Trudno się nie zgodzić ze słowami przemawiającego na zakończenie Steve’a Reicha, który powiedział: Gdy opowiadałem znajomym, że na jednym koncercie spotka się taki skład wykonawców, mówili: „To musi być w Berlinie”. Odpowiadałem: „Nie!”. „W Paryżu?”. „Nie!”. „To w Londynie albo w Nowym Jorku”. „Nie! Tylko w Krakowie!” Zaproszeni w tym roku artyści tylko potwierdzają fakt, że bez Sacrum Profanum ciężko sobie obecnie wyobrazić nie tylko wrześniowy kulturalny rozkład jazdy, ale i roczny.

Festiwal trwał tydzień; finałowy koncert odbył się 17 września (sobota) i był hołdem złożonym właśnie amerykańskiemu kompozytorowi Steve’owi Reichowi (stąd nazwa Reich 75 – z okazji 75 urodzin artysty), o którym The Guardian pisze: zaledwie kilku z żyjących kompozytorów może prawowicie twierdzić, że zmieniło bieg historii muzyki, a jednym z nich jest Steve Reich, zaś The New York Times określa go mianem największego z naszych żyjących kompozytorów.

Steve Reich urodził się w 1936 roku, jest uważany za jednego z pionierów minimalizmu i twórcę phase music oraz process music. Można powiedzieć, że twórczość Amerykanina to nieustający eksperyment z długością dźwięku, rytmiką utworu, pojęciem harmonii. Jego dokonania otworzyły przed artystami nowe spectrum praktycznie nieograniczonych możliwości i stały się podwaliną wielu nowych gatunków muzycznych. Do charakterystycznych cech twórczości należy zaliczyć przesunięcia fazowe, loopy, wprowadzenie nowych „instrumentów muzycznych” np. mikrofonu, który wprawiony w ruch w pobliżu magnetofonu wydaje niebanalne, niepokojące dźwięki.

Koncert trwał 2 godziny 30 minut, z 20 minutową przerwą. Składał się z 9 części; każdą z nich poprzedzał krótki film z komentarzem Steve’a Reicha. Na początek publiczność została „zaatakowana” utworem Come out z 1966 roku, który stanowił muzyczny komentarz do zamieszek w Harlemie, kiedy policja aresztowała szóstkę młodych Murzynów podejrzanych o morderstwo, podczas kiedy winnym był tylko jeden z nich.
Tytułowe Come out to fragment zdania wypowiedzianego przez jednego z niesłusznie oskarżonych, Daniela Hamma; w całości brzmiało ono: I had to, like, open the bruise up and let some of the bruise blood come out to show them (Musiałem popuścić trochę krwi z moich ran, żeby im [policjantom] udowodnić, że zostałem pobity). W utworze zostały zastosowane właśnie przesunięcia fazowe – wyjście z unisono, poprzez pozorny chaos i kakofonię, kanon i z powrotem do unisono. Uderzenie jak na początek było mocne; stąd może nie powinna dziwić reakcja trochę zdezorientowanej publiczności, która zastanawiała się, jak długo jeszcze będzie musiała znosić mocno świdrujące i przeszywające dźwięki. Pod koniec, kiedy formuła koncertu stała się już jasna, It’s gonna rain w wykonaniu Aphex Twina, oparty na tej samej zasadzie, spotkał się z większą aprobatą.



Kolejna część należała do DJ Envee, który zagrał Music for 18 Musicians. Kompozycja w wykonaniu Polaka została oparta na mocnym, wiodącym bicie, głębokim basie. Całość wypadła rewelacyjnie, publiczność dała się zahipnotyzować współzałożycielowi kolektywu Niewinni Czarodzieje i nagrodziła utwór gromkimi brawami, podobnie jak drugi kawałek Drumming – taneczną nieco interpretację utworu Reicha, zainspirowanego brzmieniem bębnów z Ghany.

