Było tylko kwestią czasu, kiedy Koterski wyleje na kobiety całą żółć, jaka nagromadziła się w poprzednich perypetiach Miauczyńskiego. Reżyser Dnia świra realizuje zawsze ten sam film, każdorazowo obierając inną dominantę: rodziców (Dom wariatów), małżeństwa (Życie wewnętrzne), seksu (Porno), kariery (Nic śmiesznego), romansu (Ajlawju), inteligenckiej frustracji (Dzień świra) i alkoholizmu (Wszyscy jesteśmy Chrystusami). „Kobiety”, w tym sensie, rzeczywiście są „inne”. Tak pod względem formy, jak i ujęcia tematu. Dotychczas filmy kompilowane były ze „scen z życia” – wyłączywszy Dzień świra i debiutancki Dom Wariatów, ze względu na ramy czasu (ten sam dzień) oraz miejsca (ten sam dom). Ostatnie dokonania reżysera to eksperymenty z formą. Najbardziej ambitny, z punktu widzenia filmowej składni, Wszyscy jesteśmy Chrystusami, wymieniał między sobą nie tylko aktorów odtwarzających główną rolę (Konrad, Chyra), ale i resztę obsady, jak gdyby ten sam scenariusz zrealizowano dwiema różnymi ekipami. Baby narzucają inną narrację niż zniszczony przez Zespół Korsakowa, mózg. Skoro faceci są prostolinijni, dlaczego film o nich miałby podążać inną drogą? „To baby gmatwają”. Dają „kierunkowskaz w lewo a skręcają w prawo”. To je trzeba przepuścić na pasach i uważać, by nie uderzyć im w auto. U Koterskiego skojarzone więc zostają z działaniami naruszającymi (męski) „kodeks drogowy”. Będąc główną przyczyną wypadków i w ogóle główną przyczyną… wypadków, przy trasie pojawiają się jak duchy – efemerydy i nimfy, rozpraszając uwagę kierowcy. Nie są jedynie ilustracją wykładu na dwa głosy, ale jego przedmiotem i praktyką, obalającą wyciągnięte wnioski.
Inteligenckie „pretensje” Miauczyńskiego oglądać mogliśmy już pod postacią raperskiego monologu w Dniu świra. Także w Chrystusach znajdowały się sceny wykładów, w trakcie których Chyra/Kondrad tłumaczy studentom chrześcijańskie toposy w kulturze. Tu – na co zresztą wskazuje żart w napisach końcowych – miauczenie Miauczyńskiego, któremu wtóruje postać Więckiewicza, przekłada się na główny wykład.
Kino drogi według Koterskiego cierpi niestety na zmęczenie nocną jazdą. Po kawie ciąg myśli układa się w dynamiczne i chwytliwe sentencje. Nieraz są to już „oprawione w ramki” aforyzmy, gotowe do powieszenia na ścianie. Wenę przyhamowują nieco zjazdy na pobocze i zamroczone obserwacje w kolejce do kasy („A tam sprawdzają w systemie, przez satelitę, czy baba ma na koncie 11.20.”). Dowcip na odświeżenie i można wracać za kierownicę. Przekroczywszy połowę filmu, wydaje się, że lada chwila zjedziemy na sąsiedni pas, przyzwyczajając się do dyskusji, jak do radia w tle. Co z tego, że grają przeboje, skoro podróż zaczyna nużyć. Koterski jednak złych filmów nie kręci. I ten zabieg hipnotyzuje, uzasadniając coraz to dziwniejsze spotkania na drodze – z kobietą z bilbordu i inną, co „ziewa akurat”. Stan zamroczenia późną porą nadaje się jednak najlepiej na zdefiniowanie tego, co tak naprawdę nie gra w komunikacji pomiędzy obiema płciami. Scena z podwożeniem „ziewającej kobiety”, wtedy – chyba po raz pierwszy – kobieta zabiera głos. Ciekawym pomysłem byłoby, gdyby z okazji wydania Bab na DVD twórcy pokusili się o dodanie ścieżki komentarza nagranego przez żeńskie postacie z filmu – niewychodzące z ról Małgorzatę Bogdańską i Patrycję Marciniak. Pod patronatem Koterskiego pewnym byłoby, że i one nie zastosują taryfy ulgowej.
