Kwestia zrównoważenia składników, szczególnie kiedy podejmowany jest trudny temat, to sprawa bardzo delikatna. Żeby nadać ważkiemu zagadnieniu nieco lekkości, czyni się z bohaterów uroczych outsiderów, wkłada się im w usta niecodzienne wypowiedzi, odrealnia świat przedstawiony, dodaje odpowiednią ścieżkę dźwiękową. W samych zabiegach nie ma nic jednoznacznie pozytywnego lub negatywnego, o sztuce świadczy to, jak się ich użyje i w jakich proporcjach. W Restless szala przechyla się na rzecz sentymentu, powierzchownego romantyzmu i niezbyt dobrze umotywowanej dziwaczności.
Debiutancki scenariusz Jasona Lewa to swego rodzaju „greatest hits” z uniwersum amerykańskiego niezależnego kina. Enoch (Henry Hopper), zbuntowany, zamknięty w sobie chłopak, w młodym wieku stracił rodziców w wypadku samochodowym; sam doświadczył trzyminutowej śmierci klinicznej i śpiączki. Od tamtego czasu mieszka z ciotką, nie chodzi do szkoły i w wolnym czasie uczęszcza na pogrzeby nieznajomych ludzi. Jego jedynym towarzyszem jest Hiroshi, japoński pilot kamikaze w uniformie z II wojny światowej, którego Enoch widuje, odkąd obudził się ze śpiączki. Hiroshi ma niejasny status ontologiczny, coś pomiędzy duchem a wyimaginowanym przyjacielem. W każdym razie nie przeszkadza mu to w grze w statki, rzucaniu kamieniami w pociągi i prowadzeniu egzystencjalnych konwersacji („Śmierć jest łatwa.
Annabel (Mia Wasikowska) to natomiast kolejna wariacja typu „Manic Pixie Dream Girl” (termin krytyka Nathana Rabina, zainspirowany postacią Kirsten Dunst w Elizabethtown), urocza, ekscentryczna dziewczyna, istniejąca głównie po to, żeby pomagać zagubionym, niedojrzałym chłopcom w odnalezieniu szczęścia i odkryciu na nowo piękna świata. Annabel ubiera się w staroświeckie stroje, jest wielką fanką Karola Darwina, interesują ją owady i ornitologia (ze szczególną słabością do ptaków wodnych), a dla rozrywki recytuje z pamięci łacińskie nazwy zwierząt. I zostały jej tylko trzy miesiące życia.
Mimo tych wszystkich potencjalnie irytujących szczegółów należy jednak pochwalić dwójkę młodych aktorów. Mia Wasikowska pokazała już spore zdolności i potencjał w znakomitym serialu HBO In Treatment, gdzie spokojnie dotrzymywała kroku Gabrielowi Byrne’owi. W kinie także się odnalazła i dobrze wypadła w Jane Eyre czy Wszystko w porządku. Tutaj udaje jej się tchnąć trochę charakteru w postać, która na papierze wygląda raczej na chodzący koncept w przebraniu człowieka niż prawdziwą bohaterkę. A dzięki odpowiedniej fryzurze może się nawet kojarzyć z młodą Mią Farrow i porównanie to nie jest krzywdzące dla żadnej z aktorek. Henry Hopper jest zdecydowanie mniej doświadczony i dysponuje mniejszym repertuarem umiejętności. Oboje są jednak na tyle zajmujący w duecie, że chwilami można zapomnieć o banalności scenariusza.
Inaczej jest z obecnością Gusa Van Santa — często trudno sobie przypomnieć, że to właśnie reżyser Słonia, Buntownika z wyboru i Narkotykowego kowboja dyryguje tym przedsięwzięciem. Filmografia Van Santa nie stanowi najrówniejszego dorobku, a Restless nie jest nawet jego największą wpadką, ale to zawsze rozczarowanie, kiedy zdolny do wybitności twórca pozostaje nazwiskiem do wynajęcia. Może byłoby chociaż zabawniej, gdyby jednak dostał posadę przy kolejnej odsłonie Zmierzchu.
Jedna scena w szczególności naświetla, co jest właściwie nie tak z Restless. Młodzi zakochani odgrywają scenę patetycznej śmierci Annabel — w pięknych ubraniach, z podniosłą muzyką w tle, z egzaltowanymi gestami i słowami. Wszystko to jest grą i fantazją bohaterów, ale dowiadujemy się o tym dopiero po dłuższej chwili. Cały problem w tym, że ta kiczowata scenka równie dobrze pasowałaby do tonu filmu, nawet jeśli nie zostałaby zdemaskowana jako farsa i blaga. Trudno uwierzyć w ten przebłysk samoświadomości, kiedy cała reszta dowodzi czegoś zupełnie przeciwnego.
Restless pozostawia poza kadrem wszystko, co mogłoby zakłócić spreparowany spektakl magiczności świata. Jedynym znakiem choroby nowotworowej Annabel są jej krótkie włosy i bladość, poza tym wydaje się funkcjonować całkiem dobrze, a rodzina pozwala jej spędzać mnóstwo czasu poza domem z nowo poznanym chłopakiem. Kiedy wreszcie pojawia się wyraźniejszy konflikt i jakieś emocje, film szybko je wygasza, łagodzi, a to, co niewygodne — pomija.
Wydaje się, że postać Annabel została wprowadzona głównie po to, żeby Enoch mógł sobie poradzić z traumą po stracie rodziców. Rak jest tutaj nie tylko romantyczną przypadłością, niczym jakaś melancholia czy poetyckie suchoty, ale przede wszystkim fabularną wygodą (nic dziwnego, że jakiekolwiek objawy pojawiają się tylko wtedy, kiedy scenariusz tego wymaga). Do tego obudowaną w mało subtelne metafory, jak ta o jednym gatunku ptaka, który codziennie budzi się zaskoczony, że jeszcze nie umarł, dziękując śpiewem wszechświatowi za kolejny dzień. Czyżby Paulo Coelho był tu script doctorem?
W efekcie najnowszy film Van Santa nie budzi zbyt wielu emocji, poza lekką irytacją. Jego dramatyczna struktura jest zbyt banalna, żeby wywołać wzruszenie, jego postaci zbyt sztuczne, by przejąć się ich losami, a naddatek dziwactwa zbyt rozpraszający, żeby cokolwiek brać na poważnie. Jakby tego było mało, co jakiś czas folkowe piosenki wzięte z repertuaru Sufjana Stevensa i Bona Ivera przypominają, jakie jest emocjonalne tło danej sceny, gdyby ktoś się jakimś cudem pogubił.
Restless
reżyseria: Gus Van Sant
scenariusz: Jason Lew
zdjęcia: Harris Savides
muzyka: Danny Elfman
grają: Mia Wasikowska, Henry Hopper, Ryo Kase, Jane Adams i inni
kraj: USA
rok: 2011
czas trwania: 91 min
premiera: 28 stycznia 2011 r. (świat), 25 listopada 2011 r. (Polska)
UIP