Pierwszym określeniem Przepisu na miłość, jakie przychodzi do głowy po jego obejrzeniu, jest słowo „rozkoszny”. Mamy tu uroczych nieudaczników (przynajmniej początkowo), słodką fabułę i tony wyrobów kakaowych najwyższej jakości. Gdy to wszystko okrasimy prostym, ale nie sztubackim humorem, otrzymamy lekki film, skrojony na potrzeby długich jesiennych wieczorów. Oglądając go, nie unikniemy skojarzeń z Amelią i Czekoladą, które pojawiają się zresztą w hasłach reklamowych Przepisu... Niewinna i nieco ekscentryczna bohaterka pierwszego z nich okaże się prototypem Angélique, natomiast połączenie miłości z metafizyką czekolady odwoływać się będzie do drugiego tytułu.
Film Jean-Pierre`a Améris zbudowany jest z klisz komediowych, obecnych w każdym romantycznym blockbusterze. Bohaterowie przechodzą przez każdy etap trudów zakochiwania się, jakie kojarzymy z postaciami granymi przez Jennifer Aniston, Julię Roberts i wiele innych aktorek i aktorów specjalizujących się w hollywoodzkich komercyjnych love stories. Zaskakujące natomiast jest to, że nie są w tym naśladownictwie irytujący. Może dlatego, że nie wygładzono ich, nie uczyniono super-seksualnymi figurami, ale pozostawiono zwykłymi ludźmi, posiadającymi sporo zalet, ale też sporo wad. Angélique, Jean-René i reszta bohaterów są przeciętnymi z urody i inteligencji postaciami, w których nie ma nic z boskiego glamouru ich amerykańskich odpowiedników. Być może dlatego cała naiwna w sumie historia wydaje nam się bardziej wiarygodna.
Benoît Poelvoorde i Isabelle Carré dobrze poradzili sobie ze swoimi rolami, bawiąc się postaciami. Gdyby potraktowali je śmiertelnie poważnie, film mógłby niebezpiecznie zbliżyć się w stronę podręcznika podrywania dla początkujących. Bo mimo że nadwrażliwcy są wśród nas, to ich filmowa wersja jest nieco wyolbrzymiona, bardziej nastawiona na wywoływanie uśmiechu niż tworzenie realistycznego portretu psychologicznego. Stąd też niezobowiązujący charakter filmu, który nie stara się udawać, że jest czymś więcej niż prostą komedią. Reżyser nie rzuca złotych myśli dotyczących natury ludzkiej uczuciowości, nie daje niezawodnych przepisów na miłość, nie każe też identyfikować nam się z bohaterami i dzięki temu zachowuje zdrowy dystans do swojego dzieła.
Przepis na miłość jest nieoryginalny, chwilami przesłodzony i tak, jak bohaterowie, bardzo przeciętny. Jednak doceniam w nim fakt, że jest w swojej pośledniości bardzo szczery i nie aspiruje wyżej niż jego miejsce. Przyjemny, bezrefleksyjny seans każdemu jest czasami potrzebny, dobrze więc, że powstają filmy, na których można się pośmiać bez uczucia zażenowania ich poziomem.
Przepis na miłość (Les Emotifs anonymes)
scenariusz i reżyseria: Jean-Pierre Ameris
zdjęcia: Gerard Simon
muzyka: Pierre Adenot
grają: Benoit Poelvoorde, Isabelle Carre, Lorella Cravotta, Lise Lametrie i inni
kraje: Francja, Belgia
rok: 2010
czas trwania: 80 min
premiera: 22 grudnia 2010 r. (świat), 21 października 2011 r. (Polska)
Best Film
Maciej Badura - rocznik '85. Kulturoznawca, amerykanista, Ph. D. wannabe. Interesuje się amerykańskim kinem niezależnym, filmem kanadyjskim, queerem i transgresją wszelkiego rodzaju. Kiedyś napisze monografię o Harmonym Korine. Nade wszystkich ceni sobie Todda Solondza. Nałogowo ogląda seriale. Platonicznie zakochany w Sashy Grey, Williamie Faulknerze i telewizyjnych programach o sprzątaniu.
Za seans dziękujemy Kinu Pod Baranami
