W poprzednich odcinkach
PILOT SERIALU: Kraje, których nie ma
Odcinek pierwszy: Suka
Odcinek trzeci: Kostnica
Odcinek czwarty: Dzień żywych trupów w mieście Ołomuniec



Jadą na południe. Nie bardzo wiadomo, po co, choć oni sami twierdzą, że mają cel. Na drodze do Dolnego Kubina wzięli autostopowiczkę. Czarnowłosą pannę o imieniu Anna i trudnym charakterze. Nie ujechali daleko. Po kłótni, która się zaskakująco szybko rozpętała, Anna wywróciła ich starego land rovera, zaciągając na pełnej szybkości ręczny. Po czym zniknęła, jakby jej nigdy nie było. Po wyrwaniu się z łap zdziwaczałej słowackiej policji poobijani Darek i Robert udali się leczyć smutki w butelce wódki do miasteczka Rużomberok, zadupia niemiłosiernego, choć umiarkowanie miłego. W samochodzie, pod siedzeniem, na którym jakże niedługo podróżowała z nimi Anna, znaleźli brukową gazetę. Musiała ją zgubić Anna. A w gazecie była niespodzianka. Informacja, że Anna, która wywaliła im samochód, została znaleziona martwa na rynku w Ołomuńcu. Wczoraj. Czyli jeden dzień przed tym, jak ją poznali. Póki co chłopaki są na tyle zaszokowani, że nie bardzo wiedzą, co o tym wszystkim myśleć.




Z artykułu niezbyt wiele wynikało. Jak to w bulwarowych szmatławcach: zdjęcie było gigantyczne, a tekstu co kot napłakał. Wychodziło jednak na to, że Annę K. znaleziono – najnormalniej w świecie – martwą na samym środku ołomunieckiego rynku. Wczorajszego poranka.

I tyle.

Z tego znalezienia zrobił się mały skandal, bo jednak nie codziennie znajduje się trupy na głównych placach miast.

Tym bardziej, że nie bardzo wiadomo, co było przyczyną śmierci Anny K. Poza romantyczną i nieco w estetyce emo strużką krwi w kąciku jej ust, nie znaleziono żadnych śladów wskazujących na powód zejścia.

„Policja obstawiła miejsce zdarzenia” – donosił czeski brukowiec. „Jedyny dokument, który przy niej znalazła, to karta miejskiej biblioteki w Cieszynie ze zdjęciem”. Co to za biblioteka, która wymaga wyrabiania kart ze zdjęciem, co to za zawracanie głowy – pomyślałeś. Później przybył lekarz, stwierdził zgon. Annę K. załadowano do karawanu i zawieziono – zapewne – do ołomunieckiej kostnicy. Bo gdzie indziej.

- Jeśli wczoraj rano wylądowała na stole do sekcji zwłok  – wściekał się Robert – to jakim cudem parę godzin temu rozjebała mi samochód! Nie wyglądała na rozciętą, wybebeszoną i zszytą z powrotem. Nie zatrzymałbym się, gdyby wyglądała. Tak w ogóle.

- Jeśli wczoraj rano wylądowała w kostnicy  – powiedziałeś powoli, odpalając camela od camela i zapijając to odpalanie tanią bułgarską brandy, którą  kazałeś sobie podać w whiskówce na maksymalnym lodzie – to teoretycznie powinna nadal tam być.

- Czyli co – spytał Robert zwany Zygizmundem – czyli możemy tam pojechać i sami sprawdzić.

Miał ten swój akcent wileński.
Polak z Litwy, twój spaprany psychoterapeuta. Zygizmundas. Podejrzewałeś, że specjalnie go używał. Tego akcentu. Nauczył się już polskich kodów kulturowych i pozbył się zruszczonej składni, ale akcent sobie zostawił. Bo wileński akcent nie jest taki śmieszny, jak te inne wszystkie kresowe. Nie jest takim frajerskim zaciągankiem sympatycznych pań gotujących „pulski pirogi” i panów „sprzyd wujny”. To akcent melodyjny, ale mroczny. Trochę jak ruski z Petersburga. Brzmi, jakby ktoś wyrzygiwał z siebie agresję. Jakby bluzgał z pogardą. Trochę. Tak trochę brzmi. I on sobie go specjalnie zostawił. Wiedziałeś.

