Scenografia (Paulina Czernek) jest oszczędna. To zaledwie biała płachta będąca jednocześnie ekranem dla wizualizacji (księżyc, nocne mgły, ślady pęknięć) oraz szezlong i toaletka z lustrem. Meble pokryte są czarnym materiałem z długiego włosia, takim samym z jakiego zrobiony jest dywan zasłaniający całą podłogę. Takie ukształtowanie sceny przypomina zarówno wnętrze buduaru, jak i żałobną kryptę. Bohaterka, Jelena Szyłowska (Anna Czartoryska), porusza się w tej przestrzeni swobodnie i naturalnie. Jednocześnie można chwilami odnieść wrażenie uczestnictwa w seansie wywoływania duchów. Wrażenie intymności tej przestrzeni zostaje pogłębione dzięki wprowadzeniu drobnych domowych bibelotów: karafki z nalewką, żelazka, grzebyka czy pudełka z drobiazgami. Bohaterka w trakcie spektaklu kilkakrotnie zmienia stroje. Jej ubrania nabierają symbolicznego charakteru – odpowiadają poszczególnym etapom historii prezentowanej na scenie.

Opowieść o miłości Jeleny i znanego pisarza zostaje w spektaklu zaledwie naszkicowana. Co jednak istotne, mężczyzna na scenie pojawia się tylko poprzez słowa. Dlatego też spektakl ten z opowieści o uczuciu dwojga ludzi, zmienia się w opowieść kobiety do mężczyzny. Oś fabularną tworzą urywki listów, strzępki dialogów, drobne fragmenty dzienników, wspomnienia pojedynczych wydarzeń.
Wszystko to przeplatane jest piosenkami autorstwa między innymi Agnieszki Osieckiej, Jonasza Kofty i Marka Grechuty. Taka kompozycja spektaklu sprawia, że właściwym bohaterem stają się emocje zakochanej kobiety: początkowo rozdartej pomiędzy płomiennym uczuciem a poczuciem obowiązku wobec męża, następnie borykającej się z trudami codzienności, by ostatecznie zamienić się w lament nad umierającym mężczyzną. Sceniczny portret Jeleny, skonstruowany przez kolaż piosenek, jest bardzo dynamiczny i przekonywujący. Emocje, które zrodziły się dzięki wykorzystaniu utworów muzycznych (znanych przynajmniej części publiczności) nabierają uniwersalnego charakteru. Kiedy bohaterka zaczyna śpiewać, przestaje być Jeleną Bułhakową – staje się po prostu jedną z wielu zakochanych kobiet.

Pisząc o piosenkach wykonywanych w spektaklu, nie można nie wspomnieć o aranżacjach muzycznych Andrzeja Perkmana. Dominuje w nich tonacja liryczna, choć nie brakuje też fragmentów o charakterze kabaretowym czy też melodii przypominającym broadwayowski musical (głównie przez wzgląd na charakterystyczne gesty taneczne). W kilku momentach wybrzmią też dźwięki bluesa czy rockowy riff. Elementy pochodzące z wielu konwencji muzycznych układają się jednak w spójną całość. To właśnie dzięki nim udaje się oddać amplitudę uczuć bohaterki. W końcu aby zaznać miłości u boku pisarza, musiała opuścić męża i synów, zupełnie jak postać Małgorzaty (Mistrz i Małgorzata), dla której to miała stać się pierwowzorem. Nie była to decyzja łatwa, dlatego też plan emocjonalny spektaklu jest tak istotny.

Morfina to nie tylko przedstawienie o miłości. W spektaklu pojawia się także wątek represji systemu stalinowskiego, wprowadzony poprzez wspomnienie nieudanej próby zdobycia paszportów i parafrazę rozmowy telefonicznej pisarza ze Stalinem. Restrykcje dotykające pisarzy nierespektujących wyznaczników poetyki socrealistycznej dotknęły także Bułhakowa. Część jego utworów została nieodpuszczona do druku i krążyła jedynie w samizdacie (wolnym, nieoficjalnym obiegu literatury). Powieść Mistrz i Małgorzata w pełnej, nieocenzurowanej wersji została opublikowana w Rosji dopiero w 1973 roku, czyli blisko trzydzieści lat po śmierci pisarza. Również z tego względu historia Jeleny Szyłowskiej nabiera bardziej uniwersalnego charakteru. Jest opowieścią o jednej z wielu kobiet znoszącej trudy reżimu, żyjącej u boku pisarza skrzywdzonego przez system, skazanego na nędzę i zapomnienie. A takich kobiet było przecież w Rosji sowieckiej znacznie więcej, choć nie wszystkie z nich zostały zapamiętane przez historię. Zapisały się w niej te nieliczne. Obok Jeleny można tu wymienić chociażby Nadieżę Mandelsztam (żonę Osipa Mandelsztama), czy poetki Annę Achmatową i Marynę Cwietajewą.



Czym jest tytułowa morfina, po dawce której, jak mówi bohaterka, „rozpoczyna się życie”? Jest to zarówno nawiązanie do jednego z opowiadań Bułhakowa (Morfina, 1927), jak i do środka przeciwbólowego stosowanego przez pisarza w ostatniej fazie nerczycy. Ale morfiną jest też miłość, bo tylko dzięki niej stają się możliwe do zniesienia absurdy życia, które, jak pokazuje historia Bułhakowów, nie zawsze bywa łaskawe.


MORFINA
Teatr Muzyczny Roma z Warszawy

Scenariusz i reżyseria - Waldemar Raźniak  
W roli głównej - ANNA CZARTORYSKA
Kierownik muzyczny i aranżacje - Andrzej Perkman
Scenografia - Paulina Czernek               
Kostiumy - Natalia Jaroszewska
Projekcje - Adam Keller

fot. Michał Kulisiewicz, archiwum teatru