Myślał by kto, że motyw kręcenia z perspektywy oczu bohatera to stary, sprawdzony przepis na to, jak nie należy robić filmu. Zwłaszcza, gdy perspektywa ta cały czas przeskakuje z jednego bohatera na innego, wywołując w nas odruchy wymiotne. Innego zdania był Adrian Sitaru, rumuński reżyser filmu pod tytułem _Piknik_. Jeśli już przebrnęliśmy przez irytującą formę, kolejną przeszkodę napotykamy pod postacią scenariusza i irytujących, by nie rzec głupich, dialogów. Bo oto para kochanków, wybierając się na tytułowy piknik, potrąca w lesie prostytutkę. Oczywiście nic jej się nie dzieje – owa prostytutka postanawia dołączyć do pikniku naszych bohaterów i niczym dobra wróżka obnaża ułomności i słabości w ich związku. Gdy kończy już swoje niezwykłe zadanie i jednoczy na powrót naszych bohaterów we wzajemnych objęciach, wychodzi z powrotem na ulicę by ponownie dać się potrącić i zrobić następny dobry uczynek. Swoją drogą ciekawe, ile takie przydrożne wróżki mogą przeżyć, ale wniosek jest następujący –na tegorocznym ENH unikam już filmów z Rumunii.

Nie wiem dlaczego nasi dystrybutorzy nie znaleźli w tym roku miejsca dla naprawdę bardzo dobrej _Rachel Getting Married_ Johnathana Demme.
Akcja filmu toczy się wokół tytułowego wesela Rachel i jej siostry Kim. Kim (Anne Hathaway) jest na weselu „warunkowo”, gdyż dostała przepustkę z odwyku i w czasie krótkiego pobytu w domu wywraca do góry nogami rodzinny ład. W tle rodzinnych przygotowań do ślubu obserwujemy dekonstrukcję i deformację relacji wewnątrz-rodzinnych. To obraz pełen goryczy, rozpaczy, trudnego rozliczenia się z przeszłością, ale i leczącej rany siły miłości. Doskonały scenariusz i świetna rola Anne Hathaway (i tak Anne Hathaway w bitwie o Oscara była lepsza niż Kate Winslet) sprawiają, że film ogląda się niemal hipnotycznie. Całość kręcona jest w formie paradokumentu, co pozwala jeszcze bardziej wczuć się w wewnętrzne relacje i emocje poszczególnych bohaterów. A przysłowiową „wisienką na torcie” jest w tym filmie fenomenalna muzyka grana na żywo, łącząca elementy jamajskie, żydowskie i hinduskie.

Jakoś udało mi się przetrwać kolejną projekcję, podczas kiedy moi kompani skąpani byli w błogim śnie. Mowa tu o węgierskim klasyku – _Gwiazdach na czapkach_ Miklosa Jancso. Jest to zrealizowana praktycznie bez cięć montażowych opowieść o udziale Węgrów w wojnie bolszewickiej. Nie ma tu specjalnie fabuły, jest za to nakręcona z rozmachem opowieść o bratobójczej walce i bezsensownej śmierci. Ja jednak miejscami się gubiłem, kto jest po czyjej stronie, a rozwlekłe w nieskończoność kadry działały lepiej niż nie jeden środek uspokajający, ale cóż – klasyka to klasyka. A tymczasem idę dalej zamknąć się w ciemnym kinie.


Foto: kadr z filmu _Rachel Getting Married_






« powrót