Wyczyn występującego po DJ Envee Leszka Możdżera oniemiała z wrażenia widownia nagrodziła długą owacją. Bo jak inaczej nazwać to, czego dokonał polski muzyk – samodzielnie zagrał utwór Piano Phase jednocześnie na dwóch ustawionych do siebie pod kątem fortepianach, z zastosowaniem przesunięć fazowych(!) I to przez ponad 20 minut! Steve Reich napisał kawałek z myślą o dwóch pianistach i podczas podziękowań pod koniec koncertu nie krył podziwu: Niewiarygodne!, Leszek, jesteś wielki! To był najbardziej magiczny moment całego wieczoru – występ niezwykły, który potwierdził klasę i geniusz naszego twórcy. O jego zaangażowaniu w przedsięwzięcie niech świadczy fakt, że ćwiczył na siłowni, aby podołać kondycyjnie grze na dwóch instrumentach jednocześnie przez tak długi czas.



Po Leszku Możdżerze Will Gregory z formacji Goldfrapp zagrał kompozycję Four Organs z 1970 roku, w której stopniowo wydłużany był jeden akord. Po nim wystąpili Adrian Utley z Portishead oraz Pianohooligan (Piotr Orzechowski), którzy odegrali Electric Guitar Phase z 2000 roku (adaptacja Violin Phase z 1967 roku na gitarę elektryczną). Rolę wiodącą pełnił fortepian, z którego dźwięki wydobywał właśnie Pianohooligan, obecnie student krakowskiej Akademii Muzycznej, pianista jazzowy. Adrian Utley sięgnął zaś po smyczek, aby nadać gitarze nowe, unikalne brzmienie.



Druga część koncertu to popis Aphex Twina – po It’s gonna rain artysta zaserwował publiczności Pendulum Music – utwór napisany przez Steve’a Reicha na wspomniane wcześniej mikrofony, przymocowane do linek; wprawione w ruch huśtały się nad magnetofonami, wydając przy tym specyficzne dźwięki. Wykonanie zostało uświetnione fantastycznym pokazem laserowym. W tym miejscu warto wspomnieć właśnie o znakomitej wizualnej oprawie koncertu, ściśle uzupełniającej się z muzyką. A jak oprawa, to i miejsce – trudno wyobrazić sobie lepszą przestrzeń dla tego typu muzyki, niż halę ocynowni. Industrialne wnętrze zapewniło niepowtarzalny klimat – miejmy nadzieję, że Sacrum Profanum na stałe zagości w Nowej Hucie. Na zakończenie Reich 75 zabrzmiało Electric Counterpoint.



Powiedzmy szczerze: muzyka Steve’a Reicha do łatwych w odbiorze nie należy. Osoby idące na koncert, które nie słyszały nigdy o twórczości kompozytora, mogły poczuć się rozczarowane i niezadowolone. Nietypowa kompozycja utworów, przesunięcie akcentów, nacisk na samą strukturę i stronę formalną, kontrolowana kakofonia, stanowi zupełne odejście od tego, z czym zazwyczaj mamy do czynienia. Sądząc jednak po reakcjach, wydaje się, że większości odbiorców muzyka przypadła do gustu, a już z pewnością urzekła ich osobowość samego twórcy, który w mowie końcowej dał się poznać jako osoba niezwykle skromna, z dużym dystansem do siebie, otwarta na innych.

Tegoroczną edycję należy zaliczyć do ścisłej elity wydarzeń kulturalnych w Polsce – oby w przyszłym roku organizatorzy spisali się równie dobrze. Sacrum Profanum to „produkt eksportowy”, coś, czym Kraków może – a nawet powinien – się chwalić. Na zakończenie wspomnę jeszcze o organizacji (choć zastrzegam, że podstawionymi pod Kombinat autobusami nie wracałam) – koncert zaczął się z malutkim tylko poślizgiem, góra 5 minut,  komunikacja autobusowa kursująca pomiędzy wejściem głównym a halą ocynowni działała bez zarzutu, wręcz wzorowo – na miejscu osoba kierująca ruchem, odpowiedzialna za bezpieczeństwo wsiadających i osób oczekujących na wejście, zaś po zakończeniu koncertu autobusy już stały w oczekiwaniu na publiczność. Pozostaje tylko podziękować organizatorom. Do zobaczenia następnym razem!



Sacrum Profanum 2011
11-17 września, Kraków



zdjęcia: Wojciech Matusik
Więcej zdjęć w serwisie naszemiasto.pl