W poprzednich odcinkach
PILOT SERIALU: Kraje, których nie ma
Odcinek pierwszy: Suka
Odcinek drugi: Trup Anny K
Odcinek trzeci: Kostnica
Odcinek czwarty: Dzień żywych trupów w mieście Ołomuniec
Odcinek piąty Wschodnio(środkowo)europejska psychoterapia
Odcinek szósty: Zły kot
Odcinek siódmy: Krew na białych adidasach
Odcinek ósmy: Inni
Odcinek dziewiąty: Po ciemku
Odcinek dziesiąty: Trpaslik
Odcinek jedenasty: Ludzie bez głów
Odcinek dwunasty: Kraj, którego nie ma
Australijczyk Dave co rusz oglądał się za siebie. W wylot wąwozu, gdzie widać jeszcze było Republikę Węgierską. Wasz – było nie było – świat. Rzadko miałeś okazję nazywać Węgry „swoim światem”, ale tym razem miałeś jak największe prawo. A wy wjechaliście w granice kraju, którego nie powinno tu być.
- A czy ja wyglądam jak postać z horroru? – zapytał Dave. – Co to jeśli słyszy kroki na strychu, to idzie zobaczyć co tam na strychu łazi?
Rzuciłeś okiem. No, właśnie wyglądał. Wystrzępione blond włosy, czarny podkoszulek z czaszką jakiegoś tam zwierzęcia, w sumie równie dobrze mógł to być czerep wilka, jak i myszy. Albo pociągłego na twarzy chomika.
Mimo lekko gotyckiego touchu Dave wyglądał bardziej na australijskiego surfera niż na nieustraszonego poszukiwacza upiorów. No, a w horrorach jako pierwsi zawsze giną piękni blondyni i piękne blondynki. A surferzy to już w ogóle na początku, zanim się jeszcze ołpening kredity pojawią.
- Jeśli jesteś van Helsing, to zginiesz na końcu, bo w horrorach mędrcy i fachowcy potrzebni są aż po grande finale, po to, by przed bohaterską śmiercią przekazać know-how głównemu bohaterowi i jego ukochanej – odparłeś mimo wszystko
- Czyli niby wam – zaśmiał się chrapliwie Dave.
- A może nawet przeżyjesz. Czasem mędrcy i fachowcy przeżywają wielki finał i żyją długo i szczęśliwie. Van Helsing przeżył.
- Ale Yoda nie przeżył – odpowiedział wolno Dave, patrząc na Węgry. – Ani Obi Wan, ani Dumbledore, ani Gandalf…
- Dumbledore był gejem dla dzieci. A Gandalf zmartwychwstał.
- Trudno mi na to liczyć.
- Ani Gandalf, ani Yoda, ani Obi Wan nie byli z horrorów. Poza tym, z całym szacunkiem, daleko ci do Gandalfa.
- Nie pękaj, Dave – powiedziała Marta Kabat. „Don’t be a chicken”. Jeden z pięknych, podstawowych zwrotów, którym wykarmiła nas wszystkich amerykańska popkultura.
Dave ściął ją obrażonym nieco wzrokiem.
Staliście przy samochodzie Dave’a. Paliliście papierosy. Patrzyliście na zabudowania w oddali. Niewiele dało się na ich temat powiedzieć. Oprócz tego, że nowoczesna metropolia to to nie była. Jeszcze dalej rysowały się góry. Migotały w szaro-pomarańczowym powietrzu.
„Inni”, za którymi tutaj trafiliście, już jakiś czas temu odjechali w stronę zabudowań. Ich rozklekotany samochód zniknął za pagórkiem, a potem pojawił się już dalej, na trasie do osady. Jeszcze teraz było go widać, jako malutką kropkę.
Dzielni madziarscy policjanci, którzy jechali za wami, nie odważyli się wjechać do świata „Innych”. Do Krainy, bo taką ten świat nosił – jak wiedzieliście – nazwę. Odjechali już jakiś czas temu.
Wyglądało zresztą na to, że już znali takie miejsca. Miejsca, które stały się przejściami do tej całej – kurwa – Krainy, która nie wiadomo, skąd się wzięła. W końcu Anomalia działała już od paru dni. Stanęli tylko na granicy światów i zaczęli coś do was krzyczeć po węgiersku.
Jarosław Haszek napisał kiedyś, że węgierski brzmi tak, jakby ktoś komuś wymyślał. I tak to właśnie brzmiało, choć policjanci wyglądali na nieco nawet zatroskanych.