Mimo osłony nocy, licznik prędkości ledwie zmienia położenie. Idealne 60 na godzinę, a można by dać po gazie. Koterski w tekstach się nie ogranicza. W inscenizacji trochę tak. Co więcej – język, którym posługują się bohaterowie, staje się niezwykle poetycki. Wydaje się, jednak, że „Baby” o wiele lepiej sprawdziłyby się jako słuchowisko radiowe. W warstwie dźwiękowej przekazać można niemal wszystko, co istotne na ekranie. Pomimo kipiących od seksapilu bilbordów, bohaterowie filmu nie docierają do żadnego „miasta kobiet”. Ich fantazje pozostają przydrożnymi atrakcjami i przykładami spotykanymi w kolejkach do kasy. Film Koterskiego też nie przekracza żadnego progu wytrzymałości, jak w Dniu świra czy Nic śmiesznego. Nie dokonuje też szczerego rozliczenia (Wszyscy jesteśmy Chrystusami). Może to być konsekwencją patowej relacji, obranej za temat filmu lub też, po serii zamkniętych wypowiedzi, otrzymaliśmy film tranzytowy.
W kraju pełnym paradoksów nawet kampania promująca Baby przyjęła na siebie absurdalną logikę Miauczyńskiego. Premierę ustawiono na 14 października, jakby miała być prezentem dla polonistów – najwidoczniej nie dość zgorszonych bluzgami poprzednich produkcji Koterskiego. Jedna nauczycielka wypowiadająca się na forum dyskusyjnym naliczyła ich więcej niż trupów w filmach Sylwestra Stallone. Jednak Baby są jakieś inne to nie tylko wulgarny ciąg skeczy kabaretowych. Nie są one też wyścigiem na hasła, przyszłe cytaty, powiedzonka. I tu broń, ostatecznie, wypala w rewolwerowca. Swoją drogą, „koterszczyzna” z pewnością zacznie żyć własnym życiem, jak listy dialogowe z Dnia świra czy Seksmisji. Zresztą do tej ostatniej politycznie niepoprawną przejażdżkę z Koterskim przyrównują plakaty promocyjne. Z mocą oddziaływania, dostępną Miauczyńskiemu, wyładowującemu swoje frustracje prosto na społeczeństwie (a tym samym, pośrednio na widzu), ilość wypadków powodowanych przez kobiety powinna zmaleć. Można by mieć także nadzieję, że odtąd płeć piękna patrzyć będzie na nasze wpadki z większą wyrozumiałością. Bzdura. W pierwszej kolejności film zaogni męską wyobraźnię. Podobno już wzrosła sprzedaż firanek w całym kraju.
Baby są jakieś inne
reżyseria: Marek Koterski
scenariusz: Adram Miauczyński, Przemysław Kowalski
zdjęcia: Jerzy Zieliński
grają: Robert Więckiewicz, Adam Woronowicz, Małgorzata Bogdańska-Kaczmarska, Michał Koterski, Patrycja Marciniak, Winicjusz Rzymyszkiewicz
kraj: Polska
rok: 2011
czas trwania: 90 min
premiera: kino (Polska): 14 października 2011
Kino Świat
Maciej Stasiowski - rocznik '85 (dobry rocznik), filmoznawca i audiofil. Laureat konkursu na najlepszy tekst krytyczny Kamera Akcja 2011, wyróżniony w konkursie im. Krzysztofa Mętraka 2010. Rówieśnik wielu wspaniałych longpleji, m.in. "Misplaced Childhood" Marillion i "Hounds of Love" Kate Bush. Nieco spóźniony na pokolenie X i zbyt laicki na pokolenie JP2. Lubi amerykańską prozę spod znaku Kurta Vonneguta i Josepha Hellera.