- Oczywiście – powiedziałeś – ostatecznie jestem dziennikarzem. Ludzie mają prawo wiedzieć.

Anna. Co to – kurwa – miałoby znaczyć. To wszystko. Twoje zmysły wiedziały, co widziały, ale głowa po prostu  nie mogła tego zaakceptować. A najbardziej chyba męczyło (i drażniło) cię to, że choć doświadczyliście niemożliwego, twój mózg najnormalniej w świecie stosował prostacką technikę wyparcia. Na zasadzie:

Jechałeś dziś w samochodzie z piękną, czarnowłosą, ostrzyżoną na pazia kobietą.


Okej.

Później zobaczyłeś zdjęcie jej trupa wykonane wcześniej.

Też okej.

Twoja świadomość nie mogła przekonać twojego mózgu, że co, co widziałeś nie mogło istnieć. Mózg nie łączył tych dwóch faktów. Po prostu. I co mu mogłeś zrobić.

I to męczyło cię najbardziej. I wiedziałeś już, w jaki sposób to działa.

Tego wieczoru narąbaliście się potwornie. Pamiętasz tylko, że z równie pijanym barmanem graliście w nogę zdjętą ze ściany plastikową głową Jana Pawła II.

I pamiętasz ten dobrotliwy uśmieszek polskiego papy, który wyglądał bardzo surrealistycznie na głowie lecącej do zaimprowizowanej bramki.

A potem wziąłeś tę głowę w dłoń, jak Hamlet czaszkę błazna, i pytałeś go, dlaczego nic po nim nie zostało, skoro był tak zajebiście ogarnięty w świecie. Dlaczego psinco góralskie z tego wszystkiego wyszło i po chwilowej łże-odwilży wszystko wróciło do katolickiej kostyczności. Dlaczego okazał się tak stereotypowym Słowianinem, Europejczykiem z tej europejskiej, wschodniej, drewnianej Afryki, który potrafi tylko słomę zapalić a nie wznieść porządnie stojący budynek. Bo słomę Niemcy w sekundę butem ugasili, zwinęli powsinożny korowód papamobilowy i wrócili do gmaszydła, które budowali od nastu wieków. Dlaczego w ogóle nie rozwiązał tej swojej organizacji, skoro był taki po słowiańsku uczciwy. Dlaczego nie zrobił czegoś co było jego obowiązkiem moralnym i nie poinformował wyklętego ludu ziemi, tej ziemi, że obrona tych nieszczęsnych okopów Świętej Trójcy to gwałt na własnym umyśle i życiu, bo w tych okopach można tylko z osobliwie pojętym honorem lec. I skąd mu w ogóle przyszło do głowy, by uczestniczyć w tej makiawelicznej hodowli społeczeństwa, który porządek wewnętrzny opiera na boskim szantażu, a nie na umowie, mimo, że widać gołym okiem, że umowa lepiej działa. I dlaczego to wszystko się tak na logikę kupy nie trzyma.

- To wszystko to błazeństwo - powiedziałeś. - To teraz cię pytam. Tak, jak klasyk błazna pyta. No?

- Uważasz, że tak wszystko zajebiście wiesz? – odpyskował ci plastikowy papież. – Że tak to wszystko zajebiście ogarniasz, dupku? To jak wyjaśnisz to, że wydarzyło się niewyjaśniane? Że martwa baba o mało cię nie zabiła? I gdzie ta twoja wykurwista logika, frajerze?

Krzyknąłeś. Wypuściłeś z krzykiem głowę papieską z dłoni. Leżała teraz na ziemi. Znów gapiła się na ciebie szklanymi, niczego niekumającymi oczami. Jak za życia, tak i na pomniku.

Rozejrzałeś się. Robertas pił w litewskim smutku. Barman grzebał w playliście w laptopie i radośnie puszczał wam jakieś słowackie punolstwo. Podniosłeś głowę. Postawiłeś na barze obok siebie. Wziąłeś świeczkę. Nakapałeś na piuskę stearyny. Postawiłeś na niej świeczkę.

