliwie nie przysłużyłaby się tej akurat fabule. Choć akcja rozgrywa się niemal tylko w jednym wnętrzu, reżyser bardzo skutecznie unika też szkodliwej dla wrażliwości szerokiego widza statyki. Jednak forma na każdym kroku ściśle podporządkowana jest treści. Kiedy poznajemy bohaterów dominują plany czwórkowe i dwójkowe, zaś kiedy pojawiają się pierwsze zgrzyty – bohaterowie zaczynają otrzymywać po własnym kadrze. Później z kolei postaci zestawiane są razem – zarówno, gdy stoją po jednej stronie barykady, jak i wówczas, gdy niemal rzucają się sobie do gardeł. Reżyser, dbając o ruch w kadrze, wymusił na aktorach ciągłe gestykulacje, często też posiłkując się montażem wewnątrzkadrowym. Wreszcie, gdy emocje sięgają zenitu, kamera zostaje zdjęta ze statywu, subtelnie dynamizując opowieść.



Rzeź to emocjonalny slalom gigant, ale zarówno kolejne punkty zwrotne, jak i chwile wyciszenia po kolejnych kulminacjach zarysowywane są na tyle delikatnie, iż nawet mimo satyrycznego charakteru film wygląda bardzo realistycznie. Mówi się, że duża ilość dialogów zabija kino, które przecież powinno opierać się przede wszystkim na opowiadaniu obrazami. I choć w najnowszym dziele Polańskiego dominują słowa, reżyser nadrabia „wizualne straty” przeróżnymi ustawieniami kamery i dbałością o kompozycję kadru. Nie ma tu mowy o jakiejkolwiek monotonii i "anty-filmowości". To film niezwykle przemyślany i dopracowany, będący najlepszym dowodem na to, iż nasz rodak powinien częściej sięgać po komedię lub jej okolice, bez względu na to, jak gorzki miałaby posmak.



Rzeź (Carnage)
reżyseria: Roman Polański    
scenariusz: Yasmina Reza, Roman Polański, na podstawie sztuki Yasminy Rezy     Le Dieu du carnage
zdjęcia: Pawel Edelman
muzyka: Alexandre Desplat    
obsada: Jodie Foster, Kate Winslet, Christoph Waltz, John C. Reilly
kraje: Niemcy, Francja, Polska,
rok: 2011
czas trwania: 79 min
premiera w Polsce: 20 stycznia 2012 r.
Kino Świat

Marcin Zembrzuski - domorosły krytyk filmowy i komiksowy. Jeden z redaktorów internetowego magazynu Kolorowe Zeszyty, stały współpracownik portalu Stopklatka. Na sumieniu ma też kilka innych grzechów. Prowadzi bloga w głównej mierze poświęconego kinu szerzej w Polsce nieznanemu, niedocenianemu lub zwyczajnie zapomnianemu, a czasem także sztuce komiksu.