Siostra Mozarta to teoretycznie opowieść o kobiecie spychanej w zapomnienie przez społeczeństwo patriarchalne. Ale czy aby na pewno? Już sam tytuł klasyfikuje bohaterkę jako bezosobową powinowatą geniusza. Polski dystrybutor zrezygnował nawet z jej imienia, które pojawia się w oryginalnym tytule. Ten niby mało znaczący fakt nastawia nas na pewien typ odbioru – będziemy oglądać film o życiu Mozarta, widzianym z perspektywy jego siostry. Na szczęście Féret nie idzie w tę stronę i obecność Amadeusza ogranicza do niezbędnego minimum. Na tym zakończyłbym ideologiczną dysputę z Siostrą Mozarta, gdyby nie fakt, że reżyser bardzo romantyzuje jej losy. Niemożność walki o własne spełnienie przedstawia jako przygodę życia Nannerl.
Wracając jednak do pytania Nochlin trzeba przyznać, że Siostra Mozarta w dość dobry sposób prezentuje przyczyny absencji wielkich artystek na kartach historii, poczynając od tradycji przechodzenia rzemiosła z ojca na syna, niechęci do kształcenia dziewcząt (w dziedzinach innych niż wymagała etykieta) i przyswajania od najmłodszych lat skostniałych wzorców genderowych, a na nierealności życia poza społecznymi normami kończąc. Nannerl przeżywa co prawda epizod twórczej wolności, gdy przebrana za mężczyznę może komponować i cieszyć się wykonaniami swoich utworów. Jak jednak łatwo się domyślić, taka sytuacja nie może trwać wiecznie. Powrót do rzeczywistości jest równie trudny, co nieunikniony i całkowicie zabija w bohaterce ducha walki.
W Siostrze Mozarta brak jest przepychu charakterystycznego dla filmów kostiumowych. Nienagannie odtworzona sceneria nie lśni fałszywym blichtrem, ale realistycznie oddaje przybrudzenie i półmrok czasów, w których toaleta była fanaberią. Brak tu jednak ciekawych ujęć, które dodatkowo opisywałyby ten świat. Kamera przesuwa się leniwie wokół bohaterów, nie dając powodów do estetycznych uniesień.
Zastanawiający jest także brak ekspresji u aktorów. Drewniane ruchy, twarze bez wyrazu i dialogi odgrywane bez emocji bardzo szybko zaczynają męczyć odbiorcę, który widząc, że aktorom nie chce się grać, przestaje przejmować się tym, co dzieje się na ekranie. Można by bronić tych sztucznych póz, mówiąc, że odzwierciedlają ciasny gorset norm społecznych, ale w XVIII wieku nie brakowało też histerii i teatralnych gestów, które przełamałyby nieco marazm biernego oporu.
Film Féreta nie sprawdza się jako dramat kostiumowy, zbyt wiele brakuje mu też do dzieła interesującego przez pryzmat teorii genderowych. Za dużo w nim naiwnego sentymentalizmu, a za mało autorskiego komentarza do przedstawianych zdarzeń. Reżyser miał prawdopodobnie dobre zamiary, ale na chęciach się skończyło. Ewidentnie nie wierzył w możliwości, jakie daje postać Nannerl i przez to uczynił ją niewiarygodną. Nie popłaciło też obsadzenie w głównych rolach połowy swojej rodziny. Siostra Mozarta pozostaje więc tylko ciekawostką, która nie jest ani wiarygodną biografią, ani tym bardziej próbą jej interpretacji.
Siostra Mozarta (Nannerl, la soeur de Mozart)
scenariusz i reżyseria: Rene Feret
zdjęcia: Benjamin Echazarreta
muzyka: Marie-Jeanne Serrero
grają: Marie Feret, Marc Barbe, Delphine Chuillot, David Moreau, Clovis Fouin, Lisa Feret
kraj: Francja
rok: 2010
czas trwania: 120 min
premiera: 9 czerwca 2010 r. (świat), 4 listopada 2011 r. (Polska)
Vivarto
Maciej Badura - rocznik '85. Kulturoznawca, amerykanista, Ph. D. wannabe. Interesuje się amerykańskim kinem niezależnym, filmem kanadyjskim, queerem i transgresją wszelkiego rodzaju. Kiedyś napisze monografię o Harmonym Korine. Nade wszystkich ceni sobie Todda Solondza. Nałogowo ogląda seriale. Platonicznie zakochany w Sashy Grey, Williamie Faulknerze i telewizyjnych programach o sprzątaniu.
Za seans dziękujemy Kinu Pod Baranami