Nie chcę dywagować czy Drive jest – jak chcą niektórzy – formalną zabawą konwencjami, twórczym bądź wtórnym i ślepo nostalgicznym nawiązaniem do poetyki lat 80. i słynnych filmów akcji z pościgami samochodowymi inspirowane z jednej strony Michaelem Mannem, z drugiej Samem Peckinpahem (choć skojarzenie z kinem Manna i mnie nasunęło się od razu). Dla mnie to przede wszystkim współczesna bajka, z anonimowym, charyzmatycznym i nie do końca nieskazitelnym „jeźdźcem znikąd”, który jednak bez trudu zjednuje sobie sympatię.
Romantyczna i enigmatyczna aura spowijająca bohatera od początku nie pozostawia wątpliwości, że pod smukłą, chłopięca urodą kryje się coś o wiele mniej przyjemnego. Grzeczny i zdolny do pomocy za dnia zjednuje sobie mieszkającą po sąsiedzku Irene (Carey Mulligan) i jej synka. Wieczorami para się występkiem, a kiedy sytuacja tego wymaga sięga po środki ostateczne. Słysząc ripostę jaką serwuje mężczyźnie, który rozpoznał go jako byłego wspólnika: „Zamknij się, albo wbiję Ci zęby do gardła”, można śmiało stwierdzić – prędzej czy później poleje się krew. Podczas gdy pęknięcie bohatera, nagłą przemianę w zabójcę można wytłumaczyć jego tajemniczością, niejasną przeszłością, itp., o tyle niektórym trudniej przyjąć zmianę w materii samego filmu. Refn niejako usypia nas przez pierwszą połowę, stosuje sinusoidę, serwuje historię miłosną, by za chwilę rozpocząć wątek wyścigów i szemranych gangsterskich interesów. Przeważa jednakże w pierwszej części wątek romansowy, uczucia obezwładniającego, choć niespełnionego, ale kipiącego w bohaterach. Wtórują temu środki wyrazu, z dominantą złocistych, ciepłych barw, zarówno w scenach plenerowych, jak i wnętrzach (najlepszym przykładem jest sekwencja przejażdżki nad rzekę z Irene i Beniciem) oraz muzyka unaoczniająca połączenie kierowcy z Irene w scenie przyjęcia na cześć powrotu jej męża z więzienia. Pomoc udzielona temu ostatniemu przez kierowcę kończy się oczywiście rozlewem krwi. Pierwsza z najmocniejszych scen filmu ma miejsce w pokoju motelowym. Reżyser nie szczędzi nam szczegółów rozbryzgującej się po strzale z shotguna głowy Christiny Hendricks. Od tej pory czerwień zalewa złocisty ekran.
Największy szok wywołuje emblematyczny dla Drive fragment, czyli scena w windzie. Połączenie romansu i krwawej jatki mamy tu ukazane w pigułce. Po ognistym pocałunku kierowca spełnia swoją obietnicę, co prawda na innym nieszczęśniku, i dosłownie wbija nasłanemu gangsterowi zęby do gardła. Jak podaje IMDb, Refn zasięgał rady od samego Gaspara Noé, jak najlepiej ukazać ten proces. Zaraz po dokonaniu tego brutalnego mordu pokazane są nam plecy zasapanego bohatera. Skorpion porusza się miarowo, jakby zaraz miał ożyć. Anegdota o skorpionie i żółwiu przywołana jest w filmie wprost, co potwierdza domysły o ciemnej stronie osobowości kierowcy. Taka jest jego natura, gdy zostaje postawiony pod ścianą budzi się w nim bestia. Działa jednak z dobrych pobudek, najpierw pomagając Irene, potem mszcząc się za śmierć opiekuna i mentora oraz ratując własną skórę. Lecz skoro zabijał, nagroda nie może być mu dana. W świetnej scenie, razem z gangsterem nawzajem zadają sobie śmiertelny cios. A jakże, przecież ulegający swoim instynktom skorpion także ginął, doskonale zdawał sobie sprawę z konsekwencji własnych działań. Przypomina się wahanie kierowcy przed podaniem ręki Berniemu (Albert Brooks), jakby było to podpisanie paktu z diabłem. Umowa została jednakże zawarta, cena musiała zostać zapłacona.
Drive miejscami i mnie uwiodło swoim urokiem, zachwyciło maestrią dramaturgiczną (zasłużona nagroda za reżyserię w Cannes). Z seansu wyszedłem jednak rozbity, przepełniony ekranowym urokiem głównego bohatera i wątku miłosnego, odurzony porywającą piosenką o „prawdziwym bohaterze”, ale jednocześnie ze świadomością, że ochlapano mnie krwią niczym białą kurtkę kierowcy w jednej ze scen. A nie jest to chyba najprzyjemniejsze uczucie.
MACIEJ STASIOWSKI O DRIVE
Drive
reżyseria: Nicolas Winding Refn
scenariusz: Hossein Amini
zdjęcia: Newton Thomas Sigel
muzyka: Cliff Martinez
grają: Ryan Gosling, Carey Mulligan, Oscar Isaac, Ron Perlman, Christina Hendricks, Bryan Cranston, Albert Brooks i inni
kraj: USA
rok: 2011
czas trwania: 95 min
premiera: 20 maja 2011 r. (świat), 16 września 2011 r. (USA) FilmDistrict, 16 września 2011 r. (Polska)
ITI Cinema
Iwo Sulka – filmoznawca, rocznik ’85. Interesuje się kinem amerykańskim i europejskim. Filmowe gusta lekko konserwatywne, acz otwarte na nowe propozycje. Opublikował artykuł na temat Darrena Aronofsky’ego w trzecim tomie Mistrzów kina amerykańskiego, a także recenzje i inne teksty na łamach e-splotu oraz na blogu „Salaam Cinema!”
Tekst pochodzi z blogu Autora.
25.10.2011 08:15 | iza:
jak mozna nie być ogladnieciu takiego dzieła:-)