Barman zaczął smutnieć około drugiej. Religijne wyrzuty sumienia dopadły go około wpół do trzeciej. O drugiej trzydzieści pięć odebrał ci głowę i zaczął ją obcałowywać, gładzić i czyścić stearynę ściereczką do mycia kufli. Wyrzucił was z knajpy około drugiej czterdzieści.

Szliście, obijając się o ściany kamienic wąskiej ulicy Pańskiej, po czym wypłynęliście na szerokie wody podłużnego jak gigantyczne dildo placu Hlinki.

Rużomberok nocą – pomyślałeś – jest równie żywy, jak Anna K. w ołomunieckiej kostnicy. Pierdolona, zdechła Europa Środkowa. Z trupem Słowacji i Czech. Te kraje nie żyją, te geopolityczne trupy, nic się tu nie dzieje i nikt nie chce, by się cokolwiek działo. Roześmiałeś się jak dureń na środku pustego i cichego placu i dopiero wtedy do twojego mózgu dotarło, co tak naprawdę się wydarzyło. To znaczy – dotarło mniej więcej. Nie do końca, ale zawsze.

Dotarliście pod pensjonat. Okno waszego pokoju było otwarte. Twój psychoterapeuta, Robert zwany Zygizmundem, zaśpiewał basem jakąś żmudzką pieśń, czknął, po czym sprawnie, jak litewska małpa, wspiął się po rynnie na pierwsze piętro i wślizgnął przez okno do pokoju. Chciałeś zrobić to samo, ale w okolicach sufitu parteru straciłeś musze supermoce i zleciałeś na rużomberocki bruk. Wybiegł zaspany recepcjonista i była afera: chciał wzywać policję, wyzywał was od pijanych Polaczków, dopiero jak Robert na niego huknął z wysokości swoich dwóch metrów, recepcjonista się uspokoił i mamrocząc pod nosem wrócił spać do swojej kanciapy.

Rano obudziliście się na kacu i postanowiliście pojechać do Ołomuńca sprawdzić na własne oczy, jak niewierni Tomaszowie dwaj, czy Anna K. rzeczywiście nie żyje.

Dziękowaliście losowi za nagle zesłany cel.


Ciąg Dalszy Nastąpi



<<  PILOT SERIALU: Kraje, których nie ma

<< Odcinek pierwszy: Suka

<< Odcinek trzeci: Kostnica

<< Odcinek czwarty: Dzień żywych trupów w mieście Ołomuniec




AUTOR, AUTOR

Ziemowit Szczerek, choć z wykształcenia prawnik, zajmuje się dziennikarstwem internetowym, a żeby nic nie było za proste - także stosunkami międzynarodowymi, z których się doktoryzuje. Publikował m.in. w „Lampie”, „Studium”, „Nowej Europie Wschodniej” i „Tygodniku Powszechnym”. Interesuje się granicami (w różnym znaczeniu), Europą Środkową, Wschodnią i Bałkanami, ale po pierwsze – nie tylko, po drugie – to się zmienia.

Ilustracje: Mateusz Kamieński (ur. 1977 roku w Radomiu) - ukończył Wydział Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Grafik, ilustrator, projektant. Prowadzi studio graficzne mateoo, a kiedy robi sobie przerwę od prowadzenia studia graficznego mateoo, jeździ po Europie Środkowo-Wschodniej i bardzo uważnie na nią patrzy. A potem to, co zapamiętał i obfotografował, trawi mózgiem i zwraca rękami.



Serialowi patronuje





ZIEMOWIT SZCZEREK DOTYCHCZAS NA E-SPLOCIE - EAST SIDE STORIES:

Tygiel Berbera Alego

Tygiel Berbera Alego - część druga i ostatnia

Potraviny

Waldhutten - część pierwsza

Waldhutten - część druga i ostatnia

Klątwa doktora Nambaryna - część pierwsza

Klątwa doktora Nambaryna - część druga i ostatnia

Sri Lanka Maz.

Diabły w Ałuszcie

Sallahaddin