- Jasne, wszystko rozumiemy! Powodzenia! – odkrzyknęła im po polsku Marta Kabat. – Egesegedre! Jo napot kivanok! Hajduszoboszlo! Szent Istvan Kiraly! Elyen a Magyarorszag!
- Elyen – odpowiedział jeden z nich odruchowo, a drugi zaczął krzyczeć łamanym angielskim:
- Dont goł! Dendżeras! Kom bek! Łi noł risponsibiliti! Dendżeras! Disapir! Ju anderstend? Disapir!
Pokiwaliście głowami.
- What is so dangerous?! Why dissapear?! – krzyknął do policjantów. – What is the threat?
- De łot? – nie rozumiał ten ze znajomością angielszczyzny.
- Jo napot kivanok – podpowiedziała Dave’owi Marta.
- Jo napot kivanok?! – zapytał więc Dave. Gliniarze popatrzyli po sobie. Wyższy machnął ręką. Odwrócił się i wsiadł do samochodu. Ten drugi też. Wycofali i odjechali.
No i staliście teraz z rękami na dachu dave’owej skody fabii, zastanawiając się, co robić. A raczej Dave się zastanawiał. Bo się bał. Ty też się bałeś, oczywiście. Wiedziałeś jednak też, że jeśli uda wam się dojechać do widocznej w oddali miejscowości, i – co ważniejsze – wrócić stamtąd, to reportaż, jaki napiszesz pojawi się na pierwszej stronie każdego czasopisma, do którego go wyślesz.
Najmniej bała się Marta Kabat. Niepokoiła cię, musiałeś to przyznać. I ta jej historia z tym całym „stowarzyszeniem”…
- Dobra – wziął się w garść Dave, kiepując energicznie papierosa o dach skody fabii. – Jedziemy. Ale tylko do tej wiochy – wskazał zabudowania – i ja wracam. Pierdolę.
- Okej – odpowiedziałeś. Nawet ci odpowiadał taki deal. Jedziecie, robisz notatki, gadasz z lokalnymi, wracacie, a całą winę za szybki odwrót zrzucacie na tchórzliwego Australijczyka.
Marta pstryknęła papierosem i wsiadła do samochodu.
- No to dajecie – powiedziała po polsku.
*
Z jednej strony drogi ciągnęły się pola, płaskie, buraczano-kapuściane ugory. Zaschnięte błoto przyczesane w skiby. Depresyjny i nudny krajobraz. Raz na jakiś czas, na spłachetkach mizernej trawy, pojawiały się krowy, owce i kozy. Żuły z durnymi wyrazami pysków.
Po drugiej stronie natomiast jeżył się krajobraz jak z filmów o ojczyźnie Draculi, czyli nie takiej Transylwanii, która istniała naprawdę, ale takiej, którą wyobrazili sobie filmowcy i scenarzyści. Sine skały piętrzyły się aż po ciężkie niebo. Jakieś gigantyczne ptaszydła o szerokich skrzydłach kołowały nad ruinami zamku wzniesionego na tak komiksowo stromej ścianie, że zachciało ci się śmiać. Zrobiłeś zdjęcie komórką.
Gdy spodziewaliście się, że zza zakrętu wyłonią się już pierwsze zabudowania, na szosę – trudno to było szosą nazwać! – takie było rozdupczone – wytoczył się samochód. Identyczny z tym należącym do „Innych”, którzy was tu podprowadzili. Tyle tylko, że na dachu miał coś, co przypominało pomalowany na niebiesko słoik, a na drzwiach napisane było „SLUGI OPASNOTI HOZDARNOJ”.
No pięknie.
- Służba bezpieczeństwa państwowego – przetłumaczyła Marta.
- Skąd wiesz? – zaniepokoił się Dave.
- Ja też zrozumiałem – próbowałeś go uspokoić. – To… jakiś słowiański.
Dave na uspokojonego nie wyglądał. Tym bardziej, że z samochodu „slug opasnoti” wygramolił się wielkolud w kretyńskiej czapce z daszkiem. Kretynizm tej czapki polegał na tym głównie, że w otoku się zwężała, a w denku – rozszerzała jak szeroko rozkwitający słonecznik.
W dłoni miał malowaną w biało-czerwone pasy drewnianą pałę. Zamachał na was tą pałą. Dave zatrzymał samochód. Położył powoli dłonie na kierownicy. Był przerażony.
- Co teraz? – wyszeptał.
- Nic – odszepnąłeś równie przerażonym tonem. – Zobaczymy, czego chcą.
