_B.B.P.O: 1946_ to kolejny z odprysków głównej serii, a dokładniej spin-off _B.B.P.O._, będącego spin-offem _Hellboya_. Gwoli ścisłości, samego Biura Badań Paranormalnych i Obrony jeszcze tu nie uświadczymy, bowiem jego powstanie zostało w komiksie dopiero zapowiedziane. Przeniesiemy się za to do roku 1946, kiedy Bestia Apokalipsy Anung Un Rama robiła jeszcze w pieluchy. Dosłownie. Głównym bohaterem komiksu jest „ojciec” Hellboya, profesor Trevor Brutteholm, przebywający wraz z dzielnymi chłopcami z US Army w zdobytym przez aliantów Berlinie. Być może wojna z nazistami już się skończyła, ale wyścig z Sowietami właśnie się zaczął. Bruttenholm oraz doktor Howard Eaton staną na czele formującego się oddziału do badania nadnaturalnych zjawisk. W niemieckiej stolicy naukowcy wpadną na trop ostatecznej wunderwaffe Hitlera, która miała zmienić losy II wojny światowej. Projektu Vampir Sturm zostanie również odkryty przez Warwarę, dowodzącą podobnym zespołem po stronie ZSRR. Aby zapobiec pogrobowemu zwycięstwu nazistów, amerykańscy imperialiści i radzieccy komuniści będą zmuszeni do połączenia swoich sił w jeszcze jednej bitwie.

Pod względem fabularnym skrypt napisany wspólnie przez Mignolę i Joshueę Dysarta nie wychodzi poza hellboyowy schemat.
Świadomie pulpowa opowieść, mocno nawiązująca do klasycznego komiksu amerykańskiego spod znaku Kapitana Ameryki walącego po ryju Hitlera, doprawiona jak zwykle modną estetykę grozy, prosto z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Spodziewajcie się wszystkich, typowych dla Hellboya chwytów – tajnych nazistowskich eksperymentów, mózgów w słoiku, piekielnych demonów i niemieckich cybernetycznych małp-zabójców, świetnych jak zwykle, Kriegaffe. Jedynie nasycenie elementami znanymi z mitologii czy ludowego folkloru jest jakby mniejsze. Niby wszystkie niezbędne składniki są w komiksie obecne, a smak jednak nie ten. Winien musi być zatem przepis – zdaje się, że Mignola nie zdradził Dysartowi swojej tajnej receptury na świetny komiks z Hellboyem bądź bez niego.

Odpowiedzialny za oprawę wizualną Paul Azaceta sprawnie imituje styl Mignoli, choć daleko mu do jego poziomu, który operowanie prostą czernią i graficznym nastrojem doprowadził do mistrzostwa. Za przebłysk oryginalności można uznać nasycenie rysunku szczegółem i „kanciastościami” w stylu Danijela Zezeljego, znanego z drugiemu tomu _Loveless_. Poza tym nie ma potrzeby pisać więcej o rysunkach niewychodzących poza rzemieślniczą przeciętność.

Z Mikem Mignolą i jego komiksami jest trochę tak, jak z Johnem Updikem, literackim piewcą amerykańskiej kultury suburbiów, który ciągle pisze jedną i tę samą książkę. Ojciec _Hellboya_ padł ofiarą swojego własnego sukcesu. Regularnie pisze scenariusze, a niedługo zamierza wrócić również do rysowania, wciąż jednak opowiada te same historie. Od ponad piętnastu lat, z różnym powodzeniem, nie schodząc jednak poniżej pewnego poziomu. Górną granicę tego poziomu wyznaczył ostatnio _Zew Ciemności_, dolną – _B.B.P.O: 1946_.


B.B.P.O: 1946
Joshua Dysart, Mike Mignola, Paul Azaceta
Tłum.: Jacek Drewnowski
Egmont
07/2009





« powrót