Monamour to nazwa syberyjskiej wsi, w skład której wchodzi kilka rozpadających się domów, a populację tworzą Ivan (Pyotr Zaychenko) i jego wnuk Lioszka (Mikhail Protsko). Obaj czekają na powrót syna/ojca marnotrawnego, który idealizowany w ich wyobraźni, tak naprawdę zapija się gdzieś na śmierć. Obaj bohaterowie muszą codziennie walczyć o przetrwanie, ponieważ tajga nie daje im możliwości zdobycia pożywienia. Jedzenie dowozi co jakiś czas wuj Jura, który pomimo sprzeciwów żony Anny, chce sprowadzić Lioszkę do ich domu na zimę. Do tych dwóch wątków dochodzi jeszcze trzeci, pozornie niezwiązany z resztą, w którym dwóch wojskowych jedzie do pobliskiego miasta po prostytutkę dla podpułkownika. Drogi wszystkich bohaterów przetną się w pewnym momencie, czego wynikiem będzie nieznośnie metafizyczny morał, mówiący o boskiej litości.



Sława Ross, reżyser filmu, serwuje nam bardzo osobisty obraz Syberii, ponieważ stamtąd właśnie pochodzi. Nie ukrywa swoich fascynacji tym miejscem, dając widzowi wiele okazji do podziwiania surowego krajobrazu. Trudno jednak nie zauważyć, że jest to estetyka dość turpistyczna. Wszystko tutaj tonie w błocie, drzewa są nagie i złowrogo zwieszają swoje gałęzie nad bohaterami, las daje schronienie stadu zdziczałych psów, które rozszarpują wszystko, co stanie im na drodze. Także ludzkie osady trudno nazwać urokliwymi.
Drewniane chaty rozpadają się, ich wnętrza sprawiają, że PRL-owska meblościanka wydaje się szczytem luksusu. Ludzie są tu zniszczeni i zaniedbani, a ich zachowanie jest równie odpychające co wymuszone ciężkimi warunkami życia. Anna i Jura piją wódkę do śniadania, a przez resztę dnia sięgają po bimber własnej produkcji. Wszystko w tym świecie jest brudne i prymitywne.



Sceny, w których ujadające psy biegną przez las, tworzą refren filmu, przypominający nam cały czas o zezwierzęceniu zachowań. Bohaterowie okazują współczucie bardzo wybiórczo, miłość wydaje się pojęciem dla nich niezrozumiałym, a bezwzględność jest warunkiem przeżycia. Tylko mały Lioszka nie jest jeszcze przesiąknięty deprawującym instynktem samozachowawczym, choć i on bardzo lekko wykrzykuje słowa nienawidzę cię.

Młody chłopak zaprzyjaźnia się z jednym z psów grasujących w okolicznych lasach i nazywa go Biały Kieł na część swojej ulubionej książki. W ten sposób reżyser nawiązuje w pewien sposób do światów kreowanych w powieściach Jacka Londona, które z filmem mają wiele wspólnego. Walka o przetrwanie, przemoc fizyczna i psychiczna, utrata rodziny, walka z pozbawionymi skrupułów przestępcami - to wszystko cechy, które odnajdziemy i u amerykańskiego pisarza i u Rossa. Różnica polega przede wszystkim na poincie, która u Londona opiera się na czynniku ludzkim/zwierzęcym, a u rosyjskiego reżysera niebezpiecznie zbliża się do kiczowatych dewocjonaliów.



Metaforyka Syberii, Monamour jest bardzo przejrzysta. Dehumanizacja i łatwość w odbieraniu innym ludziom życia i godności jest pokazana w przekonujący, choć może nieco zbyt narzucający się sposób. Do pewnego stopnia Ross inspiruje się Bałabanowem, ale w żaden sposób mu nie dorównuje i nie potrafi postawić kropki nad i. Jest ugrzecznioną wersją reżysera Ładunku 200, który za dużo naczytał się Emmersona i św. Franciszka.

Syberia, Monamour to druga grudniowa premiera, obok Gunnar szuka Boga, w której bóg i religia potraktowane są instrumentalnie i tylko pozornie związane z głębszymi uczuciami. Ross tak, jak Jensen, daje Bogu pewną misję w całej historii i to od jej zrealizowania zależy los świata. Trochę zbyt arbitralnie zdejmuje wszelkie obowiązki (poza modlitwą) z bohaterów i zdecydowanie zbyt pochopnie niszczy całą strukturę filmu na rzecz przekazu, który może zainteresować jedynie teologów, ale nawet ich może nie przekonać.



Syberia, Monamour

scenariusz i reżyseria: Sława Ross
zdjęcia: Jurij Rajski
muzyka: Aidar Gainullin
grają: Lidia Bajraszewska, Nikołaj Kozak, Siergiej Nowikow, Misza Procko, Sonia Ross, Petr Zajczenko i inni
kraj: Rosja
rok: 2011
czas trwania: 102 min
premiera w Polsce: 25.11.2011 r.
Art. House

Maciej Badura - rocznik '85. Kulturoznawca, amerykanista, Ph. D. wannabe. Interesuje się amerykańskim kinem niezależnym, filmem kanadyjskim, queerem i transgresją wszelkiego rodzaju. Kiedyś napisze monografię o Harmonym Korine. Nade wszystkich ceni sobie Todda Solondza. Nałogowo ogląda seriale. Platonicznie zakochany w Sashy Grey, Williamie Faulknerze i telewizyjnych programach o sprzątaniu.



Za seans dziękujemy Kinu Pod Baranami