- Przestań, do kurwy nędzy – warknął Dave nie spuszczając gliny z oczu. – To nie jest śmieszne. Może my tu wjechaliśmy… nielegalnie. Widziałeś, co nasi zrobili z tamtymi…
Gliniarz, szeroko kołysząc biodrzyskami, podlazł do waszej skody. Obszedł ją dookoła, z zadowoleniem cmokając wargami. Grubymi, jak dwa serdle.
W końcu przypierdolił biało-czerwoną pałką w szybę. Tak mocno, że przez chwilę wydawało ci się, że chce ją wybić. Dopiero po chwili zorientowałeś się, że to było pukanie. Dave szybę opuścił. Uśmiechnął się szeroko. Gliniarz też.
- Perelepia makina – powiedział. Kopnął w oponę skody.
- Nie rozumiem – odparł po czesku Dave.
- Dziękujemy – odpowiedziałeś w tym samym momencie po polsku. – Diki. Spasiba. Hvala. Jak tam pan woli.
- Ne za ce. Wypizdiwaty od makinu.
- Wypizdiwaty? – wyszczerzyła się Marta Kabat. – Ładnie.
Wyszliście z maszyny.
Gliniarz wziął się pod boki i zaczął mówić. Nie uśmiechał się już. Grzmiał z wysokości dwóch mniej więcej metrów, jak mały wulkan. Rozumiałeś piąte przez dziesiąte, coś, że „problem”, że „neleza”, więc gdy tylko usłyszałeś słowo „papire”, sięgnąłeś po portfel. Marta i Dave poszli za twoim śladem. Podaliście mu plastykowe dowody osobiste. Ty i Marta – polskie. Dave – czeską kartę stałego pobytu.
Gliniarz był zdziwiony. Pierwszy raz widział coś takiego na oczy. Oglądał z każdej strony, mało nie ugryzł.
- Cze ce ono? – warknął, chowając wasze dokumenty do kieszeni. Zrobiło ci się zimno. W takich momentach zawsze zaczynają się problemy. Gdy jakiś buracki glina w jakimś burackim wschodnim państewku chowa twoje dokumenty do kieszeni.
- Ce dokumenty – odpowiedziała Marta Kabat.
- Tebe praszu? – wydarł się na nią „sluga opasnoti hozdarnoj”. – Ekto ne praszu, tak rota ne otvoraj.
Bezsilność. To cię zawsze najbardziej przerażało w kontaktach z mundurowymi debilami. A glina spojrzał na ciebie. Nad daszkiem miał bączek. Tak zatarty, że nie udało ci się z niego odczytać znaku. Którym zapewne powinno być godło Krainy.
- Ti – ryknął, a zabrzmiało to „ti” prawie tkliwie. – Ide za mej.
Poszedłeś. Daleko nie odeszliście. Pro forma tylko poddrepatliście kawałek dalej, za jego policyjnego gruchota.
- Euro ima? – spytał.
- Euro? – spytałeś, zdziwiony. – To euro u was można płacić?
- Plati, plati, dako, dako, euro ima? – miał mordę czerwoną jak baleron gotowany.
- Ima – odpowiedziałeś. – Mandat? Pokuta? – Nie pytałeś nawet za co.
- Pokuta – pokiwał on głową.
- Ale na cholerę wam euro? – nie mogłeś się powstrzymać, bo nie rozumiałeś. – Przecież to jest… no… inny świat, było nie było? Jeszcze parę dni temu wasz kraj nie…nie wiem, może istniał, ale w innym, kurwa, wymiarze jakimś, skąd u was euro?
Dostałeś w twarz tak mocno, że przez chwilę nie wiedziałeś, co się z tobą dzieje. Gdy się ocknąłeś, Marta podnosiła cię z ziemi. Dave siedział, przerażony, za kierownicą swojej skody. Marta patrzyła na gliniarza złym wzrokiem. Bardzo złym. I ten wzrok robił na gliniarzu wrażenie. Cofnął się o krok. Może nawet żałował, że Cie uderzył. A ty wiedziałeś, co potrafi Marta. Możliwe, że gliniarz też się zaczynał tego domyślać.
- Ile – szczeknęła Marta do policjanta.
- Des… pet – słowa wypadały glinie z pyska jak kamienie.
- To deset czy pet? Zdecyduj się, strażniku opasnoty – powiedziała Marta, wyciągając portfel z kieszeni bojówek.
Kurwa, słabo się cenią – przemknęło ci przez myśl. Starłeś wierzchem dłoni krew z nosa.
