Tegoroczny festiwal to dla mnie także okazja do nadrobienia zaległości w polskim kinie. Pierwszą z nich był "_Jeszcze nie wieczór_":http://splot.art.pl/e-splot/186/swiat-jest-teatrem-aktorami-ludzie-ktorzy-kolejno-wchodza-i-znikaja-jeszcze-nie-w Jacka Bławuta. Film opowiada o pensjonariuszach domu aktora – weterana w Skolimowie. Pewnego dnia pojawia się w nim Jerzy – „Wielki Szu”(Jan Nowicki), który wywraca do góry nogami spokojne życie pensjonariuszy. Początkowo nieufny w stosunku do jego mieszkańców i sytuacji w której się znalazł, kontestuje swój pobyt w ośrodku. Po pewnym czasie akceptuje jednak swoją sytuację i postanawia wraz z pensjonariuszami wystawić sztukę – Fausta, żeby było śmieszniej w wiezieniu, gdyż jak twierdzi _jest tam bardzo wierna publiczność_.
Przegląd kina kanadyjskiego to niewątpliwie grząski grunt. Ja wybrałem pewniaka, znany mi z wcześniejszych filmów (takich jak _Jezus z Montrealu_ czy oscarowa _Inwazja Barbarzyńców_) Denys Arcand i tym razem nie zawiódł pokładanych w nim nadziei. _Anatomia Sławy_ to zrealizowana w specyficzny sposób – jako mix formatów telewizyjnych – teledysków, talk-show, dokumentów, etc., historia pewnej dziewczyny z małej wioski w Kanadzie, która robi karierę w świecie mody. Poprzez kolejne stopnie sławy głównej bohaterki (Jessica Paré) obserwujemy degenerację środowiska artystyczno-rozrywkowego w takich miejscach jak Paryż czy Nowy Jork. Szkoda tylko, że Arcand w tym filmie nie poszedł bardziej w stronę dramatu psychologicznego, jak to miało miejsce w przypadku _Inwazji barbarzyńców_. Zamiast tego wyszła zwykła satyra o tym, że show-biznes to bagno – niezbyt odkrywcze, aczkolwiek ogląda się to bardzo przyjemnie. Dodatkowo jeszcze mogliśmy zobaczyć trochę sław (co nietypowe dla filmów nowo-horyzontowych), takich jak Frank Langela, czy znany pogromca duchów – Dan Aykroyd.
Konkurs polskich filmów to także okazja do zobaczenia filmów premierowych. Duże rozczarowanie przyniósł jednak nowy film Marcina Wrony – _Moja Krew_. Perfekcyjna realizacja, świetne zdjęcia, dynamiczny montaż, dobre aktorstwo, nie były w stanie zatrzeć złego wrażenia po seansie. Scenariusz balansuje na granicy wiarygodności oraz jakiegokolwiek sensu i moim zdaniem często tę granicę przekracza. To nierealna przypowieść, w której miesza się wiele motywów, takich jak aborcja, umieranie, odkupienie win, zdrada oraz przyjaźń, nielegalni imigranci itd. Główny bohater – bokser Igor (Eryk Lubos) oberwał po głowie zdecydowanie zbyt wiele razy. Gdy już przegrał swoje życie, pewnego dnia na srogim kacu śledzi pewną wietnamską dziewczynę, której później oferuję małżeństwo (legalizację pobytu), w zamian za urodzenie mu potomka. Później intryga jeszcze bardziej się gmatwa i irytuje. Naprawdę ciężko było wytrwać – tym bardziej dziwiły mnie żywiołowe reakcje publiczności, czy późniejsze rozmowy z ludźmi, którzy w tym filmie widzieli coś pozytywnego. Ja tego nie kupuję, nie wierzę w przemianę bohatera, co najwyżej w jego egoizm. Nie wierzę też w miłość bohaterki do swojego oprawcy (co to jest syndrom sztokholmski?), w końcu ludzie nie podejmują tak łatwo tak poważnych decyzji jak bohaterowie Yen-He czy Olo. Jeszcze nic nie poirytowało mnie bardziej niż ten film.
Foto: kadr z filmu _Wosk pszczeli_
« powrót