- Deset – gliniarz podniósł głowę.
Marta wyjęła pięćdziesiąt.
- Petdeset. Dobrze mówię? Petdeset i ne problem w całym mieście. Ne problem w gorod. Horad. Hrad. Mesto – wskazała zabudowania. – Dobre? Umowa? Dogawor?
- Dahawara – gliniarzowi zaświeciły się oczy. – Nema problema w harade. - Wziął banknot w dłoń, potarł, podniósł pod słabiutkie słońce. – Dahawara.
- Jak się nazywacie? – spytała. – Wasze imeno? Jak se mianujecie? Jak wasz zawod?
- Sluga opasnoty… - wydukał nieco zbity z tropu policjant.
- Imię! Miano!
- Mijeno! – pokiwał głową strażnik. – Stojko Baran.
- Bardzo ładnie – pokiwała głową Marta Kabat. – To jakby co mówimy, że znamy Stojko Barana. Tak? Da? Ano? Ino?
- Dako – pokiwał głową gliniarz Baran. – Dobre. Jedajte nadalno.
*
A ty myślisz, że od tego krawężniczyny cokolwiek zależy? – spytałeś, gdy już siedzieliście z powrotem w samochodzie.
- A ilu ich tu może być w tej wichurze – odpowiedziała Marta. Ze czterech gliniarzy to maks.
- Przekupiłaś go? – nie dowierzał Dave. – I to euro? Po chuj im tutaj euro potrzebne? Skąd tu euro?
- A co, tak mało dziwnych rzeczy się zdarzyło do tej pory, że dziwi cię, że w kraju, który w ogóle nie powinien istnieć, i jeszcze niedawno w naszej rzeczywistości nie istniał, można płacić w euro? –odpowiedziała mu Marta. – I wisisz mi jedną trzecią z tej pięćdziesiątki, notabene.
- No – mruknął – jak się za benzynę rozliczymy.
Wjeżdżaliśmy do miasteczka. Bo to było miasteczko.
Ciąg Dalszy Nastąpi
<< PILOT SERIALU: Kraje, których nie ma
<< Odcinek pierwszy: Suka
<< Odcinek drugi: Trup Anny K
<< Odcinek trzeci: Kostnica
<< Odcinek czwarty: Dzień żywych trupów w mieście Ołomuniec
<< Odcinek piąty: Wschodnio(środkowo)europejska psychoterapia
<< Odcinek szósty: Zły kot
<< Odcinek siódmy: Krew na białych adidasach
<< Odcinek ósmy: Inni
<< Odcinek dziewiąty: Po ciemku
<< Odcinek dziesiąty: Trpaslik
<< Odcinek jedenasty: Ludzie bez głów
<< Odcinek dwunasty: Kraj, którego nie ma
AUTOR, AUTOR
Ziemowit Szczerek, choć z wykształcenia prawnik, zajmuje się dziennikarstwem internetowym, a żeby nic nie było za proste - także stosunkami międzynarodowymi, z których się doktoryzuje. Publikował m.in. w „Lampie”, „Studium”, „Nowej Europie Wschodniej” i „Tygodniku Powszechnym”. Interesuje się granicami (w różnym znaczeniu), Europą Środkową, Wschodnią i Bałkanami, ale po pierwsze – nie tylko, po drugie – to się zmienia.
Ilustracje: Mateusz Kamieński (ur. 1977 roku w Radomiu) - ukończył Wydział Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Grafik, ilustrator, projektant. Prowadzi studio graficzne mateoo, a kiedy robi sobie przerwę od prowadzenia studia graficznego mateoo, jeździ po Europie Środkowo-Wschodniej i bardzo uważnie na nią patrzy. A potem to, co zapamiętał i obfotografował, trawi mózgiem i zwraca rękami.
Serialowi patronują
ZIEMOWIT SZCZEREK DOTYCHCZAS NA E-SPLOCIE - EAST SIDE STORIES:
Tygiel Berbera Alego – część pierwsza
Tygiel Berbera Alego - część druga i ostatnia
Potraviny
Waldhutten - część pierwsza
Waldhutten - część druga i ostatnia
Klątwa doktora Nambaryna - część pierwsza
Klątwa doktora Nambaryna - część druga i ostatnia
Sri Lanka Maz.
Diabły w Ałuszcie
Sallahaddin
24.12.2011 22:06 | Krzysztof:
Masakreska... Czytałem dwa razy. CHCE JESZCZE!!!! :)